PlusLiga. Rozgrywający na medal

Marcin Janusz poprowadził ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle do mistrzostwa Polski, które jego zespół zdobył zasłużenie. Teraz już „tylko” finał Ligi Mistrzów.


Gdy przed rozpoczęciem zakończonego właśnie sezonu Plus Ligi Marcin Janusz przeniósł się z Trefla Gdańsk do ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, to w środowisku kibiców kędzierzyńskiego klubu nie brakowało sceptycyzmu. Sympatycy obawiali się, że Janusz nie będzie w stanie wypełnić luki po Benjaminie Toniuttim, który zdecydował się na przenosiny do Jastrzębskiego Węgla. Jednak już początek rozgrywek pokazał, że władze ZAKSY postawiły na właściwego konia. Janusz, który nigdy wcześniej nie był podstawowym rozgrywającym mocnego zespołu Plus Ligi, czyli takiego, który ma zamiar walczyć o trofea zresztą nie tylko w Polsce, ale też w Europie, świetnie i świadomie poukładał sobie grę. Co z tego wynikło? „Na razie” mistrzostwo Polski, które ZAKSA zdobyła całkowicie zasłużenie, wygrywając w wielkim finale z Jastrzębskim Węglem.

Ogromna w tym zasługa właśnie Marcina Janusza, który drugi raz w karierze sięgnął po najwyższe wyróżnienie w Plus Lidze. W 2018 roku, w barwach Skry Bełchatów, wygrał rozgrywki, ale był wówczas zmiennikiem Grzegorza Łomacza. Teraz już jako podstawowy rozgrywający poprowadził ZAKSĘ do końcowego triumfu. Warto podkreślić, że ZAKSA na przestrzeni całego sezonu zanotowała na ligowych parkietach imponujący bilans. Wygrała 29 spotkań, a przegrała jedynie 6 meczów. Do tego doliczyć należy 5 wygranych meczów w Pucharze Polski, jak również 6 zwycięstw i 2 porażki w Lidze Mistrzów. Łączny bilans, dodając do tego przegraną z Jastrzębskim Węglem w meczu o Superpuchar Polski, i tak jest imponujący. 40 wygranych spotkań i 9 porażek. A przed kędzierzyńskim zespołem jeszcze jedno spotkanie. W najbliższą niedzielę w Lublanie ZAKSA bronić będzie trofeum Ligi Mistrzów w starciu z Itasem Trentino. To będzie 50. mecz kędzierzyńskiego zespołu w tym sezonie.

W sobotę, po zdobyciu mistrzostwa Polski, Marcin Janusz przez kilkanaście minut nie potrafił dojść do siebie.

– Nie mogę tak szczerze uwierzyć w to, co się stało – przyznał rozgrywający ZAKSY.

– Ten sezon był szalony. Oczywiście mieliśmy wiele dobrych momentów, ale i te słabsze się zdarzały. Potrafiliśmy wychodzić z małych kryzysów, jakie mieliśmy. To coś niesamowitego. Myślę, że nikt nie spodziewał się, że będziemy w tym punkcie, w którym jesteśmy. Oczywiście sezonu jeszcze nie kończymy i gdzieś tam z tyłu głowy jest, że za niedługo czeka nas kolejny finał. Teraz jednak chwila celebracji i cieszenia się z tego, co zrobiliśmy w Plus Lidze. Później już skupienie na Trentino – podkreślił reprezentant Polski. Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, który z rozgrywających powołanych przez trenera Nikolę Grbicia na rozgrywki Ligi Narodów będzie tym podstawowym. Warto podkreślić, że Janusz nakrył w tym sezonie czapką takich zawodników na swojej pozycji, jak Fabian Drzyzga, czy Grzegorz Łomacz. Zresztą pierwszego z wymienionych w kadrze nie ma, bo tak postanowił selekcjoner.

Miniony sezon Plus Ligi dał zarówno Marcinowi Januszowi, jak i reprezentacji Polski, odpowiedź na pytanie, co z pozycją rozgrywającego w naszej drużynie narodowej. Drzyzga nie został powołany, ale – trzeba powiedzieć to sobie wprost – jego czas w reprezentacji już minął. Zaniepokojeni byliśmy tą pozycją, w perspektywie zbliżających się wyzwań, jak żadną inną. Mało tego, wśród przyjmujących, środkowych czy atakujących, a nawet na pozycji libero, trener Grbić może mówić o urodzaju. W gronie rozgrywających było zupełnie inaczej. Janusz trafił do ZAKSY i od razu został rzucony na głęboką wodę.

– Sam byłem ciekawy i chciałem się sprawdzić, ale trafiłem do fajnego miejsca, świetnie zarządzanego. Z drużyną, która daje rozgrywającemu wznieść się na naprawde najwyższy poziom. Naprawdę bardzo doceniam to, gdzie się dostałem, zdaję sobie sprawę z tego, jakie miałem szczęście. Jak mam szanse, to staram się je wykorzystywać i cieszę się, że na razie się udaje – uśmiechał się tuż po zdobyciu mistrzostwa Polski, Marcin Janusz. Rozgrywający ZAKSY Kędzierzyn-Koźle podkreślił jednocześnie, jak zresztą kilku jego kolegów, że zespół czeka jeszcze jedno wyzwanie. Chodzi oczywiście o finał w Lublanie i mecz o miano najlepszego klubowego zespołu Europy.

– Mamy świadomość, że możemy zrobić coś historycznego. Mamy Puchar Polski, wygraliśmy złoto w Plus Lidze. Gdybyśmy dołożyli do tego trzecie trofeum w Europie, to na pewno zapisalibyśmy się w historii polskiej siatkówki. Zdajemy sobie sprawę, z kim będziemy grać, ale mamy umiejętności, by wygrać i wierzę, że wszystko jest w naszych rękach – powiedział świeżo upieczony mistrz Polski.


Na zdjęciu: Marcin Janusz (z prawej), czyli rozgrywający numer jeden w Polsce. Nie tylko w lidze, ale też dla reprezentacji.
Fot. Łukasz Laskowski/Pressfocus