Pokrętne losy Friday’ea Eze

Nigeryjczyk pojawił się w Polsce zimą. Z walczącym o awans do ekstraklasy Rakowem Częstochowa podpisał półroczny kontrakt, z opcją przedłużenia go o kolejne 3 lata. Choć ten były król strzelców ligi serbskiej na boiska I ligi wystąpił wiosną w ledwie kilku meczach, w których zdobył jednego gola, to grać i trafiać do siatki rywala potrafi. Pokazał to w niejednym miejscu i klubie. Jego kariera nie jest jednak do końca usłana różami. Oto jego historia…

Nie myślał o zawodowstwie

– Urodziłem się w Kadunie, ale pochodzę ze stanu Imo. Rodzice przenieśli się potem na północ kraju, ale dwa lata temu wrócili do Enugu – zaczyna swoją historię.

Niespełna milionowa Kaduna, w najbardziej zaludnionym państwie Afryki, jakim jest Nigeria, ok. 200 mln mieszańców, słynie z tego, że pochodził stamtąd jeden z najlepszych napastników tego kraju, Rashidi Yekini. Słynny „Byk z Kaduny” czarował swoją grą na boiskach w końcówce lat 80. i w 90. Grał w finałach mistrzostw świata dwukrotnie, w 1994 i 1998 roku. Pomógł „Super Orłom” triumfować w Pucharze Narodów w 1994 roku. Zmarł w wieku 48 lat w 2012 roku.

– Oprócz Yekiniego, panie świeć nad jego duszą, jest jeszcze świetny Daniel Amokachi. Kaduna to w ogóle miejsce, skąd pochodzi duża grupa utalentowanych graczy. Wielu znanych zawodników właśnie tam się urodziło, nie żeby z tamtego regionu pochodzili, ale z rodzin, które się tam poprzenosiły, jak w moim wypadku – tłumaczy nam Eze, który sam jest wychowankiem klubu o nazwie Ajiya Babes ze stanu Jigawa. To też północ Nigerii. Występował w zespole, który grał na poziomie trzeciej i czwartej ligi, żeby zwrócić na siebie uwagę innych. O tym jednak za chwilę.

Pytamy dlaczego w ogóle zaczął grać w piłkę? Co ciekawe, nie marzył jak wielu rówieśników w jego kraju o tym, żeby być jak słynni Jay-Jay Okocha, Nwankwo Kanu, wspomniani Yekini czy Amokachi, wielkie gwiazdy światowego futbolu z najbardziej zaludnionego kraju Czarnego Kontynentu.

– Tak naprawdę, to nigdy nie myślałem o tym, że będę zawodowym piłkarzem. Jako młody chłopak uganiałem się za futbolówką po ulicach ze znajomymi, przyjaciółmi. Dobrze mi szło i zauważali to koledzy czy nauczyciele. Mówili: „ten gość może zrobić w piłce karierę”. Sam nie myślałem o tym w ten sposób. Po prostu cieszyłem się grą, sprawiało mi to radość. Nie myślałem o tym, nie śniłem o tym, żeby być zawodowcem, żeby zarabiać grę w piłkę. Traktowałem to jako przyjemność. W szkole było tak, że mieliśmy drużyny, była ekipa „Red House”, „Green House” czy „Blue House”, ja byłem kapitanem tej ostatniej. Wygraliśmy turniej, zdobyłem sporo bramek, a po skończeniu szkoły podstawowej pomyślałem, czemu nie spróbować swoich sił w futbolu – opowiada.

Nauka francuskiego i… polskiego

W swoim kraju skończył szkołę średnią i zajął się na serio piłką. – Kończyłem szkołę o godzinie 16. Szybko do domu, a stamtąd zaraz na trening, bo zaczynały się o 17 – mówi.

W tamtym regionie Nigerii, temperatury w marcu-kwietniu sięgają 38-40 stopni Celsjusza. Jak ćwiczyć i jak trenować w takich warunkach? – Dla nas to normalna rzecz. Urodziliśmy się przecież i wychowali tam. Dla was to gorąco, dla nas normalna rzecz – uśmiecha się.

Swoją przygodę z piłką kontynuował w miejscowości Gusau. – Tam w klubie o nazwie Zamfara United zaczęła się moja zawodowa przygoda z futbolem – mówi.

W tamtym czasie, a było to w 2009 roku Zamfara grała w najwyższej klasie rozgrywkowej w Nigerii. Był tam jednak tylko pół roku. Dlaczego tak krótko? – Miałem dobre pierwsze półrocze i zostałem wypatrzony przez skautów z Wybrzeża Kości Słoniowej z klubu Africa Sports. Miałem wtedy 17 lat i pomyślałem, że warto by spróbować czegoś nowego. Tym bardziej, że mówimy o jednym z dwóch czołowych klubów w swoim kraju. Oprócz Africa Sports liczy się tam jeszcze jedna drużyna z Abidżanu ASEC Mimosas. To dwaj wielcy rywale – opowiada.

W Africa Sports, gdzie młody Eze kontynuował swoją karierę, grało wielu innych zawodników z Nigerii, ze wspomnianym wcześniej wspaniałym napastnikiem Rashidem Yekini czy kapitanem „Super Orłów”, a później jej selekcjonerem, Stephenem Keshi.

– Nie tylko ta dwójka, ale wielu innych Nigeryjczyków wcześniej czy później grało w Africa czy w Wybrzeżu. Ceni nas się tam, są tam dobre warunki – zaznacza. Jego idolem jest zresztą tamtejsza legenda Didier Drogba. To napastnik, jak mówi, na którym chce się wzorować.

Wybrzeże Kości Słoniowej, w przeciwieństwie do Nigerii, to jednak francuskojęzyczny kraj. Jak się tam czuł jako młody chłopak? – Wtedy nie rozmawiałem i nic nie rozumiałem po francusku. Przyleciałem na lotnisko, słucham i nie wiem o co chodzi. Po siedmiu-ośmiu miesiącach było już lepiej. Rozumiałem, mówiłem, a z czasem radziłem sobie coraz lepiej, tak że teraz mówię po francusku biegle – podkreśla.

Eze mówi nie tyko po angielsku, francusku czy w języku Ibo, ale też w języku Hausa, jeden z największych grup etnicznych w Nigerii, a także po serbsku, gdzie grał przez kilka lat. Teraz uczy się polskiego. – Mam lekcje, a do tego uczę się sam. Chcę rozumieć co mówi trener i porozumiewać się z kolegami – podkreśla. Ma, jak mówi talent do języków i potrafi się ich uczyć. Nie boi się pomyłek.

Kłótnia z działaczami

Africa Sports, to jak mówi Eze mocny klub, ale jeżeli chodzi o szkolenie młodzieży i „produkcję” gwiazd, nie może się równać z lokalnym rywalem ASEC Mimosas, gdzie piłkarskiego abecadła uczyli się racy gracze, jak Kolo i Yaya Toure, Bonaventura i Salomon Kalou, Didier Zokora, Gervinho, Emmmanuel Eboue, Romaric, Boubacar Barry czy Didier Ya Konan.

Barometr I-ligowca. Zdmuchnięci niczym świeczka

Z Africa Sports zdobył w 2011 roku mistrzostwo kraju, a rok później zagrał w afrykańskiej Lidze Mistrzów. – To był dla nas specjalny okres. W meczu, który decydował o mistrzostwie, dwa razy wpisałem się na listę strzelców. Już choćby to jest dla mnie takim specjalnym wspomnieniem. Potem jeszcze mecze i bramki w afrykańskiej Champions Legue – przypomina.

Wydawało się, że kariera stoi przed nim otworem. Był młody, utalentowany, już z sukcesami na koncie. Tymczasem niespodziewanie zaczęły się problemy…

– Szef i prezydent klubu, który sprowadzał mnie do Africa Sports został zwolniony. Odszedł, no i zaczęło się… Nowe władze zaczęły mnie oskarżać, że nie chcę grać dla nich! Jakby to dla mnie, zawodowego piłkarza miało znaczenie. Tłumaczyłem, że jestem profesjonalistą, robię co mam robić jako piłkarz. Oni jednak uważali, że nie chcę dla nich grać. Podam przykład. Toczy się mecz, nie wykorzystałem okazji, a oni od razu, że to dlatego, że zostałem przekupiony! Nie pomagały tłumaczenia, że przecież to się zdarza, taka jest piłka i nie da się strzelić bramki z każdej sytuacji. Mało tego, włączyli we wszystko trenera. Tak, że stwierdziłem, że nie ma co walczyć. Jak nie chcą, to lepiej będzie zmienić otoczenie.

Byłem tam dwa lata i potem to było nie do wytrzymania, tym bardziej, że przez siedem miesięcy nie otrzymywałem wynagrodzenia. Wniosłem sprawę do federacji, ale nie było łatwo. Przez 10 miesięcy w ogóle nie grałem, bo robili mi problemy. Nie chcieli płacić, nie chcieli mi pozwolić odejść. Byłem w Abidżanie i czekałem na rozwój wypadków. W końcu, po długim czekaniu, piłkarska federacja unieważniła moją umowę z Africa Sports. Stałem się wolnym zawodnikiem, ale oczywiście pieniędzy nie dostałem… – wspomina z goryczą w głosie.

Pomógł mu jeden z trenerów Africa Sports. Pojawiła się oferta wyjazdu do Europy, a konkretnie do Serbii. – Po załatwieniu spraw wizowych poleciałem na testy. Byłem w klubach o nazwie Rad i Cukarićki. W końcu podpisałem kontrakt z Rad, choć wydawało mi się, że w tym drugim klubie poszło mi lepiej. Nie wiem jednak jaki problem był w Cukarićki, bo nie rozumiałem serbskiego. Nie było mi łatwo na początku, bo wiadomo, nowy kraj, nowe miejsce i otoczenie. Poza tym miałem okres sporego rozbratu z futbolem.

Z powodu kłótni w Africa Sports nie grałem przecież przez długi czas, nie byłem więc w takiej dyspozycji, w jakiej bym chciał. Stąd kolejne problemy. Przez całą rundę zagrałem dziesięć minut. Do tego znowu mi nie płacili. Chciałem grać. Pieniądze były ważne, ale nie aż tak. Mówiłem sobie, „jak będę grał i strzelał bramki to pieniądze będą”. W Rad nie stwarzali mi kłopotów z odejściem i tak znalazłem się potem w Napredak – mówi.

Musiał pomóc rodzinie

W Napredak Kruszevac też nie grał dużo. – Tak naprawdę nie dostałem szansy, żeby udowodnić swoją przydatność i swoje umiejętności. Nie mam pojęcia dlaczego? Może dlatego, że miałem słabe relacje z trenerem, z władzami klubu. Pytałem sam siebie: co się dzieje? Na treningach dawałem z siebie wszystko. Znałem swój potencjał, ale szans nie otrzymywałem. Z końcem sezonu znów musiałem odejść. Zmarnowałem sezon. Trener, który zatrudniał mnie w Napredak szybko został zwolniony. Nazywał się Nenad Milovanović.

Poznał mnie na tyle, że skontaktował się z moim agentem, bo jego ojciec miał klub – FK Mladost, który awansował właśnie do najwyższej klasy rozrywkowej. Chcieli mnie tam, więc poszedłem. Tam od początku czułem się dobrze i jak zacząłem strzelać, to nie przestawałem. Zdobyłem 15 bramek i zostałem królem strzelców ligi. Momentalnie stałem się odkryciem i sensacją serbskiej ligi. Nagle wielu dziennikarzy chciało ze mną przeprowadzać wywiady. Dlatego uważam, że jak się nie dostaje regularnych szans na grę, to nie można pokazać swojego potencjału, bo jak to zrobić? – rozkłada ręce. Jego kariera przyspieszyła.

– Miałem oferty z klubów z Zachodu, pamiętam jedną konkretną, z francuskiego Nantes. Tam zdaje się właścicielem jest Polak, pan Kita, prawda? Mój agent nie był jednak zadowolony z proponowanych warunków. W tamtym momencie musiałem zarobić trochę pieniędzy dla rodziny, więc wybrałem ofertę ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W Afryce młody człowiek szybko staje się odpowiedzialny za najbliższych, za rodzinę. Nie chodzi tylko o rodzeństwo, ale o kuzynostwo, siostrzeńców itd. Ich wszystkich miałem, jakby na głowie, musiałem o nich myśleć. Jeżeli ktoś osiąga sukces musi dbać o resztę rodziny, musi im pomagać. Jesteś do tego zobowiązany. Dlatego właśnie pojechałem tam, bo wiedziałem, że jeszcze mam czas wrócić do Europy. W Fujairah znów strzeliłem sporo goli – mówi.

Oferta z Polski

Grał jeszcze w Arabii Saudyjskiej, żeby trafić do Turcji. – I do końca nie wiedziałem, co tam się dzieje. W Konyasporze zacząłem dobrze, ale potem już tak nie było. Nie chciano mnie w klubie, musiałem rozwiązać kontrakt. W Denizlisporze niestety było podobnie. Na szczęście rozstaliśmy się w normalnych warunkach i otrzymałem wszystkie należne pieniądze – mówi.

Znowu zaczął się trudny okres

– Od sierpnia ubiegłego roku byłem bez klubu i trenowałem indywidualnie w Stambule. Aż w końcu pojawił się sygnał z Polski. Miałem oferty z Iranu czy z Arabii Saudyjskiej, ale Polska to Europa i Raków to klub, który jest na fali wznoszącej, ten projekt jest ciekawy i ambitny, chciałem wziąć w tym udział. To było to, pieniądze w tym momencie zeszły na dalszy plan. Jeszcze przyjdzie czas na zarobienie większych. O Polsce nie wiedziałem zbyt wiele. Znałem historię Emanuela Olisadebe, wiedziałem kto to Lewandowski, Błaszczykowski, ale nic więcej – uśmiecha się.

Monday i Friday

– W Rakowie spotkałem się z przyjazną atmosferą, każdy chciał mi pomóc już od pierwszego dnia! Nie mam na co narzekać. W moim kontrakcie jest opcja przedłużenia latem umowy. Zobaczymy jak będzie – mówi. Na razie zanosi się na to, że odejdzie z Częstochowy. Być może jednak nie opuści Polski, a wyląduje w którymś z innych naszych klubów. Czas pokaże…

Pytamy o imię Friday. To przecież po angielsku piątek. – Rodzicom się tak podobało. Zresztą jeden z moich braci to Monday, co znaczy poniedziałek, bo w Nigerii nadawanie imion dni tygodnia jest dość popularne – tłumaczy.

Jeśli jesteśmy przy piątku, to pytamy o… Krzysztofa Piątka. – Wszyscy mi o nim opowiadają, a dla mnie jego historia jest przykładem na to, że ciężką pracą można zajść naprawdę daleko. Gdzie on był rok czy 1,5 roku temu? A gdzie jest teraz! Życie szybko pędzi. Jestem chrześcijaninem i nie mogłem odpuścić sobie wizyty na Jasnej Górze. To wspaniałe miejsce, nie mogłem się napatrzyć będąc tam. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem, tylu ludzi modlących się, pielgrzymujących – zaznacza.

Michał Zichlarz, Krzysztof Brommer

Patrick Friday Eze

Data urodzenia: 22 grudnia 1992 r.
Miejsce urodzenia: Kaduna (Nigeria)
Pozycja na boisku: napastnik
Wzrost/waga: 187 cm/86 kg
Kariera: Ajiya Babes FC, Zamfara United (Nigeria), Africa Sports (WKS), FK Rad, Napredak Kruszevac, Mladost Luczani (Serbia), Fujairah (ZEA), Al-Qadsiah (Arabia Saudyjska), Konyaspor, Denizlispor (Turcja), Raków Częstochowa.

 

Na zdjęciu: Patrick Friday Eze (z prawej) dalej chciałby grać w Polsce

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ