Podbeskidzie. Doba bywa za krótka

Rozmowa z Bartłomiejem Koniecznym, byłym obrońcą Podbeskidzia, a obecnie menedżerem i trenerem młodzieży,


Podbeskidzie jest klubem, który ma chyba najwięcej do stracenia wobec przerwania rozgrywek. Gra i wyniki „górali” napawały optymizmem…
Bartłomiej KONIECZNY
: – Po raz pierwszy od kilku sezonów nie pompowano balona i przed sezonem zrobiono wszystko na spokojnie. Widać efekty. Klub i drużyna są mądrze i rzetelnie zarządzane. Oceniam to z zewnątrz i uważam, że bardzo dobrze to funkcjonuje. Dziś „górale” są głównym faworytem do awansu i nie przemawia za tym jedynie fotel lidera tabeli. Ale też zaplecze, finanse, miasto, a także tradycja. Może niewielka, ale jednak.

A jak pan oceni samą postawę zespołu na boisku i czy można obecne Podbeskidzie porównać do tego, z którym pan „robił” awans do ekstraklasy?
Bartłomiej KONIECZNY: – Może się podobać. To zupełnie inne Podbeskidzie, niż to nasze z czasów gry w ekstraklasie. A nawet w I lidze. Kiedy byliśmy w elicie, to graliśmy tak, jak… pozwalał nam przeciwnik.

Kiedy robiliśmy awans, to narzucaliśmy styl gry rywalowi. Nie robiliśmy tego jednak tak, jak teraz robi zespół Krzysztofa Bredego. My, od pierwszych minut stosowaliśmy bardzo wysoki pressing. Od razu po przejęciu piłki staraliśmy się konstruować atak i dojść do sytuacji strzeleckiej. Teraz jest inaczej.

Obecne Podbeskidzie częściej czeka na to, aż rywal sam odda mu piłkę, a następnie bardziej ją szanuje. Czasem się nią bawi, dużo dłużej konstruuje atak. Nie podejmę się oceny, który ze sposobów gry jest lepszy, czy ładniejszy, bo to jest bardzo trudne. Pamiętam tylko, że kibice, kiedy zaczynaliśmy grać dłużej, zachęcali, abyśmy szybciej strzelali.

Często bywa pan na meczach w Bielsku-Białej również dlatego, bo w klubie tym ma pan swoich podopiecznych. Przypomnijmy, że Bartłomiej Konieczny prowadzi agencję menedżerską Golden Eye Football Management.
Bartłomiej KONIECZNY: – W swojej przygodzie z piłką przeszedłem wszystkie szczeble od A-klasy do ekstraklasy. Na każdym z trzech pierwszych szczebli rozgrywkowych w Polsce rozegrałem ponad 100 spotkań.

Wiem, jakie są różnice. Dlatego w mojej agencji prowadzą głównie młodych zawodników, bo sam kiedyś byłem młodym, krnąbrnym piłkarzem. Dziś jest nieco inaczej, świadomość młodych piłkarzy jest inna. A ja widzę swoją rolę nieco inaczej, aniżeli inni menedżerowie.

Nie obiecuję młodym graczom złotych gór. Mam zawodników w Rekordzie, czy w Podbeskidziu i tłumaczę im, że menedżer Bóg wie czego nie załatwi. Wszystko mogą osiągnąć tylko dzięki ciężkiej pracy. Staram się wskazać im drogę, ale nie będę ich wychowywał czy pilnował. Tłumaczę, że sami muszą to robić.

Czytaj jeszcze: Porozumienie bez problemów


Pewnie nie zawsze jest łatwo...
Bartłomiej KONIECZNY: – Jak wspomniałem mam zawodników w Rekordzie i Podbeskidziu. Między nimi zdarzają się pewne zatargi. Dogryzają sobie, piszą do siebie jakieś głupie wiadomości. Albo któryś nie powie „dzień dobry” trenerowi przeciwnego zespołu. Więc, np. pytam chłopaka z Rekordu, gdzie chciałby trafić w pierwszej kolejności, jeśli wiąże swoją przyszłość z futbolem?

Wiadomo, że naturalnym kierunkiem jest Podbeskidzie. Więc pytam po raz kolejny. A co jeśli spotkasz w szatni tego, z którym miałeś zatarg? Albo trener, będzie teraz Twoim szkoleniowcem, więc jakie będą, na starcie, Twoje notowania? Cieszę się, że zawodnicy wyciągają wnioski, bo podczas kolejnego meczu „dzień dobry” do trenera zostało już wypowiedziane.

Sam kiedyś, gdy miałem 18 lat, czegoś podobnego przeżyłem. Sfaulowałem na sparingu dużo starszego zawodnika, a potem niezbyt grzecznie odezwałem się do trenera, który kiedyś był… selekcjonerem reprezentacji Polski. Trzeba było przepraszać.

Jak, jako menedżerowi, współpracuje się panu z Podbeskidziem?
Bartłomiej KONIECZNY: – Współpraca jest bardzo dobra. Ja na Podbeskidziu pieniędzy zarabiać nie zamierzam. Mam wobec tego klubu dług wdzięczności. A to, że moi zawodnicy są w tym klubie, to ich zasługa.

Dobrze dogaduję się z prezesem Bogdanem Kłysem, a także z trenerem Krzysztofem Brede. Z którym, zresztą, grałem kiedyś w reprezentacji. Bodajże makroregionu. Wiadomo, interes jest interes, ale panują między nami zdrowe zasady.

Jest zdecydowanie inaczej niż kiedyś. Po tym, jak skończyłem grę w piłkę miałem zostać odpowiedzialnym za skauting. Przedstawiłem plan, który – na wstępie – został odrzucony. Ale może nie wnikajmy szczegóły. W sumie wyszło mi to na dobre.

Menedżerka to jedno, ale zajmuje się pan też szkoleniem najmłodszym w szkółce Foottbal 4 Pro.
Bartłomiej KONIECZNY: – Działamy od 2016 roku, a moim głównym założeniem jest to, aby uczyć dzieci. A nie rywalizować z Rekordem czy Podbeskidziem. Nie jesteśmy klubem. Staram się wychowywać dzieciaki pod kluby. Właśnie wymienione, a nawet jeden z chłopaków, który się u mnie uczył, jest w Górniku Zabrze.

Jest się więc czym pochwalić. Ubolewam tylko nad tym, że w Bielsku-Białej jest problem z infrastrukturą. Dlatego musimy korzystać z boisk wielofunkcyjnych, a nawet z boiska prywatnego, które zostało zbudowane z myślą o nas przez ojca jednego z moich byłych wychowanków, z którym pracowałem w innej szkółce.

Piłka nożna jest więc obecna w pańskim życiu nieustannie…
Bartłomiej KONIECZNY: – Doba bywa zbyt krótka. W tygodniu praca w szkółce. W weekend mecze i obserwacja zawodników, chociaż teraz – z wiadomych względów – tego nie ma. Czasami żona pyta mnie, kiedy będę w domu. Ale jakoś to wszystko łączę. Jest fajnie, a czerpię też dużą satysfakcję z tego, że wszędzie jestem mile widziany.




Na zdjęciu: Piłka nożna w życiu Bartłomieja Koniecznego jest ciągle obecna.

Fot. Rafał Rusek/Pressfocus