Podbeskidzie. Za wszelką cenę

Mateusz Marzec strzelił swoją pierwszą bramkę dla Podbeskidzia. Trochę się na nią naczekał.


Mateusza Marca pobyt w Podbeskidziu Bielsko-Biała nie układał się tak, jak on sam by sobie życzył. Przypomnijmy, że piłkarz ten trafił pod Klimczok zimą jeszcze zeszłego roku, a sztab szkoleniowy, jak i władze bielskiego klubu, były bardzo zdeterminowany, aby go pozyskać. Gracz ten był bowiem czołowym strzelcem I ligi, bo regularnie trafiał dla GKS-u Bełchatów.

W springach przed rundą wiosenną poprzedniego sezony, już w barwach Podbeskidzia, było świetnie. „Marcowy” zdobył kilka bramek i wydawało się, że przebojem wedrze się do wyjściowej jedenastki „górali”. Tymczasem w pierwszym wiosennym meczu obejrzał czwartą żółtą kartkę w sezonie. Pauzował zatem w starciu przeciwko Warcie Poznań, rozegranym 9 marca, a następnie… przerwano rozgrywki.

Potrzebował 446 minut

Tuż po ich wznowieniu i rozegraniu dwóch spotkań Mateusz Marzec odniósł kontuzję i musiał pauzować przez kilka tygodni. Do końca rozgrywek na boisku pojawił się raptem trzykrotnie. A po awansie Podbeskidzia do ekstraklasy ciężko mu było wywalczyć miejsce w wyjściowym składzie.

Wyszedł od pierwszej minuty na mecz z Wisłą, ale zbyt wiele dobrego o tym występie powiedzieć nie można. A teraz, gdyby nie zakażenie koronawirusem wykryte u Kamila Bilińskiego, to z całą pewnością zaczął by wtorkowy mecz z Zagłębiem Lubin na ławce. Trener Krzysztof Brede zapowiadał bowiem, że zamierza zagrać na dwóch napastników, choć wariant z podwieszonym pod jednego z nich Marcem również miał przygotowany.

Stało się jednak tak, że to 26-latek rodem z Ozimka zagrał od początku i w 23. minucie spotkania otworzył wynik meczu. Potrzebował zatem 446 ligowych minut – w ekstraklasie i na jej zapleczu – w barwach Podbeskidzia, aby wpisać się na listę strzelców.

– Dużo pracowaliśmy nad stałymi fragmentami gry i stąd efekt w postaci gola. Zarówno dośrodkowanie Łukasza, jak i strącenie Gergoe pomogło mi w tym, że strzeliłem gola – skromnie przyznał Mateusz Marzec, choć trzeba zaznaczyć, że znakomicie w tej sytuacji popracował w polu karnym. Znalazł sobie miejsce i z bliska nie dał żadnych szans Dominikowi Hładunowi.

– Bardzo się z tego gola ucieszyłem, choć nie to było najważniejsze. Zakładaliśmy sobie, przede wszystkim, że musimy wygrać ten mecz za wszelką cenę. Chwilę się cieszymy, ale w sobotę kolejny mecz. Ciężki i znów trzeba szukać punktów – podkreślił ofensywny pomocnik Podbeskidzia.

Punktów będzie przybywało

„Górale” w ciągu miesiąca poprzedzającego starcie z lubińskim rywalem rozegrali tylko jeden mecz. Teraz, z kolei, przyjdzie im grać bardzo często, a sytuacja nie jest łatwa. Bo zakażeni koronawirusem Biliński, a także Filip Modelski i Bartosz Jaroch, przez jakiś, pozostaną poza zasięgiem trenera Krzysztofa Bredego. Tym cenniejsze jest drugie ligowe zwycięstwo w tym sezonie

– Na pewno ten mecz z Zagłębiem, to dobry prognostyk na przyszłość – uważa Mateusz Marzec. Przed nami dużo meczów w krótkim okresie. Ale mamy szeroką kadrę i w każdym meczu chcemy punktować. Wcześniej to się nam nie udawało, ale mamy nadzieję, że teraz wskoczymy na odpowiednie tory. Z meczu na mecz powinno być coraz lepiej. A punktów będzie przybywało – podkreślił piłkarz Podbeskidzia.


Czytaj jeszcze: Na przekór wirusowi Podbeskidzie sprostało zadaniu!

Nie tylko w jego wykonaniu wtorkowe starcie było udane. Podbeskidzie, choć drugiego gola otrzymało w prezencie od rywala, a także nie ustrzegło się błędów, wygrało z Zagłębiem zasłużenie. – Czy był to nasz najlepszy mecz w tym sezonie? Na pewno był to ciężki mecz, bo Zagłębie Lubin, to jest bardzo solidna drużyna, z doświadczonymi zawodnikami, która bardzo solidnie gra w piłkę. Ale założenie było proste. Wyjść, gryźć trawę, pomagać sobie nawzajem i wybiegać ten mecz. To się udało – ocenił „Marcowy”.




Na zdjęciu: Mateusz Marzec (z lewej) czekał długo, ale jego gol walnie przyczynił się do zwycięstwa Podbeskidzia w Lubinie.

Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocus