Podbeskidzie. Wizyta starych znajomych
Trzech byłych graczy Podbeskidzia przyjeżdża do Bielska-Białej w barwach Resovii. Dwóch z nich wywalczyło w 2020 roku awans do ekstraklasy.
Gdy odpada się z Pucharu Polski po meczu z rywalem, który występuje o klasę rozgrywkową niżej, nawet na jego terenie, to zawsze potrzebna jest refleksja. Podbeskidzie Bielsko-Biała po porażce z Motorem Lublin bardzo szybko zakończyło przygodę z turniejem tysiąca drużyn i dlatego nikt pod Klimczokiem z takiego rozstrzygnięcia zadowolony być nie może. Wiadomo, że Puchar Polski ma dla bielskich kibiców szczególne znaczenie. Bywały przecież takie edycje, i to wcale nie tak dawno, w których „górale” docierali do półfinałów, a pewnego razu – po pamiętnych rywalizacjach z Wisłą Kraków i Lechem Poznań – byli bardzo blisko gry w samym finale. Teraz o czymś podobnym sympatycy bielskiego zespołu mogą już zapomnieć, bo w kolejnej rundzie rozgrywek zagrają inne 32 zespoły. M.in. KKS Kalisz, Unia Skierniewice i Lechia Zielona Góra, a piłkarzy trenerów Piotra Jawnego i Marcina Dymkowskiego na tym etapie, czyli w 1/16 finału, zabraknie
– W Lublinie chcieliśmy dominować – powiedział po ostatnim meczu trener Piotr Jawny.
– Chcieliśmy stwarzać sobie sytuacje i mieliśmy kilka świetnych okazji, szczególnie w I połowie. Moi piłkarze byli bardzo zażenowani sytuacją, po której został podyktowany rzut karny dla Motoru. Dużo w tym meczu było walki i sporo zaangażowania z obu stron. Gdybyśmy zachowali zimną krew, to tych sytuacji byłoby jeszcze więcej i którąś z nich byśmy wykorzystali – powiedział szkoleniowiec drużyny spod Klimczoka.
– Nie możemy być zadowoleni z tego spotkania. Nie strzeliliśmy bramki, choć chcieliśmy to zrobić. Dążyliśmy do tego, aby uzyskać wyrównanie, którego w końcówce byliśmy bardzo bliscy. Ubolewamy po porażce w Pucharze Polski, bo chcieliśmy to spotkanie rozstrzygnąć na swoją korzyść. Dlatego też graliśmy bardzo ofensywnie, ale nie przyniosło to efektów – dodał opiekun bielskiego zespołu, który teraz bardzo szybko musi przestawić myślenie zespołu na kolejny mecz ligowy.
W niedzielę na własnym stadionie Podbeskidzie zmierzy się z Resovia. Która swój mecz w Pucharze Polski zagra dopiero w przyszłym tygodniu z Widzewem Łódź. Oznacza to, że piłkarze z Podkarpacia w tygodniu odpoczywali. Mało tego, podopieczni trenera Radosława Mroczkowskiego odpoczywają już od dłuższego czasu. W poprzedniej kolejce ligowej Resovia miała się bowiem zmierzyć z Miedzią Legnica, ale spotkanie to – z powodu ulewnych opadów deszczu i zalanej murawy – nie doszło do skutku. Oznacza to, że rzeszowianie ostatni mecz ligowy rozegrali 13 września, kiedy przegrali na wyjeździe 2:4 ze Stomilem Olsztyn. Co ciekawe, wcześniejsze spotkanie Resovia rozgrywała na ŁKS-ie Łódź i sensacyjnie wygrała 3:0. To właśnie tam „górale” grali w poprzedniej kolejce I ligi i – podobnie, jak ich najbliższy rywal – wygrali. Z tą różnicą, że „tylko” 2:1.
Dla trzech graczy rzeszowskiego zespołu najbliższe spotkanie w Bielsku-Białej będzie szczególne. Najdłużej pod Klimczokiem przebywał prawy obrońca Bartosz Jaroch, który w Podbeskidziu spędził aż 5,5 roku, z roczną przerwą na wypożyczenie do Znicza Pruszków. Zaliczył zarówno spadek, jak i awans do ekstraklasy. Gracz ten wystąpił w 94 spotkaniach i zdobył 11 goli, a debiutował w barwach „górali” jeszcze przed pierwszą degradacją tego zespołu z ekstraklasy, czyli w sezonie 2015/2016. Damian Hilbrycht z kolei, choć w Podbeskidziu spędził 1,5 sezonu, nigdy nie dostał w tym zespole prawdziwej szansy i jego dorobek za ten okres, to raptem 15 meczów w I lidze. Aleksander Komor wywalczył z „góralami” awans na najwyższy poziom rozgrywkowy i zagrał w ekstraklasie 12 razy. Strzelił nawet bramkę, ale po jesieni poprzedniego sezonu i serii kilku bardzo złych występów, odszedł do GKS-u 1962 Jastrzębie. Teraz jest graczem Resovii i gra wszystko od deski do deski.
Na zdjęciu: Bartosz Jaroch spędził pod Klimczokiem sporo czasu. Z Podbeskidziem najpierw spadał, a następnie awansował do ekstraklasy.
Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus