Po Lidze Narodów elita ta sama

Finał Ligi Narodów w Bolonii pokazał, że grono czołowych drużyn siatkarskich świata jest stabilne.


Siatkarze Francji, mistrzowie olimpijscy z Tokio, pod czujnym okiem byłego trenera Laurenta Tillie obecnego w Bolonii, ale pod kierunkiem nowego szkoleniowca, Andrei Gianiego, sięgnęli po złoto tegorocznej Ligi Narodów. Mają powody do satysfakcji, bo w decydującym spotkaniu wygrali z silną ekipą USA 3:2. Zanosiło na bardziej okazałe zwycięstwo „trójkolorowych”, bo prowadzili już 2:0. Amerykanie nie dawali za wygraną, ale w rozstrzygającym secie wyższość Francuzów nie podlegała dyskusji. Biało-czerwoni też mogą mieć powody do zadowolenia, bo przecież sięgnęli po brąz i udowodnili, że ciągle są w elicie w najważniejszych imprezach.

Trenerskie manewry

Francuzi od czasu olimpijskiego złota w Tokio niewiele „majstrują” przy składzie; dokonali tylko kosmetycznych zmian. Kevin Tillie, syn trenera, zrezygnował już z gry w drużynie narodowej. Ale mimo zmiany szkoleniowca, nie zmienił się styl gry zespołu, który jest oparty na technice poszczególnych zawodników. Antoine Brizard wskoczył w miejsce rozgrywającego Benjamina Toniuttiego i świetnie kieruje poczynaniami kolegów.

W eliminacjach gra Francuzów może nie była olśniewająca, ale pozwoliła na spokojne zakwalifikowanie się do finałowego rozdania, po wygraniu 9 meczów. W Bolonii nie mieli kłopotów z pokonaniem w ćwierćfinale Japonii, a w kolejnym z Włochami.

W finale przez dwa sety byli stroną dominującą i Amerykanie nie mieli nic do powiedzenia. „Trójkolorowi” zdominowali pole serwisowe, grali też bardzo skutecznie w kontrze. Wygrane do 16 oraz 19 wystarczają za cały komentarz; nic nie wskazywało, że może coś się zmienić. Poniżej oczekiwań spisywał amerykański skrzydłowy Torey DeFalco i został odesłany do kwadratu dla rezerwowych.

Trener John Speraw nie był zadowolony z postawy obu atakujących i wpadł na pomysł, by 3 odsłonę rozpocząć trzema przyjmującymi. DeFalco wcielił się w rolę atakującego, zaś jego miejsce zajął Garrett Muagututia. To było trafne posunięcie, dzięki któremu gra Amerykanów zaczęła lepiej funkcjonować. Natomiast Francuzi zbyt nonszalancko podeszli do swoich obowiązków. I ponieśli tego skutki. Amerykanie uzyskali przewagę i już jej nie oddali do końca seta.

Zwycięski marsz kontynuowali w kolejnej odsłonie i doprowadzili do tie-breaka. Francuzi w porę jednak się przebudzili i zaczęli solidnie punktować. Środkowy Quentin Jouffroy dał ważną zmianę – „trójkolorowi” od początku kontrolowali przebieg wydarzeń. O dominacji Francuzów świadczą wybory zawodników do „dream teamu”.

Dla mistrzów olimpijskich to pierwsze złoto Ligi Narodów, ale wcześniej triumfowali w Lidze Światowej (2015 i 2017). W 2018 r. zdobyli srebro, a roku temu brąz. Natomiast Amerykanie po raz pierwszy zdobyli srebro. Wcześniej mieli brązowy medal (2018). LŚ wygrywali 2 razy (2008 i 2014).

Grbić po raz pierwszy

Przed Ligą Narodów niewiele się mówiło o szansach biało-czerwonych, a to z prostej przyczyny, że zaczynaliśmy w dość eksperymentalnym składzie – z zawodnikami występującymi w PlusLidze. A ponadto siatkarze Grupy Azoty ZAKSY mieli krótkie, acz zasłużone urlopy. Gdy reprezentacja przyjechała z Ottawy, z pierwszego turnieju eliminacyjnego, z trzema zwycięstwami (i porażką z Włochami 1:3) mówiono o zmiennikach w samych superlatywach. Trener Nikola Grbić, debiutujący w roli selekcjonera reprezentacji, przekonał się, że warto inwestować w kilku zawodników. Stąd też później okazje do gry miał m.in. rozgrywający Jan Firlej czy atakujący Karol Butryn.

– Nas interesuje zwycięstwo w każdym meczu – powtarzali jak mantrę nasi siatkarze i zmierzali do celu. Na dobrą sprawę już podczas drugiego turnieju zapewnili sobie miejsce w finałowej imprezie. W Gdańsku, choć przegrali z Iranem 2:3, tylko zdołali to potwierdzić.

Natomiast w Bolonii, poza nieudanym meczem z USA, pokazali, że są skonsolidowaną ekipą. W kluczowych momentach w potyczce z Iranem potrafili stanąć na wysokości zadania. Natomiast z Włochami nie tylko pokazali swoje umiejętności, ale przede wszystkim siłę mentalną. Bartosz Kurek, jak przystało na kapitana i lidera, przez całe spotkanie mobilizował kolegów.

– Chyba oprócz medalu powinienem dostać jeszcze Oskara, bo nie był to mój turniej, a w meczu z Włochami udawałem dobrego zawodnika na boisku – mówił na antenie Polsatu Sport nasz kapitan. – To moi koledzy wygrali ten medal, a ja byłem piątym kołem u wozu i im się należą gratulacje. Ten medal to nie jest byle co, bo pokazujemy, że ciągle jesteśmy w czubie. Choć oczywiście zawsze pragnę grać mecz o złoty medal.

Ten brąz jest również ważny dla Grbicia. Dobrze bowiem zaczynać pracę od takiego lauru. Ten sukces chyba utwierdził trenera w przekonaniu, że ta reprezentacja ma olbrzymi potencjał. Serbski szkoleniowiec po klęsce z USA nie rozdzierał szat, nie wytykał też palcem zawodników. Przegrała drużyną, a on razem z nią, a w sumie trzeba się szybko pozbierać – taki był ton jego wypowiedzi po tym nieszczęsnym spotkaniu. A na drugi dzień zobaczyliśmy biało-czerwonych zupełnie odmienionych.

To drugi brązowy medal polskich siatkarzy w Lidze Narodów, która w 2018 r. zastąpiła Ligę Światową. Pierwszy raz na najniższym stopniu podium nasi siatkarze stanęli w 2019 r. W ubiegłym roku zdobyli srebro. W LŚ w 2011 r. również zdobyli brąz, natomiast rok później triumfowali w całych rozgrywkach.

Teraz czekają ich krótkie urlopy i 2 sierpnia spotykają się w Spale, gdzie rozpoczną przygotowania do mistrzostw świata. Trener Grbić jeszcze nie zdecydował się, czy kadra spotka się w komplecie czy też zostanie zawężona do 17 zawodników.


Na zdjęciu: Mateusz Bieniek znalazł się w drużynie marzeń turnieju w Bolonii. Niech zrobi wszystko, by w takim dream teamie znaleźć się również po mistrzostwach świata.