Podbeskidzie. Asysta w stylu… argentyńskim

 

Niewątpliwie jednym z jaśniejszych punktów Podbeskidzia Bielsko-Biała, w starciu przeciwko Sandecji Nowy Sącz, był Bartosz Jaroch. Prawy obrońca, który w tym sezonie opuścił tylko jedno spotkanie – nie mógł wystąpić w starciu przeciwko GKS-owi Tychy, bo złapał infekcję – strzelił bramkę i zaliczył asystę. Choć drugi z wymienionych elementów może się kojarzyć kibiców w postaci nadużycia.

Otóż, kiedy pod koniec pierwszej połowy „górale” wykonywali rzut wolny, Jaroch tylko nieznacznie przesunął piłkę, a Łukasz Sierpina oddał kapitalny strzał, który wylądował tuż przy słupku bramki rywala. Niemniej jednak asysta, to asysta.

Przypomina się w tym miejscu sytuacja z legendarnego ćwierćfinału mistrzostw świata 1986 roku, kiedy to Diego Maradona przebiegł kilkadziesiąt metrów, kiwając reprezentantów Anglii bezkarnie, a następnie pokonał Petera Shiltona. Dziś pewnie nikt nie pamięta, kto mu podał piłkę. Zawodnikiem tym był Hector Enrique. Wówczas piłkarz River Plate, który nigdy nie zagrał w Europie.

Po odbiorze piłki młodszy od Maradony o dwa lata pomocnik odegrał do najbliższego kolegi z zespołu. Tak się złożyło, że był nim właśnie Maradona. – Gdybyś tego nie strzelił, to chyba bym cię zabił – powiedział Enrique po meczu Maradonie.

Wróćmy na ziemię i podkreślmy to, czym Bartosz Jaroch zasłużył się w starciu z Sandecją. Przede wszystkim „truskawką na torcie” jego występu był gol, który padł w drugiej połowie. Świetnie z rzutu rożnego zacentrował w pole karne Rafał Figiel. Do piłki skoczyło dwóch zawodników Podbeskidzia. Marko Roginić i właśnie Jaroch, który uderzył głową w kierunku dalszego słupka. Na linii strzału znajdował się Damian Chmiel, czyli piłkarz, którego w Bielsku-Białej wszyscy pamiętają doskonale, a którego – pod koniec meczu – nazwisko było skandowane na trybunach. „Chmielik” nie zdołał jednak, choć próbował, wybić futbolówki i ta wpadła do siatki.

– Fajnie, że udało mi się zdobyć bramkę i mieć udział przy trafieniu Łukasza. Choć wiadomo, że nie jest to dziś najważniejsze. Najbardziej cieszy to, że stwarzamy sporo sytuacji. Nie zadowalamy się wynikiem. Nawet, kiedy prowadzimy i właśnie to miało miejsce w dzisiejszym spotkaniu – mówił po meczu Bartosz Jaroch, który dodał, że nie wszystko w grze jego drużyny było tak, jak należy.

– Niepotrzebnie straciliśmy gola. Niemniej jednak dobrze na to zareagowaliśmy. I udało nam się wyrównać jeszcze przed przerwą – podkreślił prawy obrońca Podbeskidzia.

Który w poprzednim sezonie był, jak na pozycję, na której gra, niezwykle bramkostrzelny. Zdobył bowiem aż osiem goli,a wręcz koncertowo zaprezentował się w spotkaniu 24. kolejki, kiedy to dwa razy trafił do siatki rywala. Świetna, w sensie strzeleckim, była też w jego wykonaniu końcówka sezonu.

W sześciu ostatnich meczach zdobył bowiem cztery bramki. Co ciekawe, we wspomnianych spotkaniach, „górale” bardzo rzadko wygrywali, bo trzy z tych meczów kończyły się remisami, a tylko jedna gra zakończyła się po myśli bielszczan.

Na kolejne ligowe trafienie Jaroch czekał bardzo długo, bo aż 1367 minut. W niedzielę trafił do siatki w 60 minucie spotkania.

– Wyszliśmy na drugą odsłonę bardziej zdeterminowani i kontrolowaliśmy ten mecz. Po ostatniej porażce u siebie chcieliśmy dać radość kibicom. Chcieliśmy pokazać, że przegrana z GKS-em Jastrzębie była tylko wypadkiem przy pracy. W każdym meczu chcemy dyktować rywalowi swoje warunki gry. Jasne, że nie ma meczów łatwiejszych i trudniejszych. Wszystkie są takie same i musimy podchodzić do każdego z nich jednakowo. Trzeba walczyć od początku do końca – podkreślił Bartosz Jaroch.

I trudno jest się z nim nie zgodzić, biorąc pod uwagę fakt, że w niedzielę Podbeskidzie wygrało już dziewiąty mecz w sezonie i awansowało na pozycję wicelidera zaplecza ekstraklasy.

 

Na zdjęciu: Bartosz Jaroch strzelił gola w meczu z Sandecją Nowy Sącz głową. Ale próbował pokonać rywala również w inny sposób.