Podbeskidzie. Wrócić na dobrą drogę

Pierwszy raz na wiosnę Podbeskidzia zagrało dwójką napastników w linii. I po raz pierwszy w tym roku… nie strzeliło gola.


Cztery mecze bez porażki i wystarczy, choć pod Klimczokiem – po przegranej w piątek z Rakowem Częstochowa – nikt włosów z głowy rwać nie zamierza, bo „górale” pokazali w Bełchatowie te atuty, które oglądano wcześnie.

Pierwsza próba nieudana

Z tą różnicą, że tym razem, pierwszy taki przypadek za obecnej kadencji trenera Roberta Kasperczyka, strzelić gola się nie udało, a co za tym idzie – zdobyć punktów. Mimo, że po raz pierwszy w tej rundzie szkoleniowiec bielskiego zespołu zdecydował się na grę dwoma napastnikami w linii. Wcześniej zdarzało się, że opiekun „górali” desygnował do wyjściowego składu dwóch atakujących, ale Marko Roginić, drugi najlepszy strzelec zespołu poprzedniego sezonu, ustawiany był na lewym skrzydle.
W piątek Podbeskidzie zagrało na dwa „żądła”, ale żadne z nich nie ukąsiło. Mało tego, ani Kamil Biliński, ani też Peter Wilson, nie mieli choćby jednej klarownej sytuacji. Napastnik z Liberii praktycznie tylko raz pokazał się do gry. Dostał niezłą piłkę z głębi pola, ale później wszystko zrobił źle. Łącznie ze strzałem, z którym bez problemu poradził sobie golkiper częstochowskiego zespołu.

– W pierwszej połowie ciężko było nam funkcjonować w grze do przodu – powiedział Kamil Biliński, który nie miał nawet takiej okazji, jaka przytrafiła się jego koledze z napadu.

– Byliśmy bardziej skoncentrowani na zadaniach defensywnych. Kosztowało nas to sporo pracy i zdrowia. Dopiero po straconym golu gra się trochę otworzyła. Widać, że można było zrobić coś więcej, ale się nie udało – dodał najskuteczniejszy w tym sezonie strzelec Podbeskidzia.

Trudno przesądzać po jednym spotkaniu, że gra na dwóch napastników trenerowi Kasperczykowi nie wypaliła. Przed sezonem szkoleniowiec bielszczan mówił, że raczej takiego rozwiązania nie będzie stosował. Postanowił jednak spróbować i można powiedzieć, że wrócił do korzeni. Gdy po raz pierwszy prowadził zespół, szczególnie w sezonie, po którym Podbeskidzie awansowało do ekstraklasy, często grał na dwóch napastników: Adama Cieślińskiego i Roberta Demjana. Duet ten strzelał dla „górali” wiele bramek, choć w ekstraklasie już zdecydowanie mniej.

Mecz już się skończył

– Trudno, nie ma się co załamywać – to raz jeszcze Kamil Biliński, który na mecz z Rakowem wrócił po kartkowej pauzie.

– Niestety przerwaliśmy passę meczów bez porażki. Na pewno można było z tego więcej wyciągnąć. Straciliśmy gola z… dziwnego rzutu wolnego i przegraliśmy spotkanie. To był mecz na remis, bez wskazania ani na Raków, ani na nas. Dlatego szkoda, że nie wywieźli z Bełchatowa choćby punktu – przyznał napastnik Podbeskidzia, który nawet po porażce wyciągnął pozytywy z ostatniego występu.

– Trzeba zauważyć, jak Raków funkcjonował w tym meczu, szczególnie w końcówce spotkania. Miał do nas szacunek. Cofnął się, bo miał z nami problemy. Mieli wynik, ale do ostatnich minut musieli drżeć o to, by go utrzymać. Przeciwnicy mają z nami duże problemy. Tym razem rywal był o tego jednego gola lepszy – stwierdził Biliński.


Czytaj jeszcze: Raków zatrzymał „górali”

Pięć meczów wiosennych już za „góralami”, ale przed nimi jeszcze jedenaście spotkań, w których nadal trzeba walczyć o to, by utrzymać się w ekstraklasie.

– Od razu zabieramy się do pracy przed kolejnym spotkaniem. Za chwilę mamy mecz z Lechią Gdańsk. Poprzedni mecz już się skończył. Trzeba go obejrzeć, przeanalizować, wyciągnąć wnioski. I tyle. Teraz kolejne spotkanie, w którym są punkty do zdobycia. To, że nie udało się z Rakowem, nie oznacza, że w kolejnym spotkaniu nie wrócimy na dobrą drogę – zakończył „Bila”.


Na zdjęciu: Kamil Biliński (z lewej) uważa, że po porażce z Rakowem nie ma się co załamywać.
Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus.pl