Podsumowanie jesieni. Podbeskidzie – Zmiana była potrzebna

Zatrudnienie Dariusza Żurawia przyniosło odmianę w poczynaniach i wynikach „górali”. Ale czy na miarę oczekiwań?


Po zakończeniu poprzedniego sezonu – Podbeskidziu nie udało się awansować do baraży o ekstraklasę – nie przeprowadzono pod Klimczokiem rewolucji. Trener Mirosław Smyła został na stanowisku, choć wielu spodziewało się zmiany. Drużyna, tak się przynajmniej wydawało, została wzmocniona, przyszli m.in. tacy zawodnicy, jak Tomasz Jodłowiec czy Krzysztof Drzazga, i wydawało się, po niezłych sparingach i obiecującym początku sezonu (3 zwycięstwa w 4 meczach, a następnie 4 wygrane z 6 konfrontacjach), że podjęte decyzje były słuszne. Szybko jednak okazało się, że jednak nie. Cztery porażki z rzędu, w tym kompromitacja w Pucharze Polski z Lechią Zielona Góra i 0:5 ze Stalą Rzeszów, przelały czarę goryczy. Reakcja mogła być tylko jedna. Zmiana na stanowisku trenera. Smyłę zastąpił Dariusz Żuraw.

Jeszcze nie przegrał

– Do tej pory Podbeskidzie nie miało tak dobrego i utytułowanego szkoleniowca – mówił na konferencji prasowej tuż po zatrudnieniu Dariusza Żurawia, Bogdan Kłys. Na pewno nie wszyscy zgodzili się z tymi słowami, ale generalnie postawienie na tego szkoleniowca odebrano pod Klimczokiem z umiarkowanym zadowoleniem. Podbeskidzie, jak mówił wówczas zarówno sternik klubu, jak i nowy szkoleniowiec, miało grać piłkę ofensywną, ładną dla oka i skuteczną. Żuraw powiedział bez ogródek, że celem jest awans zespołu do ekstraklasy, o czym zresztą mówiono już przed rozgrywkami. Przyjrzyjmy się zatem, jak wypadła pierwsza część realizacji nakreślonego planu, odcinając grubą kreską to, co wydarzyło się przed zatrudnieniem Żurawia.

Były trener Lecha nie przegrał w roli szkoleniowca Podbeskidzia ani jednego meczu, co w I lidze jest jakimś osiągnięciem. Żuraw poprowadził „górali” w 9 ostatnich meczach jesieni i gdyby wziąć pod uwagę ten okres w wykonaniu wszystkich pierwszoligowców, to bielszczanie są jedną z dwóch drużyn – obok ŁKS-u – która nie przegrała. Zespół przesunął się z 11 na 8 miejsce w ligowej klasyfikacji. Zdobył 15 punktów, podczas gdy pod wodzą Mirosława Smyły, w takiej samej liczbie rozegranych spotkań, wywalczył 12 „oczek”. Progres zatem jest widoczny, o czym zresztą niemal po każdym meczu podkrślali sami zawodnicy. Co jeszcze? Udało się wygrać dwa spotkania u siebie, z czym nie tylko w tym sezonie, ale w całym roku 2022 Podbeskidzie miało ogromne problemy.

Mniej szaleństwa, więcej konkretów

Z całą pewnością również Żuraw wywiązał się z pierwszej obietnicy, którą złożył w momencie zatrudnienia. Chodzi o ofensywną grę, bo za jego kadencji Podbeskidzie strzeliło aż 18 z 26 jesiennych bramek. Nie było meczu, w którym „górale” nie zdobyliby gola. Trener „odblokował” Kamila Bilińskiego, który pod jego wodzą zdobył 9 z 12 bramek w rundzie i znów znajduje się na czele klasyfikacji strzelców zaplecza ekstraklasy. Powyższe liczby świadczą o tym, że zmiana na stanowisku trenera była słusznym rozwiązaniem. Ale czy na pewno różnice, poza tą strzelecką, są na tyle znaczne, by skakać z radości i był pełnym optymizmu przed rundą rewanżową? Nie, bo z jednej strony Żuraw meczu nie przegrał, ale z drugiej wygrał tylko 3 z 9 meczów. Powinien więcej.

Zespół prowadził w Niecieczy, a także – i to 2:0 – z Zagłębiem Sosnowiec. Prowadził też z Wisłą Kraków, grając w dziesiątkę, a później musiał odrabiać straty. Wprawdzie w trzech pozostałych meczach straty odrabiał, a z Resovią i Arką Gdynia od stanu 0:2 do 2:2, i wydaje się, że wszystko się bilansuje, ale trudno jest oprzeć się wrażeniu, że w w 6 zremisowanych meczach więcej Podbeskidzie straciło niż zyskało. Rachunek jest prosty. Gdyby połowę z tych spotkań wygrało, a drugą połowę przegrało, zdobyłoby 9 punktów. A zapisało na swoim koncie 6 „oczek”. Te remisy, w znakomitej większości (4 razy po 2:2 i raz po 3:3), to były szalone mecze w wykonaniu bielszczan i śmiało można stwierdzić, że były w jakimś sensie znakiem rozpoznawczym jesieni w I lidze. Przed meczami Podbeskidzia, wśród postronnych kibiców, dało się słyszeć, że… „pewnie znów się będzie działo”. To fajnie, niewątpliwie, że „górale” wzbudzili zainteresowanie nie tylko wśród swoich kibiców. Z drugiej jednak strony fani bielskiego zespołu chcieliby pewnie, by drużyna miała trochę więcej punktów. I na tym musi skupić się Dariusz Żuraw, a także jego podopieczni, na wiosnę. Mniej szaleństwa, więcej konkretów.


PLUS

Kamil Biliński

To już kolejny sezon, w którym Kamil Biliński jest alfą i omegą w Podbeskidziu. Po spadku z ekstraklasy, czyli w kampanii 2021/22, „Bila” został królem strzelców I ligi, a teraz jest na najlepszej drodze, by powtórzyć swoje osiągnięcie. Zdobył 12 z 26 strzelonych przez „górali” goli jesienią, czyli prawie połowę. Strach pomyśleć, gdzie byliby bielszczanie, gdyby nie trafienia tego zawodnika. Skuteczność, to jednak nie wszystko, o czym kibice Podbeskidzia zdają sobie doskonale sprawę. Cechy przywódcze czynią z Bilińskiego kapitana idealnego.

MINUS

Krzysztof Drzazga

Był pierwszym letnim wzmocnieniem „górali”. O jego przyjściu do klubu poinformowano tuż po zakończeniu poprzedniego sezonu. Podpisano dwuletni kontrakt, z opcją przedłużenia o kolejne dwa lata. W sparingach i na początku sezonu było nieźle. Później? Zdecydowanie gorzej. Miał być solidnym wsparciem dla Kamila Bilińskiego w ataku. Spodziewano się po nim konkretnych liczb, tymczasem gol i 2 asysty, to zdecydowanie zbyt skromny dorobek. U Mirosława Smyły grał sporo, u Dariusza Żurawia zdecydowanie mniej.

Strzelcy (26):
  • 12 – Biliński
  • 6 – Roman
  • 1 – Bernard, J. Bieroński, Celtik, Drzazga, Jodłowiec, Rodriguez, Simonsen, Sitek.

Na zdjęciu: Kamil Biliński, to nie tylko najlepszy strzelec Podbeskidzia i I ligi, ale też kapitan i lider „górali”. Zarówno na boisku, jak i w szatni.
Fot. Krzysztof Porębski/Pressfocus