Podbeskidzie. Różne oblicza majowych świąt

Górale”, w majówki, grywali ważne mecze. Niektóre miały kluczowy wpływ na utrzymanie. Inna – w praktyce – oznaczała spadek z ekstraklasy.

Kończy się okres drażniącej bezczynności i od poniedziałku piłkarze Podbeskidzia Bielska-Białej wracając do zajęć w małych grupach. W kolejnych dniach postępować będą według zaleceń, czyli przejdą testy na obecność koronawirusa, a następnie powinni wrócić do zajęć całą drużyną.

Tymczasem ta majówka miała wyglądać zupełnie inaczej. Gdyby wszystko było „po staremu”, to kibice bielszczan byliby albo tuż po, albo raczej tuż przed meczem, który zapowiadał się hitowo.

Według harmonogramu rozgrywek pierwszoligowcy mieli w majówkę grać 30 kolejkę gier, a „górale” mieli podejmować zespół, który – podobnie, jak oni – myśli o ekstraklasie, czyli Radomiaka Radom. Wielce prawdopodobne, że mecz ten byłby pod Klimczokiem wielkim świętem. A, kto wie, czy nie miałby wręcz kluczowego wpływu w kontekście walki o ekstraklasę.

Tego już jednak się nie dowiemy. Ale za to możemy przypomnieć kilka przykładów majówek z Podbeskidziem…

Kierownik trafił z karnego

Wiosną 2003 roku, czyli w swoim pierwszym sezonie na szczeblu centralnym, „górale” nie mieli – tuż przed majówką – najlepszej passy. Po porażce z Piotrcovią bezbramkowo zremisowali z Arką Gdynia i Śląskiem Wrocław, a następnie przegrali 0:2 z Aluminium Konin.

Na niedzielny mecz z RKS-em Radomsko, rozgrywany 4 maja, przybyło jednak na Stadion Miejski 4000 kibiców i zespół prowadzony przez Pawła Kowalskiego zdołał się przełamać. Nie obyło się jednak bez kontrowersji. W 15. minucie spotkania podyktowano rzut karny dla „górali”, który na bramkę zamienił Piotr Czak, obecny kierownik drużyny Podbeskidzia.

Po meczu opiekun drużyny z Radomska, Andrzej Kretek, nie miał jednak wątpliwości. Jestem zdegustowany. Gdyby nie karny, Podbeskidzie nie zdobyłoby gola, bo nie stworzyło żadnej sytuacji. Nie widzę sensu pracy. Co ja mam powiedzieć w szatni moim młodym piłkarzom? – zastanawiał się szkoleniowiec RKS-u. Innego zdania był natomiast autor gola w tamtym spotkaniu.


Czytaj jeszcze: Wzmocnić się trzeba


– Rywale nie stworzyli żadnej sytuacji do zdobycia gola. My natomiast walczyliśmy do samego końca i to się opłaciło – mówił Piotr Czak.
Wniosek na temat tamtego meczu nasuwa się prosty. Otóż spotkanie nie powaliło kibiców na kolana, bo skoro jedna i druga strona twierdzi, że przeciwnik nie stworzył sobie żadnej sytuacji, to coś w tym musiało być.

Inna sprawa, że to zwycięstwo okazało się dla bielszczan wręcz bezcenne, bo bardzo pomogło utrzymać się beniaminkowi na zapleczu ekstraklasy. A czy do sędziowania były wówczas wątpliwości na tyle duże, że sprawa miała ciąg dalszy, bo wiadomo, jakie były czasy? Otóż nie.

Na liście, którą można znaleźć na blogu pilkarskamafia.blogspot.com, to spotkanie nie figuruje, a przypomnijmy, że Podbeskidzie jest jednym z tych klubów, które za korupcję ukarane zostało.

Utrzymanie przegrane w Białymstoku

Częstym majówkowym przeciwnikiem Podbeskidzia była Jagiellonia Białystok. Jeszcze przed awansem „górali” do ekstraklasy, oba zespoły zagrały ze sobą przy okazji świątecznych dni w 2008 roku i skończyło się bezbramkowo.

Później, już na najwyższym poziomie rozgrywkowym doszło do konfrontacji pod Klimczokiem. Konkretnie w sezonie 2013/14, już w grupie spadkowej, a w zasadzie na początku fazy dodatkowej rozgrywek. „Górale”, prowadzeni przez Leszka Ojrzyńskiego, byli w „gazie”.

W 30. kolejce wygrali z Krakowie z Wisłą, a w następnej serii gier, również pod Wawelem, pokonali Cracovię. 1 maja mierzyli się z „Jagą” przed własną publicznością i wygrali trzecie spotkanie z rzędu. Tylko raz – w premierowym sezonie na najwyższym poziomie rozgrywkowym – byli pod tym względem lepsi, bo wówczas udało się zaliczyć cztery kolejne zwycięstwa.

Ostatniej ekstraklasowej majówki, tej z 2016 roku, „górale” tak dobrze już nie wspominają. Zawitali wówczas do Białegostoku właśnie będą w kryzysie, choć miesiąc wcześniej pokonali Jagiellonię na jej terenie, jeszcze w fazie zasadniczej, 3:0.

Po podziale tabeli i punktów zespołowi trenera Roberta Podolińskiego zaczął się jednak palić grunt pod nogami. Porażka goniła porażkę i nie udało się jej uniknąć również w stolicy Podlasia, choć było bardzo. 1 maja 2016 roku Podbeskidzie dwukrotnie obejmowało prowadzenie, a jeszcze w 80. minucie spotkania było 2:1 dla gości. Gol wyrównujący nie powodował jeszcze tragedii.

Ale trafienie Tarasa Romanczuka, w ostatniej akcji meczu, odebrało Podbeskidziu punkt. I zaledwie dziewięć dni później, po porażce w Łęcznej 1:5 (w międzyczasie bielszczanie zremisowali jeszcze z Koroną Kielce), Podbeskidzie opuściło szeregi ekstraklasy.




Na zdjęciu: Ilustracja pochodzi z „majówkowego” meczu w Białymstoku w 2016 roku. 10 minut brakowało do tego, aby wygrać. I, być może, utrzymać się w ekstraklasie.

Fot. Michał Kość/Pressfocus