Po meczu z Anglią szkoda, jak cholera

Bez najlepszego piłkarza na świecie byliśmy blisko remisu na Wembley. To, po meczu z Anglią, powód do optymizmu, który jest jakże ważny w tych trudnych czasach.


Jeszcze nigdy po 1973 roku reprezentacja Polski nie była tak blisko wywiezienia punktu z Anglii, z meczu eliminacji wielkiego turnieju. W 2005 roku, grano w Manchesterze, też długo było 1:1, ale Frank Lampard trafił na 2:1 w 81. minucie spotkania. W środę Harry Maguire przesądził o wyniku w minucie 85. Sporo możemy mówić o tym, że w pierwszej połowie graliśmy słabo i, że rywale sprezentowali nam bramkę. My też sprezentowaliśmy pierwszego gola Anglikom. A to właśnie, jak mówi wyświechtane piłkarskie porzekadło, bramki zmieniają oblicza spotkań.

W tej grze chodzi o gole i wynik, a nie o wrażenia artystyczne, szczególnie w takim meczu. Prawda jest taka, że po legendarnym spotkaniu sprzed 48 lat żaden polski selekcjoner nie zrobił na Wembley tyle, ile – w trzecim meczu na stanowisku i po nieco ponad tygodniu z drużyną – Paulo Sousa. Mówienie o tym, że Anglicy byli w tym meczu… słabi, bo i takie opinie się pojawiły, jest co najmniej niemądre. Otóż graliśmy z czwartym zespołem mundialu, czwartą drużyną światowego rankingu i – na dziś dzień – jednym z trzech głównym faworytów, przynajmniej wśród bukmacherów – zbliżającego się Euro 2020.

Zbyt dużo respektu

Jasne, że Sousa ma do dyspozycji takich piłkarzy, jakich nie mieli jego poprzednicy grający z Anglikami nie tylko na Wembley. Ale nie miał ze sobą na to starcie najlepszego piłkarza na świecie. Były ogromne obawy o to, jak nasz zespół poradzi sobie bez Lewandowskiego. Pojawiły się nawet żarty, że skoro „Lewy” stanowi 40 procent potencjału naszego zespołu (skąd pojawiła się akurat taka liczba – nie wiadomo), to Anglicy, dla wyrównania szans, powinni zagrać w… siódemkę.

Grali jednak w jedenastu i, szczególnie w pierwszej połowie, uświadomili nam pewne rzeczy dobitnie. Takiego skrzydłowego, jak Raheem Sterling – nie mamy. Taki kreatorów gry w środku pola, jak Mason Mount, Declan Rice, Phil Foden czy nawet Kalvin Phillips, który występuje w zespole beniaminka Premier League, Leeds United, nie mamy. Takich bocznych obrońców, jak Ben Chilwell i Kyle Walker – nie mamy.

Takiego napastnika, jak Harry Kane, akurat w tym meczu, nie mieliśmy. A zatem w ośmiu na jedenaście przypadków na boisku, Anglicy byli od nas lepsi. O dziwo na tle zespołu rywala dobrze zaprezentowali się środkowi obrońcy, wybaczając nawet karnego Michałowi Helikowi, i bramkarz.

Stąd właśnie, szczególnie do przerwy, wynikała przewaga Anglików, a Paulo Sousa raczej doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie możemy dać się zaprosić rywalom do tańca. Skoro w sytuacji, gdy nasz zespół był ustawiony niżej, wspomniany Sterling wykręcał z piłką arabeski przed obliczem Bartosza Bereszyńskiego, to strach pomyśleć co by było, gdyby miał jeszcze więcej miejsca na swoje popisy. Choć, jak powiedział Jan Bednarek, byliśmy w pierwszej połowie zbyt pasywni.

– Podeszliśmy do przeciwnika ze zbyt dużym respektem – przyznał stoper Southamptonu. – Byliśmy zbyt mało agresywni w bocznych strefach. Nie udawało się nam zmieniać stron i mieliśmy problemy – dodał Bednarek, a zgodzili się z nim wszyscy koledzy. Wiadomo jednak, że przed meczem bardzo trudno to przewidzieć, a po spotkaniu dużo łatwiej skomentować.

Anglicy też… niezadowoleni

Jakub Moder, strzelając bramkę na Wembley, zapisał się w historii polskiego futbolu. Dołączył do grona zawodników, którzy wbili Anglikom gola, a tych jest przecież – licząc mecze u siebie i na wyjeździe – tylko 12. Jeszcze mniej naszych reprezentantów strzeliło „Synom Albionu” bramkę na ich terenie – 6, a najmniej, bo zaledwie 4, zdobyło gola na Wembley.

Co ciekawe Moder został najmłodszym Polakiem, który trafił do siatki tego rywala, wyprzedzając pod tym względem Marka Citkę. A ponadto gracz Brighton&Hove Albion został pierwszym polskim zawodnikiem… angielskiego klubu, który zdobył gola w starciu z reprezentacją tego kraju.

– To super uczucie, ale szkoda wyniku. Moja bramka niczego nam nie dała i wracamy bez punktu. W drugiej połowie lepiej wyszliśmy do pressingu i Anglicy mieli mniej swobody. Dobrze zareagowaliśmy po przerwie i to się opłaciło. Po stracie drugiej bramki było już za mało czasu – powiedział Jakub Moder, którego – przed każdym kolejnym meczem z Anglikami, szczególnie na Wembley, będziemy wspominać.

To pierwszy reprezentant Polski, który strzelił gola na tym stadionie po przebudowie i w XXI wieku. Ostatnim był Jerzy Brzęczek, w 1999 roku, bo w 2005 roku Tomasz Frankowski trafił na Old Trafford.

– Świat się nie zawalił, ale remisu szkoda, jak cholera – powiedział wczoraj, w rozmowie z portalem Interia.pl, Zbigniew Boniek, prezes PZPN-u. I ta wypowiedź niech świadczy za cały komentarz do środowego spotkania. Sternik naszego futbolu podkreślił, że Anglicy byli lepsi, ale grzechem było tego spotkania nie zremisować. Nie zremisowaliśmy, wiele rzeczy jest do poprawy i nie możemy być zadowoleni. Czy za pocieszenie należy traktować angielskie komentarze po tym spotkaniu? Media, bardzo przychylne drużynie Southgate’a, tym razem zespół skrytykowały. Posuwając się nawet do określenia, że remis z Polską pozbawioną największego atutu w postaci Roberta Lewandowskiego, byłby kompromitacją.




Na zdjęciu: Jeden taki obrazek po meczu na Wembley, to za mało, by uznać pandemiczną wyprawę do Londynu za udaną.

Fot. Rafał Włosek/Pressfocus