Podbeskidzie. Słowacki strażnik twierdzy

Martin Polaczek, mimo czerwonej kartki w meczu z Miedzią, wiosną prezentuje się lepiej niż jesienią.


Choć jesienią nie było ku temu większych podstaw, to niektórzy – bardziej wybredni kibice Podbeskidzia – trochę kręcili nosem. Mowa o Martinie Polaczku, który do zespołu dołączył latem. Kiedy okazało się, że Słowak będzie bronił bramki bielskiej drużyny, to wszyscy byli zachwyceni. W trakcie rozgrywek entuzjazm nieco opadł. W zeszłym roku Polaczek może nie popełnił rażącego błędu, ale w 14 występach tylko 2 razy zachował czyste konto. Czyli dokładnie tyle samo razy, ile Rafał Leszczyński, który zastępował słowackiego golkipera w sześciu spotkaniach. Wiosnę prawie dwumetrowy bramkarz otworzył jednak znakomicie. W obu spotkaniach przed przerwaniem rozgrywek rywale nie zdołali go pokonać. Po restarcie dołożył jeszcze jedno czyste konto – w meczu z Bruk-Betem Termaliką Nieciecza – i… nadszedł mecz w Legnicy.

Pozostają niepokonani

W którym spisywał się świetnie. Wybronił co najmniej dwie świetne okazje rywala, ale po przypadkowym zagraniu ręką poza polem karnym musiał pomaszerować do szatni. Kilka dni później „górale” grali u siebie z Puszczą Niepołomice. Polaczka zastąpił Leszczyński i – niestety dla zawodnika, który pod Klimczokiem gra już czwarty sezon – kibice szybko zatęsknili za Słowakiem. Przy obu golach rywala, a szczególnie przy drugim trafieniu, „Leszczu” powinien zachować się lepiej. Niepewna gra tego zawodnika spowodowała, że trener Krzysztof Brede nawet nie zastanawiał się, kto powinien stanąć w bielskiej bramce w Tychach. I znów Martin Polaczek, przynajmniej dwa razy, ratował swój zespół przed utratą gola. Biorąc pod uwagę to, że padł remis 1:1, Podbeskidzie – co słusznie zauważył sam zainteresowany – pozostaje niepokonane na wiosnę. I jest jedynym takim zespołem w I lidze. Każdy z pozostałych pierwszoligowców musiał w tym roku uznać wyższość rywala przynajmniej dwukrotnie. Nie ma drużyny z jedną porażką na koncie.

– Szkoda, że straciliśmy punkty. Ale kto wie, czy to zdobyte „oczko” nie okaże się kiedyś decydujące? – zastanawiał się Martin Polaczek.

– Musimy trochę poprawić naszą grę i będzie dobrze – dodał słowacki golkiper Podbeskidzia.

Chrystus i znajome twarze

30-latek rodem z Preszowa, który ma na swoim koncie m.in. 77 występów w ekstraklasie, w barwach Zagłębia Lubin, a na… plecach imponujący tatuaż, który przedstawia piłkę i stadion na tle wizerunku Chrystusa z Rio de Janeiro, do końca sezonu spodziewa się trudnych spotkań.


Przeczytaj jeszcze: Roszady na bokach


– Nikt się przed nami nie położy. Walka trwa do ostatniego gwizdka ostatniego spotkania. Teraz jednak wszystko rzucamy na szalę meczu ze Stomilem – obiecuje słowacki bramkarz, który cieszy się z powrotu na Stadion Miejski, na trybunach, którego zasiądą kibice.

– Nawet w Tychach grało się dużo lepiej, kiedy słyszało się ludzi na trybunach. A przecież graliśmy na wyjeździe. Fajnie było zobaczyć kilka znajomych twarzy, które przyjechały z Bielska-Białej. Kibice byli z nami i cieszymy się, że będą z nami w niedzielę. Mecze odzyskują smak. Wygraliśmy u siebie sporo spotkań. A przegraliśmy tylko raz. Mam nadzieję, obronimy naszą twierdzę i wygramy – zapowiedział golkiper bielskiego zespołu.

Na Stadionie przy ul. Rychlińskiego Martin Polaczek jest niepokonany od trzech spotkań. Konkretnie od 278 minut i meczu z Chojniczanką, który rozegrano jeszcze w zeszłym roku. Może, ze względu na przerwę w rozgrywkach, nie ma sensu wyliczać dni, ale nie zmienia to faktu, że w dziś mija dni 216 od momentu, kiedy ktoś – konkretnie Mateusz Kuzimski z karnego – strzelił Słowakowi gola pod Klimczokiem.


Na zdjęciu: Martin Polaczek wywiązuje się ze swoich obowiązków bez zarzutu.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocus