Pod koszem też byliśmy wielcy

Jerzy Machura

Piłkarze nie zawojowali Mundialu, siatkarze na szczęście znacznie lepiej radzą sobie w Lidze Narodów – o tych dwu grach zespołowych nasi kibice mówią teraz najczęściej. Ale był czas, że najgłośniej było o koszykarzach reprezentacji Polski, którzy teraz niemal w medialnej ciszy marzą o powrocie do międzynarodowej elity, rywalizując w eliminacjach do mistrzostw świata z drużynami Litwy, Węgier i Kosowa.

Tak, tak, w latach 60. ubiegłego stulecia, to nie piłkarze – ani nożni, ani ręczni, a nawet (jeszcze) nie siatkarze – byli na ustach polskich kibiców. Co młodsi pewnie nie dowierzają, warto więc w obliczu kolejnych spotkań eliminacji, co nieco powspominać, tym bardziej, że w ub. roku, minęło półwiecze od największego naszego sukcesu – piątego miejsca w finałach mistrzostw świata rozgrywanych w urugwajskim Montevideo. Powspominać, zapewne ku uciesze co starszych fanów basketu, a i przy okazji – miejmy nadzieję – by jeszcze bardziej zmotywować naszych kadrowiczów na drodze do finałów MŚ w Chinach (2019).

Urugwajski rodzynek

Sukces z 1967 r. pozostaje jakby trochę zapomniany, bardziej pamięta się nasze srebro z mistrzostw Europy w 1963 r. na parkietach Wrocławia, gdzie ustąpiliśmy jedynie drużynie ZSRR, a pokonaliśmy m.in. mocną reprezentację Jugosławii. Ale to było w rywalizacji kontynentalnej, bo w światowej – właśnie piąta lokata w Urugwaju jest naszym największym jak dotychczas osiągnięciem.

Sukcesy we Wrocławiu i w Montevideo mają jednak wspólne spoiwo, gdyż były to lata naszej prosperity. Właśnie w stolicy Dolnego Śląska Polacy prowadzeni przez znakomitego trenera Witolda Zagórskiego weszli na międzynarodowe salony. Dwa lata potem, podczas podobnego turnieju w Moskwie, zajęliśmy 3. lokatę (za ZSRR i Jugosławią), wywalczając sobie tym samym – po raz pierwszy (i jedyny!) w historii – prawo gry w gronie 12 zespołów o tytuł mistrza globu.

W międzyczasie rozgrywano turniej na igrzyskach olimpijskich w Tokio (1964), gdzie polscy koszykarze potwierdzili przynależność do światowej elity (6. lokata).

Kres hegemonii

Na południowoamerykański czempionat w czerwcu 1967 r. Zagórski zabrał taką oto „12”: Janusz Wichowski i Włodzimierz Trams (Legia Warszawa), Mieczysław Łopatka i Kazimierz Frelkiewicz (Śląsk Wrocław), Bogdan Likszo, Wiesław Langiewicz i Czesław Malec (Wisła Kraków). Zbigniew Dregier (Wybrzeże Gdańsk), Bolesław Kwiatkowski i Igor Oleszkiewicz (AZS AWF Warszawa), Henryk Cegielski (Lech Poznań) i Andrzej Chmarzyński (AZS Toruń); na marginesie – jakże inna niż dziś była wtedy geografia najlepszych klubów w Polsce.

Polacy w fazie grupowej pokonali Portoryko 76:64, przegrali z Brazylią 67:83 i wygrali z Paragwajem 101:60, by z drugiego miejsca awansować do grupy walczącej o końcowe zaszczyty. W fazie finałowej drużyna Zagórskiego rozegrała sześć spotkań: z ZSRR 61:86, Jugosławią 78:82, Brazylią 85:90, Argentyną 65:58, USA 61:91 i Urugwajem 72:62.

Ostatecznie najlepsi okazali się koszykarze radzieccy, a „Sport” dużymi literami oznajmiał, iż „ZSRR położył kres hegemonii USA” . Końcowa kolejność była taka: 1. ZSRR – 11 pkt., 2. Jugosławia – 10, 3. Brazylia – 10, 4. USA – 10, 5. Polska – 8, 6. Argentyna – 7. 7. Urugwaj – 7.

Zażenowany zaszczytami

Występy w Urugwaju przyniosły nam jeszcze jeden sukces. Otóż, najlepszym strzelcem turnieju został Mieczysław Łopatka, który tak potem, w rozmowie z red. Januszem Jeleniem, zwierzał się kibicom na łamach „Sportu”: – Bez pomocy kolegów nic bym nie zrobił, chociaż istotnie grało mi się w Urugwaju doskonale. Z samym tylko Urugwajem zdobyłem 34 punkty, zyskując tyle przychylnych opinii, że aż mnie to żenowało. Skończyłem mistrzostwa ze 133 punktami, wyprzedziłem tej klasy snajperów co Korać, Poliwoda i Pauluskas, co oczywiście jest dla mnie osiągnięciem o jakim nawet nie marzyłem (Radivoj Korać – słynny koszykarz Jugosławii, Anatolij Poliwoda, Modestas Pauluskas – reprezentanci ZSRR – przyp. red.).

Łopatka oczywiście wybrany został do „piątki” gwiazd tych mistrzostw (obok Koracia, Pauluskasa oraz Ivo Daneu z Jugosławii i Brazylijczyka Luisa Claudio Menony). Z indywidualnym sukcesem naszego snajpera wiąże się też pewna kuriozalna sytuacja. Otóż, nie wiedzieć dlaczego Urugwajczycy nie nagrodzili Polaka żadnym trofeum, dopiero w drodze powrotnej naszej reprezentacji do kraju, uczynili to… Argentyńczycy, chcąc jakby naprawić nietakt gospodarzy, albo też będąc pełni podziwu dla wyczynów naszego koszykarza.

Turniej na… kortach

Nie był to koniec naszej przynależności do koszykarskiej elity, bo tego samego roku zdobyliśmy kolejny brąz na mistrzostwach kontynentu w Helsinkach (za ZSRR i Czechosłowacją), a rok później ponownie 6. miejsce w turnieju olimpijskim w Meksyku, gdzie Łopatka skończył na 4. miejscu wśród najlepszych snajperów.

Gwoli sumienności trzeba wspomnieć, że wcześniej, bo już w 1936 r. reprezentacja Polski była bliska medalu, zajmując 4. lokatę na igrzyskach w Berlinie, ale turniej należy traktować nieco z przymrużeniem oka, gdyż były to zawody dość eksperymentalne, rozgrywane na odkrytych kortach tenisowych, do których zgłosiły się 23 ekipy, a wyniki często wypaczała aura. Fakt faktem, Polska uplasowała się najwyżej z europejskich drużyn, ustępując jedynie ekipom USA, Kanady i Meksyku.

Smoki najlepsze

Wracając do złotych (choć złota nie było) lat 60. w polskiej koszykówce nie sposób pominąć jeszcze jednego wydarzenia, które na trwałe zapisało się w annałach międzynarodowego basketu. Otóż w październiku 1965 r. w Krakowie drużyna miejscowej Wisły była gospodarzem turnieju o nazwie „Festiwal FIBA”, w którym oprócz drużyny „Wawelskich Smoków” uczestniczyły Reprezentacja Europy i drużyna najmocniejszego klubu na kontynencie – Real Madryt. I co? I, skazani na pożarcie wiślacy, dowodzeni przez trenera Jerzego Bętkowskiego, ograli Europę 78:70, a potem Real 85:70.

A przecież rywalami krakowian były takie gwiazdy, jak wymieniony już wcześniej Korać, Massimo Villetti czy Jan Bobrovski – w drużynie Europy, a w Realu – Emiliano Rodriguez, najlepszy zawodnik mistrzostw Europy 1963. Warto więc wymienić nazwiska autorów tego niewątpliwego i niespodziewanego sukcesu: Bohdan Likszo, Czesław Malec, Krystian Czernichowski, Wiesław Langiewicz, Stefan Wójcik, a skład uzupełniali: Grzywna, Pietrzyk, Niewodowski, Piotrowski, Baron, Guzik i Michałowski. Do dziś przechowuję w swoim archiwum wydanie ukazującego się kiedyś tygodnika „Sportowiec” właśnie z 1965 r., gdzie na okładce zamieszczono zdjęcie trzech najlepszych koszykarzy tego turnieju: Rodrigueza, Koracia i Likszy.

Oj, łza się w oku kręci, to były piękne czasy dla polskiej koszykówki…