Podbeskidzie. Coś się wyjaśni

Nie uważam, aby zwolnienie trenerów Jawnego i Dymkowskiego było dobrą decyzją – mówi Marek Sokołowski, były kapitan drużyny spod Klimczoka.


To jedno z tych spotkań przedostatniej kolejki I ligi, po którym powinniśmy wiedzieć znacznie więcej w kontekście walki zarówno o bezpośredni awans do ekstraklasy, jak i o walkę o baraże. Arka udziału przynajmniej w barażach jest pewna. Podbeskidzie o nich marzy, choć szanse nie są zbyt duże. Jeszcze pod koniec kwietnia wydawało się, że zespół z Gdyni będzie drugą po Miedzi Legnica ekipą, która zapewni sobie awans do ekstraklasy.

– Musimy jechać, jak ten walec. Chcemy zrealizować swój upragniony cel – mówił wówczas piłkarz Arki, Mateusz Żebrowski. Niedługo po tych słowach walec się jednak zaciął. Porażki1:4 w Rzeszowie, a także 0:2 u siebie z pewną awansu Miedzią spowodowały, że gdynianie muszą gonić Widzewa.

W Bielsku-Białej ostatnie tygodnie to emocjonalny rollercoaster dla kibiców. Po 11 meczach bez zwycięstwa niewielu łudziło się, że zespół może włączyć się do walki o baraże, a przecież taki był cel przed sezonem. Po rundzie wiosennej „górale” byli przecież na czwartym miejscu. – Nie uważam, aby zwolnienie trenerów Jawnego i Dymkowskiego było dobrą decyzją – mówi Marek Sokołowski, wieloletni kapitan ekipy spod Klimczoka.

– Tak, była seria bez wygranej, ale cel, który postawiono, był cały czas w zasięgu. Poza tym, kiedy trenerzy byli zatrudniani, mówiono o dwuletnim planie. Jeżeli tak mówimy, to powinniśmy się tego trzymać – zaznacza „Soker”, który podkreśla, że jesienne rezultaty zespołu były wynikiem ponad stan, co potwierdziło się na wiosnę.

– Trzeba pamiętać, że ta drużyna była budowana na kolanie. Z własnego doświadczenia wiem, a potwierdzą to wszyscy, że wiosna jest dużo trudniejsza i Podbeskidzie się o tym przekonało. Każdy o coś walczy. Nawet do teraz, a przecież mamy tylko dwie kolejki do końca. Kilkanaście zespołów jest w grze. To właśnie w tej rundzie wyszło to, że w Bielsku-Białej powstaje zupełnie nowy zespół. Spójrzmy na to, ilu zawodników odeszło po zeszłym sezonie. Nie da się tego wszystkiego uzupełnić w pół roku. Jesienią wyniki były niezłe, bo wtedy gra się i zdobywa punkty dużo łatwiej – przyznaje Sokołowski.

Po zmianie trenera „górale” odnieśli długo wyczekiwane zwycięstwo w Nowym Sączu i nadzieje na baraże odżyły. Trwało to krótko, bo przegrali z Zagłębiem Sosnowiec. Ale po triumfie w Głogowie znów coś drgnęło i kolejny raz pojawiła się iskierka nadziei. Paradoks tej sytuacji polega na tym, że bielszczanie pokonali, do tego na wyjazdach, dwa zespoły, które również walczą o baraże, czyli świetnie wywiązali się z zadania, a przegrali u siebie z drużyną broniącą się przed spadkiem.

Gdybanie, odnośnie meczu z Zagłębiem, nie ma już sensu. Dwa brakujące do szóstego miejsca punkty mogli „górale” w tej rundzie zdobyć wiele razy. Mało tego, powinni zdobyć przynajmniej raz, ale nie potrafili wygrać – również u siebie – z najsłabszym zespołem I ligi, czyli GKS-em Jastrzębie.

Na drugim miejscu w hierarchii frajersko straconych przez Podbeskidzie „oczek” na wiosnę należy umieścić mecz ze Skrą Częstochowa. Zespół dostał od rywala prezent, bo mimo iż częstochowianie byli gospodarzami, to mecz rozegrano pod Klimczokiem i skończyło się 1:1. Trzecia pozycja w naszym subiektywnym rankingu, to domowa porażkę ze Stomilem Olsztyn, który w trakcie całego spotkania nie oddał ani jednego celnego strzału z gry.




Na zdjęciu: Pod Klimczokiem tli się iskierka nadziei. Byłby pewnie ogień, ale subiektywna lista frajersko traconych punktów jest długa.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus