Podbeskidzie. Oddali 50 strzałów

Już grubo ponad miesiąc Podbeskidzie nie rozegrało spotkania o ligowe punkty. A przed zawieszeniem rozgrywek „góralom” szło bardzo dobrze…

Już 43 dni upłynęły od ostatniego meczu Podbeskidzia Bielsko-Biała. Przypomnijmy, że rozegrane w poniedziałek, 9 marca, spotkanie z Wartą Poznań było jednocześnie ostatnim, jakie odbyło się w tym sezonie na zapleczu ekstraklasy.

„Górale”, przed własną publicznością, pokonali rywala ze stolicy Wielkopolski i wskoczyli – wymieniając ten zespół właśnie – na fotel lidera rozgrywek. Również dlatego każdy związany z zespołem spod Klimczoka żałował, że rozgrywki zostały zawieszone.

Przede wszystkim, bo zespół trenera Krzysztofa Bredego znajdował się w dobrej dyspozycji, o czymś świadczyło nie tylko wspomniane zwycięstwo w Wartą, 2:0, ale też pierwszy wiosenny mecz. Również przed własną publicznością „górale” aż 4:0 pokonali Wigry Suwałki.

A od tamtego momentu upłynął już jednak grubo ponad miesiąc. Bielszczanie, ostatnie tygodnie, podobnie, jak pozostali ligowcy, spędzają na przygotowaniach indywidualnych. Zawodnicy, pod czujnym okiem sztabu szkoleniowego, który stara się korzystać z dobrodziejstw technologii, robią, co mogą, aby zachować formę na tyle, na ile jest to obecnie możliwe. Bo jeżeli rozgrywki zostaną wznowione, to oczy wielu miłośników zaplecza ekstraklasy zwrócą się właśnie w kierunku Podbeskidzia.

– Dla nas to trudna i nietypowa sytuacja wydarzyła się chyba w najgorszym możliwym momencie. Bardzo dobrze przepracowaliśmy okres przygotowawczy. Wykonaliśmy wszystko to, co sobie założyliśmy. Poza kontuzją Konrada Sierackiego nie przydarzyły się nam poważniejsze urazy.

Zespół pracował, świadomy celu, bardzo sumiennie. A dwa pierwsze mecze były udane. Zdobyliśmy sześć punktów, strzeliliśmy sześć bramek, nie tracąc żadnego gola – mówił niedawno w rozmowie ze „Sportem” opiekun bielszczan.

Przeczytaj jeszcze: Mają strzelać, niech strzelają!

– Dla nas byłoby optymalnie, gdyby rozgrywki trwały. Sam się zastanawiam, co będzie dalej… Musimy sobie poradzić. Najlepiej, jak się da. Oczywiście chcielibyśmy jak najszybciej wrócić na boiska. Rzeczywiście, mamy bardzo dużo, chyba najwięcej do stracenia – podkreślał Krzysztof Brede i nie sposób się z nim nie zgodzić.

Wracając jeszcze do dwóch spotkań, które Podbeskidzie rozegrać zdążyło, to nie tylko punkty i bramki, ale – przede wszystkim – gra „górali” mogła się podobać. Zarówno w meczu przeciwko Wigrom, jak i w starciu z Wartą zespół spod Klimczoka stworzył sobie niezliczoną ilość sytuacji bramkowych, a statystyki wręcz… oszalały.

W pierwszym z wymienionych meczów Podbeskidzie oddało 24, a w drugim aż 26 strzałów na bramkę rywali! W sumie zatem, w dwóch spotkaniach, bielszczanie aż 50 razy próbowali pokonać golkiperów przeciwnego zespołu. Tymczasem oponenci „górali”, przez 180 minut, zaledwie pięciokrotnie niepokoili Martina Polaczka, który w obu przypadkach zdołał zanotować czyste konto.

– Mecze na szczycie bywają niewdzięczne. Jeden mały błąd może spowodować, że wszystko pójdzie nie tak. My, na szczęście, takich błędów uniknęliśmy – mówił Krzysztof Brede po spotkaniu z Wartą.

Istotnie zarówno w tym, jak również we wcześniejszym meczu rywale Podbeskidzia nie potrafili zmusić tego zespołu do poważniejszych błędów. Drobne potknięcia się zdarzały, ale nie zaburzyły one ogólnego obrazu. Który, ze wszech miar, był bardzo pozytywny.



Na zdjęciu: To tylko jedno z 50 uderzeń, jakie w dwóch pierwszych meczach wiosny oddali gracze Podbeskidzia.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocus