Piotr Sarnik. Niedokończony chrzest

Czekam na decyzję działaczy, ale wiem, że wszyscy będziemy musieli się zderzyć z nową rzeczywistością – stwierdził Piotr Sarnik, kandydujący ponownie na trenera GKS-u Katowice.

Gdy był na progu, swojej ciekawej sportowej karierę opiekun juniorów Zagłębia Sosnowiec Mariusz Baca wymyślił przydomek „Steru” i tak już zostało. Nie tylko przyjął, ale funkcjonuje do dzisiaj już w środowisku trenerskim.

– Grałem na środku ataku i podczas zajęć trener krzyknął: sternik musisz bacznie kontrolować, co robią koledzy. „Sternik” został zmodyfikowany na „Steru” i tak już zostało – śmieje się Piotr Sarnik, trener od grudnia trener główny GKS-u Katowice i zarazem przez dwa lata selekcjoner reprezentacji młodzieżowej. Wprawdzie klub jeszcze nie ogłosił oficjalnie, kto poprowadzi drużynę w nowym sezonie. Wszystkie znaki na ziemi i niebie, naszym zdaniem, wskazują, że zostaniem nim nasz bohater i będzie odpowiedzialny od początku do zakończenia play-offów za wyniki zespołu. Chrzest lub pasowanie na trenera, jak kto woli, bo przejdzie cały sportowy szlak. Teraz był na dobrej drodze, ponieważ hokeiści GKS-u po pasjonującej walce z Podhalem Nowy Targ awansowali do półfinału.

Rządy „zielonego”

Sportowcy kończący wybierają różne ścieżki swojej kariery zawodowej, ale wielu z nich decyduje się na pozostanie w środowisku i pracę szkoleniową. I tak też było z Sarnikiem, który podczas występów w Comarch Cracovii (2011/12) był już przekonany, że zawód trenera będzie odpowiednim dla niego. W kolejnym roku miał krótkie epizody w zespołach w Sosnowcu i Oświęcimiu, ale już powoli przymierzał się do nowej roli.

– Otrzymałem w 2013 r. propozycję pracy w Szkole Mistrzostwa Sportowego i trudno nie było z niej nie skorzystać – wyjawia trener Sarnik.

– Szkoła powinna być wizytówka i do niej powinni trafiać najlepsi, ale tak nie jest z różnych przyczyn. Daleko jej do tej Mannheim, w której kształcą się, przyszyli reprezentanci Niemiec. Nasi klubowi działacze, moim zdaniem, powinni być zobligowani, by najlepsi trafiali do tej szkoły. To jednak rozważania na inną okazję. Gdy zaczynałem pracę, trafiłem pod opiekę trenera Andreja Parfionowa i on od razu rzucił mnie na głęboką wodę. Po kilku dniach pracy mieliśmy mecz kontrolny i mój szef, powiedział: będziesz zarządzał obrońcami. Co i jak? Byłem zupełnie „zielony”, żadnego doświadczenia. Owszem, jak zawodnik widziałem, jak to robili trenerzy, ale wtedy odbiór jest zupełnie inny. Nie pamiętam, jak przeżyłem ten, ale chyba jakoś poszło skoro „wsiąkłem” w zawód i nie wyobrażam sobie innego.

Dwa bieguny

W szkole pracował pod kierunkiem nie tylko Parfionowa, ale również później przez kolejne sezony ze Szwedem Torbjoernem Johanssonem. Zupełnie dwie różne linie szkolenia oraz sposobu podejścia do chłopaków.

– W mojej dotychczasowej pracy miałem wiele szczęścia, że mogłem spotkać ludzi, którzy wywodzili się z różnych krajów i prezentowali inny styl szkoleniowy – dodaje „Steru”.

– Jako zawodnik starałem się przyglądać pracy moich trenerów i nie ukrywam, że znalazłem wiele przydatnych rozwiązań. Staram się, oczywiście modyfikując je, również w swojej pracy. W szkole, dla przykładu, Parfionow był zwolennikiem rygoru, trzymał chłopaków krótko, z kolei w czasie meczu co rusz wytykał błędy. Takie postępowanie w boksie, w gruncie rzeczy, nie przynosi wymiernych efektów. Natomiast Johansson zachowywał się zupełnie inaczej, bo w czasie meczu swoich podopiecznych wspierał i na każdym kroku podkreślał dobre zagrania. Dopiero gdy dochodziło do omawiania spotkań czy też zajęć wówczas zwracał uwagę na błędy. Oczywiście, praca na różnych poziomach jest zupełnie. W boksie zachowuje raczej spokój, a jeżeli krzyczę to głównie na sędziów za ich interpretację zagrań. W czasie przerw krótko omawiam sporne sytuacje z moim współpracownikami, bo każdy inne spojrzenie i dopiero później w szatni zwracam uwagę na drobne detale i przypominam o nakreślonych założeniach.

Kanadyjska mentalność

W swojej karierze hokeisty miał kilkanstu trenerów, ale – jak sam twierdzi – dwóch do tej pory Jana Novotnego z czasów, gdy grał w GKS-ie Katowice oraz Miroslava Ihnaczaka w GKS-ie Tychy nie potrafił zrozumieć. Z kolei Rudolf Rohaczek, kierujący najpierw KTH Krynica i potem Comarch Cracovią, był kreatywny oraz umiejętnie „czytał” grę rywali i to przynosiło wymierne efekty. To był początki medalowej ery czeskiego szkoleniowca.

Sarnik z końcem lipca 2017 r. został asystentem kanadyjskiego szkoleniowca Toma Coolena w ówczesnym Tauronie KH GKS-ie Katowice. Klubowe władze wcale nie ukrywały ambicji i zespół stanął na wysokości, zdobywając wicemistrzostwo.

– Przeskok z zespołu juniorów do seniorów jest spory, ale łatwiej pracuje się z drugą grupą – dodaje nasz bohater.

Przeczytaj jeszcze: „Fryzjer” wraca na szlak

– W szkole uczymy abecadła, jak choćby przyjęcia krążka, a to wynika z pracy w klubach. Tam szkolenie dzieciaków jest na różną „modłę”, bo nie mamy jednego obowiązującego systemu, jakie są w innych krajach. Są materiały światowej federacji dotyczące szkolenia poszczególnych grupach, ale, śmiem twierdzić, niewielu do nich zagląda. Jednak to kolejny temat na osobną dyskusję.
Coolen zawitał do Katowic z bogatym CV, ale już na wstępie dał się poznać jako urodzony optymista. Z jego twarzy rzadko znikał z twarzy uśmiech, choć pewnie wiele razy zespół był opałach.

– Profesjonalista w każdym calu i chyba nie ma nikogo, kto wspomina jego pobyt z niechęcią – uśmiecha się „Steru”.

– Jego pogodny nastrój, swoboda podczas zajęć udzielała się zawodnikom. Był świetnym motywatorem i chyba do końca życia będę wspominał finał Pucharu Kontynentalnego w Belfaście (2019 – 3 miejsce – przyp.red.). Mieliśmy wymagających rywali, a tymczasem Tom swoim słowami sprawił, że hokeiści wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności. Potrafił świetnie przygotować mentalnie drużynę, która wychodziła na lód, podejmowała walkę z wyżej notowanymi rywalami. Denerwowal się tylko na pracę arbitrów i w Belfaście osiągnął chyba szczyt irytacji.

Nieoczekiwane zakończenie

Risto Dufva, fiński trener z równie bogatym CV, objął GKS Katowice i wraz z nim pojawiła się cała kolonia zawodników z tego kraju. Pomysł z jego zatrudnieniem, jak się później, nie okazał się trafiony. Od Fina wiało chłodem, był zdystansowany, a i w trakcie treningów oraz meczów obowiązywały sztywne schematy gry. Ciągle miał uwagi i pretensje do zawodników za brak realizacji jego wytycznych. W końcu musiało dojść do podziału w szatni i coraz trudniejsza była komunikacja między nim i zespołem. O niechlubnym wyjeździe Fina do ojczyzny już wielokrotnie mieliśmy okazję pisać. Dufva, naszym zdaniem, zderzył zupełnie inną rzeczywistością, niż oczekiwał.

– Należę do zwolenników „zamkniętej” szatni i wszystko, co się w niej dzieje nie ma prawa ujrzeć światła dziennego – mocno akcentuje trener Sarnik, który w grudniu przejął… stery drużyny.

– Uważam, że pomysł Fina na grę zespołu nie był zły, z niego korzystałem, choć zawodnicy mieli więcej swobody. Największym mankamentem drużyny do końca był brak skuteczności. Wszyscy żałujemy, że z powodu koronawirusa nie dokończyliśmy sezonu, bo myśmy wcale nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. W ćwierćfinale wygraliśmy z dobrze grającym Podhalem, na pewno najgroźniejszym rywalem w ćwierćfinale play-off (w serii 4-2 – przyp.red.). Byliśmy wzmocnieni psychicznie, byliśmy na fali wznoszącej i konfrontacja z GKS-em Tychy byłaby niezwykle ciekawa. Tego jednak już nigdy się nie dowiemy. Oby taka sytuacja już nigdy nie miała miejsca

Co dalej?

Sarnik wraz ze swoimi kolegami po fachu m.in. Krzysztofem Majkowski (trener GKS) i Ireneuszem Jaroszem kilka razy uczestniczyli w sympozjach trenerskich w Kanadzie. Związek w części partycypował w kosztach tego pobytu. Teraz uczestnicy klinice trenerskiej im. Rogersa Neilsona, legendarnego szkoleniowca, ale online. W wideokonferencjach biorą udział zarówno trenerzy, jak i zawodnicy z NHL, dzieląc się swoimi doświadczeniami i udzielają wskazówek.

– Trzeba zbierać doświadczenie z każdego zakątka i wiedzę przetwarzać do naszej rzeczywistości – uśmiecha się trener.

– Na tej przymusowej kwarantannie stworzyli nieformalną grupę i pod kierunkiem Anny Bieniec, trenerki przygotowania fizycznego młodzieżowej reprezentacji, dbamy o kontuzję. Oczywiście, że chciałbym dalej prowadzić zespół, ale decyzja należy do działaczy. Wszyscy, w każdej dziedzinie życia, zderzymy się z nową rzeczywistością i musimy stanąć na wysokości zadania.

Zarówno Sarnik, jak i Krzysztof Majkowski (nominowany na trenera głównego GKS-u Tychy w połowie stycznia oraz Grzegorz Klich trener Zagłębia Sosnowiec) czekają na trenerski chrzest, bo takimi są występy play-offie od początku do końca.

Piotr SARNIK – ur. 15.02.1977 r. w Dąbrowie Górniczej; żonaty (Anna); córki (Magda prawie 13 lat), Zuzia (7 lat). Kluby: SMS Sosnowiec (1995/96), GKS Katowice (1997/98), KTH Krynica (1999/2000), GKS Katowice (2000/01), Zagłębie (2001/02), GKS Tychy (2002/04), Comarch Cracovia (2004/06), GKS Tychy (2006/09), Zagłębie (2009/10), Comarch Cracovia (2010/12), Zagłębie (2012), Aksam Unia Oświęcim (2012/13), Zagłębie (2015). Sukcesy: 2x złoto z Comarch Cracovią (2006 i 2011); 5x srebro GKS Katowice (2001), GKS Tychy (2007 – 2009), Comarch Cracovia (2005); 3xbrąz KTH Krynica (2000), GKS Tychy (2004), Cracovia (2005); 3xPuchar Polski GKS Tychy (2006, 2007 i 2009); awans z Zagłębiem do ekstraligi (2015). W reprezentacji rozegrał 135 meczów i strzelił 26 goli. Trener: SMS (2013/17), GKS Katowice (2017/19, asystent), GKS Katowice (grudzień 2019 trener główny – ???), trener młodzieżowej reprezentacji U’20 (2018-???).

Na zdjęciu: Piotr Sarnik jest znany ze statecznego zachowania, ale sytuacje, jak jest zaprezentowana na zdjęciu, bywają rzadko. – W boksie tylko krzyczę na sędziów – przyznaje ze skruchą.

Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus