Podsumowanie. Stal Mielec – Adrenalina zamiast kominka

Zmiany prezesów, trenerów, długa lista płac, walka o licencję – beniaminek z Podkarpacia w chaosie walczył o wyprzedzenie na ostatniej prostej Podbeskidzia i utrzymanie w swym pierwszym po ćwierćwieczu ekstraklasowym sezonie.


Po ostatniej kolejce ekstraklasowego sezonu największa radość wybuchła nie w obozie mistrzowskiej Legii, nie medalistów z Częstochowy czy Szczecina, a wśród ludzi związanych z beniaminkiem z Mielca, którzy fetowali utrzymanie na najwyższym szczeblu.

Tumany kurzu

Stal wróciła do elity po 24 latach przerwy. Odkąd przypieczętowała awans, miała czterech prezesów – Jacka Orłowskiego, Bartłomieja Jaskota, Bogusława Wyparłę i obecnego Jacka Klimka – oraz czterech trenerów. Począwszy od Dariusza Marca, przez Dariusza Skrzypczaka, Leszka Ojrzyńskiego i wracającego sensacyjnie na ławkę nestora Włodzimierza Gąsiora.

Lista płac była długa, regulowano zaległości względem zawodników grających w klubie jeszcze w okresie I-ligowym, dlatego zdawano sobie sprawę, że szybki spadek z ekstraklasy może oznaczać nie zakasanie rękawów i walkę o szybki powrót w poczet najlepszych, a coś zupełnie odwrotnego, czyli finansowy krach i organizacyjną klęskę.

W tych tumanach kurzu, w tym chaosie, którego podsumowaniem było też nieotrzymanie w I instancji licencji na grę w ekstraklasie w sezonie 2021/22, drużyna dała jednak radę wyprzedzić Podbeskidzie, zająć 15. miejsce i uniknąć degradacji, czego nie była pewna aż do ostatniej kolejki.

Telefony zabronione

Trener Gąsior przed meczem we Wrocławiu, na który Stal jechała mając 3 punkty przewagi nad bielszczanami, zabronił nawet zawodnikom i swoim współpracownikom zabrać na ławkę rezerwowych telefony, by nie śledzili, jak wiedzie się Podbeskidziu na Legii.

Mieli załatwić sprawę sami i rzeczywiście załatwili, a gdy w doliczonym czasie gry Maciej Jankowski wbił bramkę, zapewniając remis ze Śląskiem i „złoty” punkt, nie można było dziwić się euforii mielczan. Jej zwieńczeniem kilka dni później była decyzja Komisji Odwoławczej, która ostatecznie przyznała klubowi licencję.

„Całej drużynie. Trenerowi ze Sztabem, Zarządowi i wszystkim kibicom, którzy zaufali i do końca wierzyli. Kłaniam się nisko i serdecznie dziękuje” – napisał na Twitterze europoseł Tomasz Poręba, wiceprezes Stali, bez którego w klubie zapewne nie byłoby pieniędzy PGE i bez którego ekstraklasa przed rokiem nie wróciłaby na Podkarpacie. A tak – kibice Stali przeżyli piękne chwile, na czele z wyjazdowymi zwycięstwami w Warszawie i Poznaniu.

To drugie było kluczowe w walce o utrzymanie. Wcześniej zespół odprawił z kwitkiem Pogoń. Z nią i z Lechem beniaminek wygrał dzięki… wrzutom z autu Petteri’ego Forsella. Po nich padały bramki.

Legenda wzmocniona

Gdy w kwietniu, po bezbramkowym remisie w Grodzisku z Wartą, Stal zwolniła Ojrzyńskiego i namówiła na powrót 72-letniego Gąsiora, wielu pukało się w czoło czy wręcz naśmiewało z beniaminka, słysząc, jak prezes Klimek mówił, że liczy, iż nowy trener będzie miał więcej szczęścia niż poprzednik. Teraz śmiać się nie ma z czego. Można jedynie gratulować.
„Mielecka legenda” Włodzimierza Gąsiora tylko została wzmocniona.

Szkoleniowiec, który w sierpniu skończy 73 lata, dał się jeszcze namówić na kolejny kontrakt. Roczny. Ktoś mógłby rzec, że powinien odejść teraz, w chwale, cieszyć się emeryturą, bawić wnuki, wspominać przy kominku barwną przeszłość. On podjął jednak kolejne wyzwanie.
Wojciech Chałupczak


15. STAL MIELEC

PLUS
Nowe twarze

Mielczanie coś wnieśli do elity. W bramce objawił się Rafał Strączek, nieźle na najwyższym poziomie odnaleźli się Marcin Flis, Krystian Getinger czy Grzegorz Tomasiewicz, a na grę o wyższe cele niż tylko utrzymanie z pewnością byłoby stać Macieja Domańskiego.

MINUS
Bez napastnika

Mecze mielczan były ciekawe, padało w nich sporo bramek, a powinno – jeszcze więcej, ale nieraz mieli wręcz nieprawdopodobnie rozregulowane celowniki, zespołowi brakowało skutecznego napastnika, czego symbolem był walczący z własną niemocą Aleksandyr Kolew czy młodzieżowiec Łukasz Zjawiński. Gdyby posiadali kogoś takiego, jak Kamil Biliński z Podbeskidzia – walka o utrzymanie rozstrzygnęłaby się znacznie wcześniej.

STRZELCY (31): 6 – Domański, 4 – Mak, 3 – Flis, Tomasiewicz, 2 – de Amo, Getinger, Jankowski, Kolew, Prokić, 1 – Forsell, Matras, Tomczyk, Zjawiński; samobójcza – Kraweć (Lech).


Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus