Podwójny nelson. Niebezpieczna żonglerka

Kiedy w poprzednim sezonie gdańska Lechia otarła się o podium, wydawało się, że trener Tomasz Kaczmarek i jego drużyna znaleźli złoty środek, który pozwoli im zadomowić się w ścisłej czołówce ligowej na dłużej.


Na początku bieżących rozgrywek zespół z Trójmiasta został jednak brutalnie sprowadzony na ziemię. Co tam sprowadzony na ziemię, przeciwnicy potraktowali biało-zielonych jak szmacianą lalkę, którą rozkapryszone dziecko rzuca ze złością na marmurową posadzkę,

Kiedy Tomasza Kaczmarka zrzucono z karety, drużyna była na samym dnie ligowej tabeli i miała zaledwie trzy punkty zdobyte w sześciu meczach (przełożone spotkanie z Górnikiem Zabrze rozegrano dopiero 18 listopada). W tym momencie oglądała plecy nawet Miedzi Legnica.

Roli woźnicy podjął się Maciej Kalkowski i w trzech meczach powiększył konto zespołu o dwa „oczka”. Dla klubowych włodarzy nie był to wystarczający argument, by pozostawić „Kalkę” u steru, więc lejce przejął związany od dziecka z Lechią Marcin Kaczmarek. Oczywiście nie dawało to żadnych gwarancji na lepsze jutro, ale dawało takową nadzieję. Dlaczego 49-letni obecnie szkoleniowiec nie zdołał wyprowadzić gdańszczan na spokojne wody? Owszem, drużyna zrobiła krok do przodu, nie na tyle jednak duży, by znaleźć się w komfortowej sytuacji. Na pewno wiele światła rzuciłaby na to zagadnienie rozmowa z Marcinem Kaczmarkiem, ten jednak grzecznie, acz stanowczo, odmówił komentarza na temat swojej pracy w Lechii. Rozumiem jego stanowisko, dlatego mimo wieloletniej z nim znajomości nie naciskałem i nie namawiałem go do zmiany decyzji w tej kwestii. Uszanowałem jego wolę, bo tak po prostu wypadało.

Czym można racjonalnie wytłumaczyć żenująco słabe wyniki Lechii w bieżących rozgrywkach? Nie kupuję „podpowiedzi”, że piłkarze drużyny z Gdańska mają awersję do trenerów noszących nazwisko Kaczmarek. Cały czas zachodzę w głowę, jakim cudem zawodnikom Lechii w ciągu kilku miesięcy udało się tak drastycznie obniżyć loty? Futbol to przecież nie wiersz, żeby go zapomnieć. Może „panom piłkarzom” jest wygodnie mieć kontrakt z klubem, którego wysokość jest stała i niezależna od prezentowanej formy, uzyskiwanych wyników itp. Żyć, nie umierać.

Na miejsce Marcina Kaczmarka zaangażowano Hiszpana Davida Badię, który do grudnia ubiegłego roku pracował w cypryjskim klubie AS Akritas Chlorakas. Urodzony w Barcelonie niespełna 49-letni szkoleniowiec nie miał tam dobrej passy. W rozgrywkach ligowych prowadzona przez niego drużyna w 13. spotkaniach zdobyła raptem 7 punktów – odniosła dwa zwycięstwa, jeden mecz zremisowała i poniosła dziesięć porażek! Bramki 7:24! Nie trzeba być Einsteinem, by zorientować się, że Hiszpan prowadził najsłabszy zespół cypryjskiej ekstraklasy. Jeden z kibiców złośliwie (?) zauważył: „Cypryjczycy mają barwy zielono-białe, tak więc proces aklimatyzacji trenera będzie przebiegał ok”.

Śmiem wątpić, czy Davida Badia był idealnym kandydatem, by powierzyć mu funkcję strażaka. Ale nie mój cyrk, nie moje małpy. To przecież zbójeckie prawo każdego klubu, że może zatrudnić kogo mu się żywnie podoba. Może to być na miś Colargol, struś Pędziwiatr, czy kot Jinx i nikomu nic do tego. Do czasu…


Na zdjęciu: Trener Marcin Kaczmarek w tym tygodniu został zwolniony z Lechii Gdańsk. Jak poradzi sobie jego następca?

Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus