Podbeskidzie. Dwóch rannych

Piątkowy mecz w Bielsku-Białej mógł się podobać. Szczególnie od momentu, kiedy Podbeskidzie strzeliło wyrównującego gola.


Zarówno gospodarze jak i goście postanowili pójść po pełną pulę. Akcji, które nie miały zbyt wiele wspólnego z piłkarską mądrością było co niemiara. Obu drużynom zależało na zwycięstwie za wszelką cenę, ale tego marzenia spełnić się nie udało.

– Oba zespoły chciały wygrać i dążyły do tego, by zdobyć komplet punktów. Dobrze weszliśmy w ten mecz, ale miał on różne fazy. Nie graliśmy z zespołem anonimowym – podkreślił po meczu Ryszard Tarasiewicz, trener gdyńskiego zespołu. Remisowy rezultat w tym spotkaniu ani jednej z drużyn zupełnie nic nie dał. Trener Podbeskidzia Mirosław Smyła przyznał po meczu, że jego drużyna chciała po sobie coś zostawić, bo to był ostatni w tym sezonie mecz na Stadionie Miejskim przy ul. Rychlińskiego.

– Weszliśmy w ten mecz bojaźliwie, a kiedy wydawało się, że łapiemy kontrolę, dostaliśmy „gonga” w postaci bramki. Nie to ćwiczyliśmy. Coraz bardziej próbujemy dokręcić śrubkę i to się udaje, ale popełniamy prosty błąd. Znowu popełniliśmy błąd, ale mamy świetnego bramkarz – podkreślił szkoleniowiec bielskiego zespołu.

Istotnie Matvei Igonen rozegrał najlepsze spotkanie odkąd trafił pod Klimczok. Estoński golkiper przynajmniej trzy razy uratował swój zespół przed stratą bramki. Najpierw na początku spotkania, gdy było jeszcze bezbramkowo. Następnie chwilę po tym, jak Arka objęła prowadzenie, a po raz trzeci pod koniec spotkania. Inwestycja polegająca na sprowadzeniu Igonena pod Klimczok była trafiona. Na pewno wszystko w kontekście kolejnego sezonu w I lidze.


Fot. Krzysztof Dzierzawa/Pressfocus