Podbeskidzie. Warto było czekać

Michał Rzuchowski bardzo blisko ekstraklasy był już sześć lat temu. Zadebiutował jednak niedawno, a w piątek strzelił premierowego gola.


– Jestem w Ruchu Chorzów i jestem bardzo zadowolony. No i jestem w ekstraklasie, co było moim celem. Czego mi życzyć? Zdrowia. To jest najważniejsze dla zawodnika. Jestem środkowym pomocnikiem i tam najbardziej lubię grać, ale o tym, gdzie będę występował, zadecyduje trener – tak z kibicami chorzowskiego Ruchu w lipcu 2014 roku przywitał się Michał Rzuchowski.

Na Cichą 21-letni wówczas wychowanek Salosu Szczecin, który miał za sobą przygodę z juniorskimi zespołami Legii Warszawa, trafił z I-ligowej Arki Gdynia. W sezonie 2013/14 był wyróżniającą się postacią tego zespołu. I choć żółto-niebieskim nie udało się awansować, Rzuchowski pokazał się z na tyle dobrej strony, że wywalczył ekstraklasowy kontrakt.

Na trzy lata w klubie, który rozgrywki zakończył na trzecim miejscu i awansował do kwalifikacji Ligi Europy. W Ruchu środkowy pomocnik się nie przebił, ani za kadencji Jana Kociana, ani też kiedy na Cichą powrócił Waldemar Fornalik. Jesienią 2014 r. nie zagrał w ani jednym spotkaniu.

Wiosnę 2015 „Rzuchu” spędził ponownie w Gdyni, na wypożyczeniu w I lidze, ale Arka kolejny raz nie awansowała do ekstraklasy. Na letnie przygotowania przed sezonem 2015/16 wrócił… do Chorzowa. Z takiego kursowania z północy na południe Polski nic dobrego nie wyszło. Po pół roku w rezerwach jego kontrakt z Ruchem został rozwiązany za porozumieniem stron.

Michał Rzuchowski trafił następnie do Bytovii, w której spędził 2,5 sezonu. Latem 2018 został piłkarzem Podbeskidzia.


Czytaj jeszcze: Podbeskidzie punktuje, ale skromnie

Pod Klimczok ściągnął go trener Krzysztof Brede i po dwóch latach obaj panowie cieszyli się z awansu do ekstraklasy. Z grą na jej zapleczu bywało różnie. Raz Michał Rzuchowski grał, innym razem siedział na ławce, ale bardzo udaną miał końcówkę poprzedniego sezonu.

Już po wznowieniu rozgrywek przeważnie był podstawowym zawodnikiem. W wyjściowym składzie rozpoczął również nowy sezon, czyli już ten na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Starcie w Zabrzu było jego debiutem w ekstraklasie. Od momentu, kiedy został zawodnikiem Ruchu, minęło dokładnie 6 lat, miesiąc i 54 dni.

Na pierwszą bramkę tak długo czekać już nie musiał. W ubiegły piątek trafił w Białymstoku. Zdobył gola głową, choć częściej takie gole zdobywają napastnicy albo… środkowi obrońcy.

– Może nie jestem zbyt wysokim zawodnikiem, ale zawsze dobrze czułem się w polu karnym i cieszę się z tego gola – powiedział Michał Rzuchowski.

– Szkoda tylko, że nie zdobyliśmy kompletu punktów. Możemy być źli, że prowadziliśmy 2:0 i straciliśmy dwa gole. Jest niedosyt, ale uważam, że z przebiegu gry to raczej zyskaliśmy jedno „oczko”. Jagiellonia jest bardzo mocnym zespołem – podkreślił „Rzuchu”, który dodał, że jego zespół nie zamierza w tym sezonie walczyć jedynie o utrzymanie.

– Potrzeba nam trochę pracy. Można powiedzieć, że płacimy frycowe. Wiemy, że trzeba zacząć punktować – zaznaczył środkowy pomocnik Podbeskidzia.

Na zdjęciu: Na pierwszą bramkę w Ekstraklasie Michał Rzuchowski (z prawej) czekał dość długo. Udało się w Białymstoku.

Fot. Michał Kość/Pressfocus