Polska – Anglia. Niech to będzie ten mecz!

Biało-czerwoni” nie są faworytem starcia z wicemistrzami Europy. Ale kiedyś, też na Stadionie Narodowym, z mistrzami świata wygrali.


Są tacy przeciwnicy w międzynarodowej rywalizacji piłkarskiej, których nazwa od razu budzi pewne skojarzenia, a mecz takim oponentem jest ważniejszy niż wszystkie inne. Różne są tego przyczyny. Czasami zaszłości typowo historyczne, czyli starcia pomiędzy reprezentacjami krajów, które nie pałają do siebie sympatią. Ważne są również pojedynki sąsiadów, czy najbardziej utytułowanych zespołów na świecie. Dla nas niezwykle istotne są konfrontacje z Niemcami czy z Rosją, ale ta najważniejsza, najbardziej prestiżowa rywalizacja dotyczy meczu Polska – Anglia.

To więcej niż piłkarska konfrontacja, a w tym przypadku chodzi głównie o historyczne rzeczy sportowe, które wydarzyły się w 1973 roku. Najpierw był słynny mecz na Stadionie Śląskim w Chorzowie i jedyne polskie zwycięstwo nad Anglikami w historii. A później chyba jeszcze słynniejszy remis na Wembley. Do dziś możemy śmiało powiedzieć, że reprezentacja Polski jest jedyną drużyną w dziejach futbolu, która wygrała mecz… 1:1.

Trzeba oglądać się na Albanię

Później z Anglikami głównie przegrywaliśmy, choć akurat w Polsce – z sześciu następnych spotkań – aż cztery kończyły się remisami. Czy taki wynik Paulo Sousa wziąłby dziś w ciemno? Może nie, ale punkt zdobyty w starciu z wicemistrzem Europy, który w eliminacjach mundialu kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa, miałby swoją wymowę. Tylko, że tak naprawdę – w kontekście walki o awans na mistrzostwa świata – niewiele by nam dał.

Mamy 10 punktów, a Anglicy 15, a zatem aby chociaż spróbować zagrozić „Synom Albionu” w walce o promocję z pierwszego miejsca w grupie, powinniśmy na Stadionie Narodowym wygrać. Czy takie założenie nie brzmi abstrakcyjnie? Z całą pewnością tak, bo trudno jest sobie wyobrazić, że zespół, który niespełna tydzień temu w tym samym miejscu miał spore problemy w starciu z Albanią, mógłby nagle zagrozić absolutnemu faworytowi grupy i jednej z najlepszych obecnie drużyn na świecie.

Wiadomo, że mecz jest meczowy nie równy, a mamy kolejne argumenty ku temu, by powalczyć z „Synami Albionu” o pełną pulę. Już nie chodzi o walkę o pierwsze, ale o drugie, premiowane grą w barażach, miejsce w grupie. Na razie właśnie taką lokatę zajmujemy, ale jeżeli nie wygrany z Anglikami, to – najprawdopodobniej – ją stracimy. Otóż Albania, która traci do nas punkt, gra dziś z San Marino i łatwo powinna poradzić sobie z tym rywalem.

Oczywiście nie jest też tak, że wygrana zapewni nam już baraże, bo do końca eliminacji trzeba będzie zagrać jeszcze cztery mecze, w tym dwa ciężkie. W Tiranie z Albanią i w Warszawie z Węgrami. Niemniej jednak 13 punktów przed październikowym i listopadowym graniem było wynikiem wręcz wymarzonym, bo przypomnijmy, że eliminacje rozpoczęliśmy od wywalczenia czterech punktów w trzech meczach, co nie było dobrym rezultatem.

Sousa przed koniecznością wyboru

Dywagacje punktowe, to jedno. A drugie, że mecz z Anglią jest szalenie ważny i to nie ulega wątpliwości. Czasem mówi się o tym, że każdy budowany zespół potrzebuje „meczu założycielskiego”. Takiego, jaki na Stadionie Narodowym rozegrała w październiku 2014 roku reprezentacja Adama Nawałki. Podczas Euro 2020, przez moment, wydawało się, że takim spotkaniem może być zremisowane 1:1 starcie z Hiszpanią. Ale następnie Polacy przegrali ze Szwedami, odpadli z turnieju i nic nie zostało założone.

Dziś pojawia się okazja, by spróbować raz jeszcze. Wtedy graliśmy z mistrzami świata, dziś mierzymy się z wicemistrzami Europy. Wówczas zagrali m.in. Lewandowski, Krychowiak, Szczęsny i Glik, którzy dziś również znajdą się na boisku. Piątym zawodnikiem, który wystąpił siedem lat temu przeciwko Niemcom był Maciej Rybus, który również powinien zagrać z Anglikami. Powinien, bo miał pewne problemy zdrowotne. Wczoraj jednak rzecznik prasowy PZPN-u, Jakub Kwiatkowski, potwierdził, że występ „Rybki” w spotkaniu nie jest zagrożony. Tymczasem pod znakiem zapytania stoi gra Bartosza Bereszyńskiego i – przede wszystkim – Piotra Zielińskiego.

Przypomnijmy, że pierwszy urazu doznał w meczu z Albanią, a drugi z kontuzją dotarł na zgrupowanie. Kilka ostatnich dni sztab medyczny naszej drużyny spędził na tym, by doprowadzić „Ziela” do stanu używalności. Zresztą od samego początku zgrupowania trener Paulo Sousa mówił, że gracz Napoli może być gotowy jedynie na mecz z Anglią.



Na wczoraj sytuacja nie wyglądała zbyt optymistycznie. Zieliński nadal trenował indywidualnie. Biegał z fizjoterapeutą, a także wykonywał proste ćwiczenia z piłką. – Decyzja, co do występu Bartka i Piotrka zapadnie, z pewnością, w dniu meczu – powiedział wczoraj Jakub Kwiatkowski, ale z nieoficjalnych informacji wynika, że zawodnik Napoli raczej dziś nie wystąpi. Gdyby stało się inaczej, to Sousa musiałby bardzo zaryzykować.

W związku z powyższymi problemami wypada zastanowić się na koniec, w jakim składzie zagramy przeciwko Anglikom? Wiadomo, że zespół do boju poprowadzi Robert Lewandowski. Co zresztą? Wszystko wskazuje na to, że wyjściowe ustawienie będzie bardzo podobne do tego, jakie rozpoczęło spotkanie z Albanią. Choć 2-3 zmian na pewno wykluczyć się nie da.




Na zdjęciu: Niech Robert Lewandowski, tak, jak wiele razy w trakcie swojej kariery, poprowadzi Polskę do zwycięstwa. Tym razem w meczu z Anglią!

Fot. Rafał Rusek/Pressfocus