Podbeskidzie. Chorwat się odnalazł

Po pięciu rozegranych przez „górali” spotkaniach na wiosnę można stwierdzić, że ostatnie transfery wypaliły.


Dla Petara Mamicia, lewego obrońcy Podbeskidzia, ostatni mecz był doskonałą okazję do tego, by się pokazać. Pod Klimczok trafił z Rakowa Częstochowa, którego piłkarzem został raptem we wrześniu poprzedniego roku, a to z tym zespołem mierzyli się „górale” w ubiegły piątek.

W drużynie trenera Marka Papszuna się jednak nie przebił. Nie zagrał ani jednego meczu, nawet w Pucharze Polski, a tylko podczas kilku spotkań ekstraklasy siedział na ławce rezerwowych. Zimą pod Jasną Górą stwierdzono, że nie rokuje i raczej bez żalu rozwiązano z nim kontrakt. Zawodnik nie został jednak na lodzie, bo już wcześniej trenował z Podbeskidziem, które zdecydował się podpisać z nim półroczną umowę.

Podczas przygotowań Mamić, wychowanek Dinama Zagrzeb i były młodzieżowy reprezentant Chorwacji, zdecydowanie wygrał rywalizację o miejsce w składzie Kacprem Gachem, który jesienią zagrał w 12 spotkaniach Podbeskidzia, i zgodnie z przypuszczeniami rozpoczął rundę w wyjściowym ustawieniu.

W pierwszych pięciu spotkaniach wiosny zagrał od „deski do deski”, a sytuacja na tej pozycji w Podbeskidziu uległa zmianie. Gach został wypożyczony, z opcją pierwokupu, do I-ligowego Widzewa Łodź, a niedawno pod Klimczok zawitał – FK Mlada Boleslav – Marco Tulio. Brazylijczyk nie znalazł się jednak w kadrze meczowej na starcie w Bełchatowie i trudno powiedzieć, kiedy może dostać swoją szansę.

Na razie nic nie wskazuje na to, by miał wygryźć Mamicia, który prezentuje się przyzwoicie. Choć wydaje się, że mógłby drużynie dawać więcej, szczególnie w ofensywie. Przed rundą trener Kasperczyk mówił o nim, że jest takim typem lewego obrońcy, który potrafi grać do przodu. Tymczasem w tym elemencie jeszcze swoich atutów nie zaprezentował.

Z drugiej jednak strony bielszczanie cały czas muszą uważać, by nie powróciły zmory z jesieni, kiedy to tracili dużo goli. Trzeba się zatem koncentrować na defensywie i takie założenia Chorwat wypełniał całkiem dobrze. To priorytet. W starciu z Rakowem, dodatkowo, sztab szkoleniowy mógł liczyć na „znajomości” Mamicia i chyba z nich skorzystał. Mimo iż „górale” mecz przegrali, to rywal nie stworzył sobie żadnej klarownej sytuacji. Prócz tej, po której strzelił gola.

– Wiadomo, że w piłce cały czas się coś zmienia, ale znałem schematy rozegrania akcji – przyznał Mamić, który po meczu podkreślił, że miał coś do udowodnienia byłemu klubowi. – Chciałem, że jestem lepszym piłkarzem, za jakiego mnie w Częstochowie uważali – powiedział obrońca Podbeskidzia.


Czytaj jeszcze: Wrócić na dobrą drogę

Petar Mamić jest jednym z sześciu piłkarzy, którzy zimą dołączyli do Podbeskidzia. Jednym z czterech, którzy wystąpili w ekstraklasie, bo Tulio, a także David Niepsuj jeszcze nie zadebiutowali, a także jednym z dwóch – obok Rafała Janickiego – który wiosną rozegrał wszystko, co było do zagrania. Na razie prym wśród nowych wiedzie, bez kwestii, Janicki, który nie został jedynie szefem obrony bielszczan, ale zdobył też dwa gole.

W pięciu meczach, choć w niepełnym wymiarze, zagrał Jakub Hora. Czeski pomocnik, który może grać zarówno na środku, jak i na skrzydle, również strzelił bramkę, a można powiedzieć, że nowi gracze w drużynie Kasperczyka spisują się dobrze. A więc transfery te uznać należy za udane. Kibicom Podbeskidzia pozostaje teraz czekać na branki Petera Wilsona, bo po to sprowadzono Liberyjczyka pod Klimczok.



Na zdjęciu: Petara Mamicia w Rakowie Częstochowa nie chciano. W Podbeskidziu radzi sobie całkiem nieźle.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocus