Podbeskidzie. Wrócili rozgoryczeni

Podbeskidzie nie przywiozło punktu z Lubina, bo na niego nie zasłużyło. Mimo iż przez większość spotkania prowadziło.


Mocno sfrustrowany po końcowym gwizdku starcia w Lubinie był Robert Kasperczyk, szkoleniowiec Podbeskidzia. Opiekun „górali”, załamał ręce, kręcił głową z niedowierzaniem, a jego wyraz twarzy był zdecydowanie kwaśny. Trudno się dziwić takiej reakcji „na gorąco”, bo przecież bielszczanie bardzo długo z Zagłębiem Lubin prowadzili. A jeżeli już nie potrafili tego meczu wygrać, to winni go zremisować.

Tymczasem w doliczonym czasie gry stracili drugiego gola i znów musieli się obejść smakiem. W tym sezonie Podbeskidzie na wyjeździe jeszcze nie wygrało, a na swoim koncie – w meczach na obcym terenie – zgromadziło zaledwie trzy punkty. Za remisy w Białymstoku, Szczecinie i na Cracovii. Pozostałe 9 wyjazdowych meczów „górale” przegrali. Drugiej tak fatalnie radzącej sobie na wyjazdach drużyny w naszej lidze nie ma.

Po meczu w Lubinie nie do końca chodzi jedynie o sam fakt porażki. Ale o to, w jaki sposób Podbeskidzie zagrało w tym spotkaniu. Początek był w wykonaniu drużyny Kasperczyka wręcz perfekcyjny, a taki stan boiskowych wydarzeń utrzymywał się jeszcze przez kilkanaście minut po strzeleniu przez Kamila Bilińskiego gola.

Później jednak, z minuty na minutę, było coraz gorzej. Już przed przerwą Zagłębie powinno przynajmniej wyrównać. A w drugiej połowie stworzyło sobie tyle sytuacji, że wcale nie musiało być w tym starciu nerwowej i pełnej emocji końcówki. Prawda jest taka, że gdyby nie Michale Pesković, to w okolicach 70. minuty spotkania byłoby 4:1 dla lubinian. Słowak musiał w końcu skapitulować. Oba gole Podbeskidzie straciło w podobny sposób, czyli po dośrodkowaniach z rzutów rożnych.

– Niestety dobrze o tym wiedzieliśmy. Analizowaliśmy grę Zagłębie i zdawaliśmy sobie sprawę, że jednym z najmocniejszych atutów tego zespołu są stałe fragmenty gry, a szczególnie rzuty rożne. Jeżeli chodzi o statystyki, to chyba nie ma w naszej ekstraklasie lepszego pod tym względem zespołu. I myśmy się w te statystyki… wpisali. Zdecydowały błędy indywidualne. Przy obu rzutach rożnych ktoś odpuścił krycie – powiedział Robert Kasperczyk, który przyznał, że po stracie pierwszej bramki jego drużyna chciała wygrać.

– Ciężko opanować emocje po takim spotkaniu. Prowadziliśmy 1:0, a przy stanie 1:1 chcieliśmy wygrać. W naszej sytuacji branie w ciemno przed meczem jednego punktu nie jest dobrym rozwiązaniem. Kosztowało nas to sporo sił. Reakcja zawodników przy stanie 1:1 była dobra. Za wszelką cenę chcieliśmy strzelić bramkę, choć – być może – powinniśmy szanować ten remis. Ostatni rzut rożny zadecydował, że wróciliśmy z tego meczu rozgoryczeni. Ale czasu na rozpamiętywanie nie ma. Już w piątek następny mecz. Trzeba się pozbierać i przypomnieć sobie, jak punktujemy w meczach u siebie – podkreślił Kasperczyk.


Czytaj jeszcze: „Górale” nie wytrzymali

Warto zaznaczyć, że przed meczem w Lubinie, Podbeskidzie musiało zmagać się z problemami zdrowotnymi. Z gry wypadł Milan Rundić, podstawowy obrońca drużyny, a nawet na ławce rezerwowych zabrakło Marko Roginicia. – Z postawy zespołu jestem zadowolony. W tym składzie personalnym, bo mamy trochę problemów. Nie byliśmy w stanie uzbierać 20 zawodników na mecz z Zagłębiem. Mamy pewne problemy zdrowotne. Mam nadzieję, że dwa ważne ogniwa dla zespołu wrócą do treningów w tym tygodni i będą do mojej dyspozycji na starcie z Pogonią – przyznał szkoleniowiec Podbeskidzia.

Braki personalne spowodowały, że w meczowej kadrze „górali” znalazło się 19 graczy. A w gronie tym – po raz pierwszy w karierze – pojawił się Bartłomiej Kręcichwost. Mało tego, niespełna 22-letni napastnik zadebiutował w ekstraklasie. Dając całkiem niezłą zmianę. Co ciekawe do rozgrywek Podbeskidzie zgłosiło tego piłkarza dopiero w miniony piątek. Wychowanek Soły Rajcza, do tej pory, występował w IV-ligowych rezerwach bielskiego zespołu, a w tym sezonie zdobył na piątym poziomie rozgrywkowym 12 bramek.




Na zdjęciu: Michal Pesković długo utrzymywał Podbeskidzie przy życiu. Ale ostatecznie i on nie dał rady.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus