Podbeskidzie. Chwilowa utrata kontroli

Sporo emocji wzbudziło czwartkowe starcie pomiędzy Podbeskidziem Bielsko-Biała, a Wigrami Suwałki. Pod Klimczokiem było niemal wszystko, a trener Krzysztof Brede pokusił się nawet o porównanie do tego, co wydarzyło się dzień wcześniej w… Lidze Mistrzów. Szkoleniowiec „górali” przekonywał ponadto, że pierwsza liga nie jest nudna i nie sposób się z nim nie zgodzić. Starcie „górali” z drużyną walczącą o utrzymanie było świetną reklamą zaplecza ekstraklasy. Padło sześć bramek, a dwie z nich zdobyte bezpośrednio z rzutów wolnych były najwyższych lotów. Dodatkowo nie obyło się bez kontrowersji.

Cofnięto podwójne karanie?

Nielicznie zgromadzeni na bielskim stadionie kibice wpadli we wściekłość, kiedy sędzia Paweł Pskit wyrzucił z boiska Michała Rzuchowskiego, dyktując jednocześnie rzut karny dla Wigier. „Górale” szczególnie nie mogli pogodzić się z drugą częścią tej decyzji. – Kiedyś rozmawiałem z pewnym sędzią i wydawało mi się, że cofnięto podwójne karanie – mówił po meczu Krzysztof Brede. – Czyli rzutem karnym i czerwoną kartką. Michał Rzuchowski przypadkowo wpadł na rywala. Ten zrobił dwa kroki i się przewrócił. Jeżeli sędzia uznał, że to było brutalne zachowanie, to… Cóż, nie będę dyskutował znowu z sędziami. To jest ich interpretacja – dodał szkoleniowiec Podbeskidzia.

Szalony mecz pod Klimczokiem

Na początku drugiej połowy jedenastkę otrzymali „górale”, ale w tej sytuacji Damian Węglarz został jedynie napomniany przez sędziego, choć faulował mijającego go Valerijsa Szabalę. – Żółta kartka dla bramkarza Wigier jest dla mnie niezrozumiała. Skoro w przypadku Rzuchowskiego była czerwona, to przecież Szabala był zahaczany przez Węglarza. Cóż, możemy sobie o tym jedynie porozmawiać. Możemy się jedynie odwołać, ale na dziesięć przypadków, dziewięć i pół jest utrzymywanych zgodnie z decyzją sędziego – to kolejny raz trener Brede.

Naszym zdaniem obie sytuacje nie były tożsame, a podwójnego karania nigdy nie cofnięto. Nie występuje ono tylko i wyłącznie w momencie przewinienia w polu karnym, które wynika z walki o piłkę.

Ukarany po meczu

Otóż w pierwszym przypadku przewrócony przez Rzuchowskiego, Robert Bartczak, znajdował się na wprost bramki i miał przed sobą tylko Wojciecha Fabisiaka. To zawodnik „był celem” pomocnika Podbeskidzia, a nie piłka. Trzeba jednak przyznać, że suwalczanin źle przyjął futbolówkę, a w zachowaniu Rzuchowskiego rzeczywiście było trochę przypadku. Sędzia przepis zinterpretował poprawnie i nie uwzględnił jawnych „okoliczności łagodzących”. Jeżeli chodzi o drugą sytuację, to zarówno Węglarz, jak i Szabala, nie mieli piłki pod kontrola, gdyż o nią walczyli, a po kontakcie Łotysza z futbolówką oddaliła się ona od światła bramki. Napastnik został sfaulowany, ale nie miał szans na zdobycie gola. Tutaj arbiter dyktując karnego i pokazując żółtą kartkę podjął słuszną decyzję, choć trzeba przyznać, że całe zawody prowadził niezbyt pewnie.

Najlepszym dowodem na to, jest sytuacja z końcówki meczu. Najpierw Guga Palawandiszwili czysto trafił w piłkę, ale sędzia uznał, że zagranie było niebezpieczne i pokazał mu żółtą kartkę. Po meczu Gruzin dość obrazowo wyrażał swoje zadowolenie i wdał się w pyskówkę i przepychanki z rywalami. Arbiter już po końcowym gwizdku pokazał mu drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. – Sędziowie wykonują trudną profesję i czasami się mylą. Mylili się i będą się mylić. To jest wpisane w ten sport. Zostawmy to, takie jest życie. Musimy rozmawiać z piłkarzami. Mówić im: „Dasz pretekst, to cię ukarzą”. Trzeba pokazywać zawodnikom, że nie powinni się tak zachowywać. W tej konkretnej sytuacji, mówię o czerwonej kartce i karnym, zostaliśmy ukarani za… chwilową utratę kontroli nad tym meczem – podsumował trener Brede.

Na zdjęciu: Guga Palawandiszwili (w środku) czerwoną kartkę zobaczył już po zakończeniu czwartkowego meczu.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ