Podbeskidzie. Już nie są w szkole

Piątkowe starcie z Rakowem Częstochowa dało jednak wyraźnie do zrozumienia, że okres ochronny już się skończył. Tak grać na najwyższym poziomie rozgrywkowym po prostu nie można.


W Zabrzu przegrali 2:4, ale za II połowę, w której bliscy byli nawet wyrównania, podopiecznych Krzysztofa Bredego chwalono. Nie inaczej było w meczach przeciwko Cracovii i Jagiellonii Białystok.

Wszakże w starciach przeciwko drużynom, które coś w ekstraklasie znaczą, zespół spod Klimczoka zaprezentował się korzystnie. Strzelał bramki i choć popełniał błędy, to dzięki woli walki i zaangażowaniu trafiał do serc kibiców, nawet tych postronnych. Po trzech kolejkach o Podbeskidziu, mimo iż zespół pozostawał bez zwycięstwa, mówiono dobrze, podkreślając, że to przecież beniaminek, który musi uczyć się ekstraklasy. Podobnie zresztą wypowiadał się trener Krzysztof Brede.

Piątkowe starcie z Rakowem Częstochowa dało jednak wyraźnie do zrozumienia, że okres ochronny już się skończył. Tak grać na najwyższym poziomie rozgrywkowym po prostu nie można. – Nie możemy więcej mówić, że się uczymy, bo nie jesteśmy w szkole – podkreślił po spotkaniu szkoleniowiec „górali”.

Inny kolor kartki

Można gdybać, jak potoczyłoby się to spotkanie, gdyby sędzia Damian Sylwestrzak wyrzucił z boiska na początku meczu Macieja Wilusza. Obrońca Rakowa bardzo ostro potraktował Maksymiliana Sitka, który doznał kontuzji i niedługo potem musiał opuścić boisko.

Większość obserwatorów tego spotkania nie miała wątpliwości, że arbiter mógł pokazać obrońcy Rakowa czerwoną kartkę. A przynajmniej powinien przeanalizować tę sytuację na wideo. Podobnego zdania był opiekun bielskiego zespołu, choć wyraźnie trzeba zaznaczyć, że szkoleniowiec ekipy spod Klimczoka nie szukał wymówek.

– To był faul, który można było przeanalizować i zobaczyć, że to była czerwona kartka. Tym bardziej, że to nie jest pierwszy taki faul Macieja Wilusza. Sędzia, który przygotowuje się do meczu, powinien takie rzeczy wiedzieć. To było tak mocne wejście, że Maks nie był w stanie kontynuować gry. To oddaje impet i powagę tego faul – podkreślił trener Podbeskidzia.

Kontuzja skrzydłowego o tyle skomplikowała sytuację, że w jego miejsce musiał zostać wprowadzony młodzieżowiec, a trzeba przyznać, że postawa Filipa Laskowskiego, który pojawił się na placu gry w miejsce Sitka, już w I lidze pozostawiała wiele do życzenia. Nie można jednak całą tą okolicznością wytłumaczyć tego, co działo się z Podbeskidziem później i Krzysztof Brede nie zamierzał tego robić. Koszmarne błędy w obronie swoich piłkarzy wytknął i napiętnował.

Katharsis Jarocha

O ile pierwszy rzut karny został podyktowany po przypadkowym zagraniu ręką Kacpra Gacha, a obrońca „górali” robił wszystko, aby piłka nie trafiła go w dłoń, o tyle zachowanie bielszczan przy każdej z kolejnych traconych bramek zakrawało na kryminał. Gol Marcina Cebuli, a także dwa kolejne rzuty karne, wynikały z kardynalnych pomyłek.


Czytaj jeszcze: Bielska kolonia karna

Nie chodzi o to, aby zwalać winę na konkretnego piłkarza, bo zawiedli niemal wszyscy, ale najwięcej złego narobił we własnym polu karnym Bartosz Jaroch, „sprawca” drugiego i trzeciego karnego dla Rakowa. Za każdym razem doświadczony już przecież defensor powinien zachować się inaczej. I trochę przykro, że to właśnie jemu przytrafił się taki mecz, choć przecież zaczęło się świetnie, bo od asysty przy trafieniu Tomasza Nowaka.

Jaroch to jedyny piłkarz Podbeskidzia, który pamięta ekstraklasę pod Klimczokiem sprzed ponad czterech lat i na powrót do elity czekał najdłużej spośród wszystkich obecnych „górali”. W przekroju czterech ostatnich sezonów w I lidze z całą pewnością należał do kluczowych postaci zespołu, a przypomnijmy, że w sezonie 2018/19, występując na pozycji prawego obrońcy, strzelił aż osiem bramek.

W piątek, w związku z nieobecnością w wyjściowej jedenastce Łukasza Sierpiny, wyprowadził zespół na boisko w roli kapitana. Zrobił to po raz pierwszy w ekstraklasie. I przynajmniej na razie, wszystko na to wskazuje, po raz ostatni.




Na zdjęciu: Bartosz Jaroch (z lewej) o starciu z Rakowem Częstochowa powinien jak najszybciej zapomnieć.
Fot. Rafał Rusek/PressFocus