Płockie męczarnie

 

Słynący z ogrywania młodzieży Lech tym razem nie miał się czym pochwalić, bo choć na ławce młodych zawodników miał sporo, tak na boisko od pierwszej minuty wybiegł tylko Tymoteusz Puchacz. Trener Dariusz Żuraw postawił zresztą na opcję mocno zagraniczną, decydując się na dwóch Polaków, podczas gdy Wisła miała ich od pierwszej minuty ośmiu.

Huknięcie Puchacza

W pierwszej połowie można było tylko wspominać pierwszy mecz tych zespołów, w którym po dobrej grze „Kolejorz” wygrał aż 4:0. Wczoraj poziom spotkania był bardzo niski, a piłkarze prezentowali się tak, jakby grali za karę.

Początek mógł być obiecujący, ponieważ Lech zaczął dość intensywnie, Joao Amaral oddał dwa uderzenia, lecz trudno było nazwać je groźnymi. Później jednak było tylko gorzej – nudno, statycznie, mało intensywnie, a sytuacji nie było wcale. Wisła ani razu nie zagroziła bramce gości, którzy mieli jedną świetną okazję, zamienioną na gola przez Puchacza. Alan Uryga i Damian Rasak nie byli w stanie skutecznie wyprowadzić piłki, przejął ją Amaral i obsłużył Puchacza, który oddał mocne uderzenie pod poprzeczkę.

W 33 minucie Lech wyszedł na prowadzenie i z takim rezultatem schodził też do szatni. Zejście to zresztą nieco się opóźniło. Kibice obu klubów odpalili pirotechnikę, a poznaniacy zrobili to na tyle intensywnie, że zadymili połowę stadionu.

Bez żadnej barwy

Po przerwie niestety nic się nie zmieniło. Antyfutbol prezentowany przez obie drużyny był trudny do przetrawienia, tym bardziej że Lech raczej koncentrował się na bronieniu wyniku niż próbie jego podwyższenia. Wisła była natomiast całkowicie bezzębna, a Mickey van der Hart mógł się czuć w poznańskiej bramce jak na wakacjach.

Dopiero bliżej 70 minuty coś nieznacznie drgnęło. Darko Jevtić pozornie prostym strzałem z rzutu wolnego sprawił nieco problemów Thomasowi Daehne, który kilkadziesiąt sekund później poradził sobie z Christianem Gytkjaerem. Trzeba jednak dodać, że Duńczyk nie był w najbardziej komfortowej sytuacji, ale na bezrybiu i rak ryba. Potwierdza to zresztą 75 minuta i pierwszy jako taki groźny strzał Wisły, autorstwa Damiana Michalskiego po rzucie rożnym.

Impotencja ofensywna płocczan mogła żenować jej kibiców, choć Lech nie prezentował się wiele lepiej. Tym bardziej zaskakująca była próba Dominika Furmana z 84 minuty, który uderzając z dystansu trafił w słupek. Tuż przed ostatnim gwizdkiem wynik podwyższył jeszcze Gytkjaer.

 

Wisła Płock – Lech Poznań 0:2 (0:1)

0:1 – Puchacz, 33 min (asysta Amaral), 0:2 – Gytkjaer, 90+1 min (asysta Tiba)

WISŁA: Daehne – Stefańczyk, Marcjanik, Uryga, Michalski – Rasak, Furman – Merebaszwili, Szwoch (63. Kuświk), Tomasik (73. Sahiti) – Ricardinho (82. Nowak). Trener Radosław SOBOLEWSKI. Rezerwowi: Wrąbel, Zawada, Fojut, Ambrosiewicz, Pawlak, Stępiński.

LECH: van der Hart – Satka, Dejewski, Rogne, Kostewycz – Muhar, Tiba – Amaral (90. Moder), Jevtić (83. Marchwiński), Puchacz (77. Kamiński) – Gytkjaer. Trener Dariusz ŻURAW. Rezerwowi: Mleczko, Crnomarković, Żamaletdinow, Makuszewski, Skrzypczak, Klupś.

Sędziował Mariusz Złotek (Stalowa Wola). Widzów 4501. Żółte kartki: Kuświk (69. faul) – Kostewycz (34. faul), Puchacz (58. faul)
Piłkarz meczu – Tymoteusz PUCHACZ

Na zdjęciu: Gol Tymoteusza Puchacza był jednym z niewielu radosnych momentów tego meczu.