Po zajściach w Bytomiu. To nie były właściwe proporcje

Rozmowa z Marcinem Stokłosą, przedstawicielem kibiców Ruchu Chorzów.


Niedzielne derby między Polonią a Ruchem oglądał pan na stadionie?

Marcin STOKŁOSA: – Z kibicami. Chciałem wspierać naszą drużynę spod stadionu.

Pod stadionem Szombierek zjawiło się około 1900 kibiców Ruchu. Czym podpadliście, że policja zmuszona była do tak zdecydowanej interwencji, jaką opisują media, a ponad 20 osób zostało zatrzymanych?

Marcin STOKŁOSA: – Miejsce zbiórki, trasa przemarszu – konsultowaliśmy to z Polonią, policja wiedziała o wszystkim. Od samego początku nic szczególnego się nie działo. Jak wiadomo, nie mogliśmy wejść na stadion. Ludzie myśleli, że obejrzymy mecz z górki, spod hali. Gdy część kibiców weszła na tę górkę, nie spodobało się to policji i od razu była interwencja, wjechały konie, jeden przebiegł się po człowieku.

Wraz z kolegą udaliśmy się do dowódcy i poprosiliśmy, by przestano prowokować – że nam przecież zależy na tym, by w spokoju obejrzeć mecz. Dyskutowaliśmy kilkanaście minut o tym, czy możemy przejść w pierwotnie ustalone miejsce, z którego widzielibyśmy boisko, ale nie było na to zgody.

Zażyczono sobie, by kibice stali na parkingu pod stadionem. Uznaliśmy, że skoro tak, to OK – będziemy dopingować z takiej perspektywy, nie mogąc patrzeć na mecz. Przez 80 minut spotkania i 15 minut przerwy był spokój, nasza drużyna wygrywała. Nasuwa się pytanie, co nagle się wydarzyło, że ktoś postanowił sobie porzucać butelkami.

No właśnie, co się zadziało? Na nagraniach zamieszczonych w internecie widać, że interwencja policji zaczyna się, gdy kilkunastu kibiców trzęsie płotem oddzielającym was od policjantów.

Marcin STOKŁOSA: – Skoro jest problem z kilkoma czy kilkunastoma kibicami, to obowiązkiem policji jest ocenić sytuację. Chodzi mi o proporcje przy zastosowaniu środków przymusu bezpośredniego w danej sytuacji. Uznano, że będzie odpowiedzialność zbiorowa. Na tym wyjeździe było wyjątkowo dużo rodzin. Głód wyjazdów, bliskość Szombierek, fajna pogoda – to wszystko sprawiło, że tych ciut mniej zagorzałych kibiców Ruchu zjawiło się naprawdę wielu. Atmosfera była super. Przemarsz, doping… Elegancko. Aż do tej 80 minuty. Zaczęło się od prowokacji policjantów, na które bardziej gorące głowy zareagowały trzęsieniem płotu.

Prowokacja policjantów… To akurat słowo przeciw słowu.

Marcin STOKŁOSA: – Nawet jeśli, to po to panowie są szkoleni – za nasze pieniądze! – by umieć ocenić sytuację i wiedzieć, czy ich interwencja nie doprowadzi do eskalacji konfliktu. Doprowadziła. I wyglądało to na zaplanowaną akcję.

To znaczy?

Marcin STOKŁOSA: – Przeżyłem z Ruchem wiele wyjazdów, widziałem różne sytuacje, ale tak szybkiej policyjnej interwencji, z każdej strony, takiej nagłej pacyfikacji jeszcze nie przeżyłem. Ktoś z klubu po meczu usłyszał, że był to podobno ostatni dzień pana komendanta w pracy, że idzie na emeryturę. Może w ten sposób chciał się z przytupem pożegnać?

Co to znaczy „nagła pacyfikacja”?

Marcin STOKŁOSA: – Użycie gazu, petard hukowych, broni gładkolufowej, polewaczki, hord policjantów pałujących ludzi z każdej strony. Rozgonili cały tłum. Policja oceniła, że było nas 2500. Ta liczba była mniejsza, około 1900-2000. Kilkaset osób nie miało żadnych powodów, by uciekać, skoro całe zamieszanie zaczęło się z zupełnie drugiej strony.

Tych kilkaset osób jednak też zostało spacyfikowanych. Normalnie stoisz, a rzucają w ciebie petardy hukowe, walą gazem, nadjeżdża konna policja z pałkami… Próbowałem rozmawiać, załagodzić to wszystko, uspokoić też nasze gorące głowy. Mieliśmy dopingować do końca, cieszyć się ze zwycięstwa, po meczu spodziewaliśmy się, że przyjdą do nas piłkarze. To miał być fajny dzień, święto, a wyszło jak wyszło.

I tak nikt nie uwierzy, że to nie z waszej winy.

Marcin STOKŁOSA: – Część z nas ma wyrobioną opinię o policji, ale część kibiców mniej zagorzałych wie, że policja jest od chronienia obywateli, a nie atakowania. Podejrzewam, że ich spojrzenie na mundur na pewno po niedzieli się zmieniło. Dla mnie największą tragedią jest to, że nie potrafiono przyjąć właściwych proporcji, użyć środków adekwatnych do danej sytuacji.

Na filmach widać, że kilku kibiców potrząsa płotem, po czym się wycofują. Od razu zaczęło się gazowanie, ucierpiało nie pięciu trzęsących, a 1900 osób. Przecież z broni gładkolufowej strzelano na oślep. Jeden z kibiców stracił oko, inny został nadepnięty przez konia i ma złamaną nogę. Na oślep policja zawijała też ludzi.


Czytaj jeszcze: Czy tak wypada?

Wracając widzieliśmy, jak w jednej wąskiej uliczce trzymano kilkunastu kibiców skutych niczym na tych nagraniach z Białorusi… Szkoda. Zepsuto święto. Kibice – mający tak zły PR! – jednej i drugiej drużyny przed derbami potrafią się dogadać. Rok temu stworzyliśmy święto na Cichej. Na Szombierkach miało być tak samo. Nie było żadnych waśni. Przed meczem w okolicznych sklepach mieszaliśmy się przecież z kibicami Polonii i nic się nie działo. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby w niedzielę nie było policji, po prostu nic by się nie wydarzyło.

Niezależnie od tego, po czyjej stronie leży prawda i wina, wizerunek klubu ucierpiał.

Marcin STOKŁOSA: – Robimy wszystko, by na naszych meczach było coraz bezpieczniej. Mamy najlepszy sektor rodzinny w Polsce, tłumnie ściągamy dzieciaków. Nic dziwnego, że niektóre chcą też potem jechać na wyjazd, zobaczyć to wszystko z innej perspektywy. A potem dzieje się coś takiego, jak w niedzielę… To w nas uderza.

Media też budują narrację na zasadzie, że to kibice Ruchu zaatakowali. Nie słuchają dwóch stron, a jednej, bo łatwiej uderzyć w kibola niż podważyć wiarygodność policji. Cała nasza robota, budowanie pozytywnego wizerunku kibica, idzie na marne. To uderza w nas, w klub. Męczymy się, jest czas odbudowy, a gazety posługują się teraz nazwą „Ruch Chorzów” w negatywnym kontekście. To nie pomaga w pozyskiwaniu sponsorów i partnerów. Nie o to nam chodzi. Nie zostawimy tak tej sprawy i będziemy domagać się wyjaśnień.

Temperatury nie studzą też ostatnie wyniki drużyny. Ma pan coś do przekazania kibicom, którzy powoli tracą cierpliwość?

Marcin STOKŁOSA: – W trzech ostatnich meczach zdobyliśmy 2 punkty. Trzeba usiąść i porozmawiać o tym, co się dzieje; czy mamy pomysł, jak to zmienić, co jest tego powodem. Wierzę w tę drużynę z całego serca. Sam grałem w piłkę i wiem, że gorsze momenty się zdarzają. Patrząc jednak szerzej, to w tabeli ucieka nam Ślęza Wrocław, a Polonia ma do rozegrania dwa zaległe mecze i jeśli je wygra, też będzie przed nami. Czasu jednak jest wiele, mnóstwo meczów przed Ruchem. Mamy jeden cel i to się nie zmienia.

A może od Ruchu, mającego mimo wszystko niezbyt szeroką kadrę, wymaga się jednak zbyt wiele?

Marcin STOKŁOSA: – Jestem pierwszy do tego, by przypominać, że to Ruch Chorzów! Jesteśmy w III lidze. Klub i kibice robią wszystko, by spiąć budżet, by terminowe wypłaty dla zawodników i pracowników stały się normalnością – dlatego publika, która angażuje się w odbudowę klubu, może śmiało oczekiwać tego, czego oczekuje. Moim zdaniem to nie jest za dużo. Dla mnie wynik bywa drugorzędny, choć oczywiście finalnie to on powinien być najważniejszy.

Jeśli jednak widzę zaangażowanie, schodzenie na kolanach z boiska po meczu – nawet przegranym czy zremisowanym – to łatwiej mi przyjąć stratę punktów. Wiele osób ma pretensje o brak takiego zęba, większego zaangażowania, jakie widzieliśmy w pierwszych spotkaniach sezonu. W derbach nie dostaliśmy żółtej kartki, nie musi to być żadnym wyznacznikiem, ale o czymś świadczy.

W takich meczach gra powinna być ostrzejsza, bez odpuszczania. Czasem nawet z nerwów, gdy ci zależy, złapiesz żółtą kartkę za jakąś pyskówkę czy dyskusję – jak w niedzielę trener. Tego nie ma. Nie zarzucam chłopakom, że w Bytomiu nie walczyli, ale taki bywa odbiór ludzi. Tu jest Ruch, tu się wymaga i od tego nie będzie odstępstw.


Na zdjęciu: O kibicach Ruchu znów zrobiło się głośno, ale nie o taki rozgłos, jak po derbach w Bytomiu, chodzi wszystkim przy Cichej 6…
Fot. Fot. nszzp.pl


Zobacz, co działo się w Bytomiu po meczu Polonii z Ruchem Chorzów