Początek końca pewnej epoki

Ogłoszenie przez Łukasza Piszczka rezygnacji z występów w kadrze, oznacza dla reprezentacji Polski początek końca pewnej – bez wątpienia nie najgorszej – epoki, w której główną siłę nasza drużyna narodowa czerpała z gry tercetu, który w 2010 roku los zetknął w Borussii Dortmund.

W reprezentacji zadebiutował 3 lutego 2007 roku u Leo Beenhakkera w wygranym 4:0 meczu z Estonią, ale świat – jak również sportowy światek w kraju – dowiedział się o Piszczku oczywiście znacznie wcześniej. Konkretnie – w 2004 kiedy Łukasz z czterema golami na koncie został królem strzelców mistrzostw Europy juniorów w kategorii U-19. To wówczas podpisał kontrakt z Herthą Berlin, ale od razu został wypożyczony do Zagłębia Lubin.

Na Dolnym Śląsku spędził trzy lata, które zwieńczył tytułem mistrza Polski. Indywidualnie też wypadł nie najgorzej w ostatnim roku, choć nie został głównym strzelcem Miedziowych – z 11 trafieniami uplasował się na czwartym miejscu w klasyfikacji najskuteczniejszych w ówczesnej Orange Ekstraklasie. Za Piotrem Reissem, Adrianem Sikorą i klubowym kolegą Michałem Chałbińskim. I właśnie w Lubinie zetknął się z profesorem Janem Chmurą, który po przeprowadzeniu badań postanowił… je u Piszczka powtórzyć. Nie od razu uwierzył bowiem, że natura może być dla kogoś taka szczodra. Ponowne testy nie pozostawiły już jednak żadnych wątpliwości, iż wychowanek LKS Goczałkowice jest z fizjologicznego punktu fenomenem. Ma bowiem na identycznie wysokim – światowym – poziomie ukształtowane predyspozycje szybkościowe oraz wytrzymałościowe, co zdarza się niezmiernie rzadko.

Najlepsza prawa flanka w dziejach?

Dlatego słynny naukowiec z wrocławskiej AWF nie był absolutnie zdziwiony, że po przenosinach do Bundesligi urodzony w 1985 roku zawodnik został z miejsca przekwalifikowany na bocznego pomocnika, a z czasem – na prawego obrońcą i ta pozycja okazała się dla niego docelową w karierze. Złośliwi twierdzili co prawda, że Łukasz został w Berlinie z miejsca ustawiony w pomocy, gdyż w warunkach niemieckiej ekstraklasy w pierwszej linii nie mógłby zaistnieć, ale Chmura nie ma wątpliwości, iż Lucien Favre – Szwajcar, który wówczas prowadził Herthę – postanowił po prostu maksymalnie wykorzystać motoryczny potencjał Polaka. A pozycja bocznego defensora była do tego optymalna, Piszczek urodził się właśnie po to, aby właśnie na niej grać. O czym świadczy późniejsze zainteresowanie naszym rodakiem ze strony Realu Madryt, Barcelony i Juventusu. Co najlepiej dowodzi, że w apogeum kariery – które 33-letni piłkarz ma już za sobą, z czego doskonale zdaje sobie sprawę i ta świadomość bez wątpienia również wpłynęła na decyzję o zakończeniu reprezentacyjnego rozdziału w karierze – był w światowym top 10 na prawej obronie.

W reprezentacji Polski, w której wystąpił 65 razy, wśród prawych obrońców jest jednym z najwybitniejszych w historii. A nie można wykluczyć, że wraz z Kubą Błaszczykowskim stworzył w ogóle najlepszą prawą w flankę w dziejach biało-czerwonej kadry. Kolejni rywale, którzy stawali na drodze naszego zespołu podczas kadencji Franciszka Smudy, Waldemara Fornalika i Adama Nawałki rozpracowywanie zaczynali – bo musieli – od duetu występującego na prawym skrzydle. Świetnie uzupełniającego się zarówno – jak powiedziałby poprzedni selekcjoner – w defensywie, jak również (jeszcze lepiej!) w ofensywie. I to chyba w najlepszym stopniu oddaje, jak ważny moment w rozwoju drużyny narodowej stanowi rezygnacja Łukasza.

Organizm, który wymaga dodatkowego serwisu

Selekcjoner Jerzy Brzęczek nie jest zdziwiony takim obrotem sprawy, choć liczył, iż Piszczek podejmie inną decyzję. Tyle że szanse były bardzo niewielkie, ponieważ zawodnik już przed mundialem w Rosji – który wybitnie, podobnie jak innym liderom naszej kadry, Łukaszowi nie wyszedł – sugerował także w rozmowie ze „Sportem” przeprowadzonej podczas zgrupowania w Arłamowie, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz.

Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Po 14 latach profesjonalnej gry w piłkę Łukasz ma już bowiem nie tylko solidny przebieg w nogach, ale też i dość obszerną historię zdrowotnych awarii. Jego organizm już od kilku lat – od czasu operacji biodra, której poddał się po przegranym z Bayernem Monachium finale Ligi Mistrzów – wymaga dodatkowego serwisu.

– Wiem, co nadprogramowo powinienem zrobić przed i po każdym treningu, jaki konkretnie zestaw ćwiczeń wykonać, aby potem nie mieć kłopotów z regeneracją. To nie jest jakiś złoty środek, tylko praca, którą zalecono mi po wspomnianym zabiegu – tłumaczył mi przed kilku laty dodatkową aktywność. – Zajmuje sporo czasu, naprawdę, lecz dzięki temu wiem nie tylko kiedy trzeba się rozciągnąć, czy rozluźnić, ale mogę w ogóle grać na obecnym poziomie.

Między wierszami trzeba czytać, że od czasu operacji biodra kariera Piszczka jest także drogą przez mniejszą lub większą mękę, znaczoną godzinami spędzonymi na siłowni. Najwyraźniej 65-krotny reprezentant Polski – który od dłuższego czasu współpracuje z psychologiem sportowym Kamilem Wódką – uznał, że aby wypełnić ważny do połowy 2020 roku kontrakt z Borussią Dortmund musi zacząć się oszczędzać. A skoro nie jest już pewien, że mógłby z maksymalnym zaangażowaniem reprezentować narodowe barwy, jego decyzję należy przyjąć nie z żalem, tylko z szacunkiem. Nie każdego byłoby stać bowiem na tak racjonalną, ale zarazem trudną decyzję, zwłaszcza że podczas kolejnego Euro za dwa lata Łukasz powinien być jeszcze na chodzie.

Pełna satysfakcja tylko po mistrzostwie!

Jako reprezentant kraju Piszczek ma prawo czuć się zarówno spełniony – w końcu wystąpił z reprezentacją Polski na czterech wielkich turniejach (Euro’08, Euro’12, Euro’16 i MŚ’18), czyli identycznie jak nasz mundialowi rekordzista Władysław Żmuda – jak i odczuwać niedosyt. Jako dwukrotny mistrz Niemiec, zdobywca pucharu tego kraju i finalista Ligi Mistrzów miał przecież prawo nie tylko marzyć, ale i realnie myśleć o większych zaszczytach w biało-czerwonej kadrze.

Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus

Dokładnie tak to ujmował, kiedy z pewnej już perspektywy we dwóch analizowaliśmy finały Euro 2008 i 2012: – Za każdym razem do rywalizacji przystępowaliśmy z postanowieniem, że chcemy wyjść z grupy. Dopiero z dzisiejszej perspektywy oceniamy, że wtedy nas to przerastało. Zresztą też nie wszyscy, bo ja po obu turniejach odczuwałem ogromny niedosyt. Miałem wrażenie, które pozostało do dziś, że mieliśmy większy potencjał niż wskazywały na to wyniki. Występ w Euro 2012 uważam za największą porażkę w życiu. Wiem, jakie oczekiwania mieli wtedy kibice, ale nie musiałem oglądać się na nikogo, żeby samemu liczyć na awans do czołowej ósemki turnieju. A nawet po losowaniu byłem przekonany, że bez problemu wyjdziemy z grupy. Życie nauczyło nas jednak pokory.

Łukasz wskazywał jeszcze trzy i pół roku po polsko-ukraińskich mistrzostwach Europy, że w trakcie meczów z Grecją, Rosją i Czechami – jak to określał – powietrze zeszło z naszych reprezentantów. Co dowodziło, że nie byli optymalnie przygotowani pod względem motorycznym. Niestety, po tegorocznym mundialu w Rosji mógł jedynie przewinąć płytę, i odtworzyć wyartykułowane na początku 2016 roku wnioski. Miłe wspomnienia zachowa zatem jedynie z turnieju we Francji, na który jechał – co warto przypomnieć – z następującym nastawieniem: – Przede wszystkim chciałbym rozegrać dobry turniej, ale w pełni satysfakcjonujące byłoby dla mnie tylko mistrzostwo Europy. Bądźmy jednak realistami, jeśli dojdziemy do ćwierćfinału, to już będzie bardzo dobry wynik.

Ruszył… dupę aż do Top 3 w skali Beresia

Przytoczone powyżej słowa chyba najlepiej oddają charakter i nastawienie Łukasza do występów w reprezentacji Polski. Choć Piszczek nigdy też nie ukrywał, że dla przebiegu jego kariery równie ważny jak kontakt z kolejnymi selekcjonerami, a nawet kluczowy był pięcioletni okres współpracy z Juergenem Kloppem w Dortmundzie. Istotny zresztą chyba także dla wspomnianego szkoleniowca, który każdego rozmówcę z Polski – nawet teraz, w Liverpoolu, wita stwierdzeniem: – Rusz.. dupę! – To trener poprosił na początku współpracy, żeby przetłumaczyć, jak po polsku będzie: beweg deinen Arsch, Tyle że później za często nie używał tego sformułowania pod moim adresem. A zatem – nie miał powodu – jak z uśmiechem wyjaśnił mi kiedyś Łukasz.

Fot. Norbert Barczyk/PressFocus

Piszczek nie jest postacią jednowymiarową, jednak udział w aferze korupcyjnej to zupełnie inna niż reprezentacyjna bajka, za którą doświadczony obrońca poniósł zresztą nie tylko karę (poddał się jej dobrowolnie), ale i dobrą, a czasami wyśmienitą, grą w drużynie narodowej odpokutował. Do tego stopnia, że wszyscy, na czele z potencjalnym następcą w kadrze Bartoszem Bereszyńskim, postrzegają Łukasza wyłącznie poprzez pryzmat piłkarskiej klasy i sportowych dokonań. Kiedy rozmawiałem z Beresiem na początku zeszłego roku o starszym koledze i jednocześnie największym rywalu w kadrze, wypowiedział się w sposób następujący:

– Chciałbym równać do najlepszych, a Łukasz to ścisła czołówka na bocznej obronie na świecie. Już od kilku lat utrzymuje się na najwyższym możliwym poziomie, i wcale nie zamierza zwalniać tempa. Mam zatem od kogo się uczyć, i kogo podpatrywać. Oceniam, że w Europie na prawej obronie plasuje się w Top 3. Podium w mojej ocenie wygląda następująco: Dani Alves, Dani Carvajal i Piszczek – to słowa defensora Sampdorii z końca lutego 2017 roku. A zatem świeże na tyle, że mimo zmiany otoczenia przez Alvesa nie zdążyły się zdezaktualizować…

 

„Piszczu” w liczbach

3

Tyle bramek 33-letni defensor zdobył w swojej reprezentacyjnej karierze. 23 marca 2013 roku trafił do siatki Ukrainy, a cztery dni później San Marino, w meczach eliminacji MŚ 2014. Ostatniego gola zdobył 26 marca 2017 roku w meczu eliminacji mundialu 2018 przeciwko Czarnogórze.

33
Tyle spotkań o stawkę rozegrał Łukasz Piszczek w „biało-czerwonych” barwach. 10 w wielkich turniejach i 23 w eliminacjach. Wystąpił też w 32 spotkaniach towarzyskich.

9
Tyle asyst zanotował zawodnik Borussii Dortmund w reprezentacji Polski. Pierwsza 10 września 2008 w meczu przeciwko San Marino. Ostatnie dwie 5 października 2017 roku, w starciu z Armenią.

5119
Tyle minut spędził na boisku w barwach naszego zespołu narodowego. 60 razy pojawiał się w wyjściowym składzie. 5 razy wchodził na boisko z ławki, a 14-krotnie był zmieniany w trakcie spotkania. Oznacza to, że rozegrał 51 pełnych spotkań w naszym narodowym zespole.

Czy wiesz, że…

* Łukasz Piszczek zadebiutował w barwach reprezentacji Polski 3 lutego 2007 roku. Leo Beenhakker zabrał wówczas ligowców na zgrupowanie do Hiszpanii i „biało-czerwoni” zmierzyli się z Estonią. Nasz zespół wygrał 4:0, a „Piszczu” wszedł na plac gry w 61 minucie spotkania, zastępując Jakuba Wawrzyniaka. Z obecnej reprezentacji w tamtym spotkaniu zagrał jedynie Łukasz Fabiański.

* W 2013 roku, kiedy Piszczek był już piłkarzem Borussii Dortmund, ze względu na kontuzję, rozegrał w reprezentacji tylko dwa spotkania, ale w obu zdobył bramki (czytaj w liczbach).

* Jedyny raz Łukasz Piszcze wyprowadził polską drużynę jako kapitan 5 marca 2014 roku w towarzyskim meczu przeciwko Szkocji, który został rozegrany na Stadionie Narodowym na Stadionie Narodowym w Warszawie i nasz zespół uległ rywalowi 0:1. Był to piąty mecz „biało-czerwonych” pod wodzą Adama Nawałki, po którym nastąpiła pamiętna seria 10 kolejnych gier bez porażki.

* „Piszczu” jedno spotkanie w reprezentacji rozegrał jako piłkarz Zagłębia Lubin. Pięć razy wystąpił w drużynie narodowej, jako piłkarz Herthy Berlin, a 59 razy jako zawodni Borussii Dortmund.