Szał biało-czerwonych ciał

Nie brakuje opinii, że rozegrany 10 września 1975 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie mecz Polska – Holandia był wydarzeniem wyjątkowym w historii naszego futbolu. Tego dnia zmierzyła się bowiem armada trenera Kazimierza Górskiego, czyli trzecia drużyna mistrzostw świata w RFN z naszpikowaną gwiazdami światowego formatu ekipą „pomarańczowych”, z gwiazdami Barcelony – Johanem Cruyffem i Johanem Neeskensem – na czele. Polski zespół potraktował wicemistrzów świata niczym walec asfalt, co wprawiło wszystkich sympatyków futbolu w naszym kraju w ekstazę.

Rewia gwiazd

Holendrzy przyjechali do Chorzowa w najsilniejszym składzie. Co nazwisko, to gwiazda. Oprócz wspomnianych już asów „Barcy”, w kadrze trenera Knobela byli między innymi bramkarz Jan van Beveren, Ruud Krol, Wim Suurbiera, Willem van Hanegem, Wim Jansen, Rene van de Kerkhof, Ruud Geels.

Na trybunach śląskiego giganta zasiadło wówczas 85 tysięcy kibiców, a przed telewizorami miliony sympatyków biało-czerwonych. Stawką tego pojedynku były punkty w kwalifikacjach do mistrzostw Europy 1976. W grupie eliminacyjnej mieliśmy oprócz aktualnych wicemistrzów świata również wicemistrzów świata z mundialu w 1970 roku, czyli Włochów. A awansować mógł tylko jeden zespół.

Zlecenie specjalne

W zespole trenera Kazimierza Górskiego, w porównaniu do mistrzostw świata sprzed roku, doszło do kilku zmian w wyjściowej jedenastce. Lewy obrońca biało-czerwonych, Adam Musiał, po mundialu miał duże problemy zdrowotne i szybko zakończył reprezentacyjną karierę. Na jego miejsce wskoczył zawodnik szczecińskiej Pogoni, Henryk Wawrowski. Zmienił się również partner Władysława Żmudy na środku obrony. Za incydent alkoholowy podczas wyprawy z Górnikiem Zabrze do Francji półroczną dyskwalifikacją został ukarany Jerzy Gorgoń. Podpadł też jego kolega klubowy Andrzej Szarmach, ale dla niego udało się wyprosić karę w zawieszeniu. Gorgonia na stoperze zastąpił jeden z bohaterów z meczu z Anglikami na Wembley (1973 r.), Mirosław Bulzacki.

– Trener Górski dał mi odpowiedzialne zlecenie, bo miałem zaopiekować się Cruyffem – wspominał po latach były defensor ŁKS-u Łódź. – Nasz trener wiedział, że mam już w tym doświadczenie. Dwa lata wcześniej, tydzień przed meczem na Wembley, graliśmy w Rotterdamie z Holandią. Było 1:1, a ja nieźle radziłem sobie z kryciem Cruyffa.

Ciarki na plecach

Po dziś dzień krąży legenda, że kapitan Holendrów, fenomenalny Johan Cruyff, po rozruchu na Stadionie Śląskim łyknął sobie koniaku. Niby dla pobudzenia krążenia. Jest jeszcze jedna rzecz, o której dzisiaj niewielu kibiców pamięta, a zdecydowana większość po prostu nie wie, że w tym spotkaniu reprezentanci Polski grali w koszulkach z czerwonymi orzełkami na białym tle, czyli odwrotnie niż należało! Teraz doszłoby do skandalu, wtedy nie było czasu na dyskusje, trzeba było wyjść na boisko i złapać byka za rogi.

Trójka piłkarzy, którzy brali udział w „demolce” Holendrów w 1975 roku na Stadionie Śląskim. Od lewej Henryk Kasperczak, Jan Tomaszewski i Andrzej Szarmach. Fot. Włodzimierz Sierakowski/400mm

Polacy są niesamowicie zmobilizowani i zmotywowani. Na trybunach był niesamowity tumult, który polskim piłkarzom dodał skrzydeł, a Holendrów dosłownie wbił w murawę. W tym momencie wszyscy główni aktorzy tego spektaklu wiedzieli, dlaczego ten obiekt nazywany jest Kotłem Czarownic, chociaż każda drużyna z innego powodu. – Gdy usłyszałem ryk kibiców śpiewających Mazurka Dąbrowskiego, aż ciarki przeszły mi po plecach – wspominał po latach Grzegorz Lato. – Doświadczył tego każdy z moim kolegów z zespołu. Każdy z nas był gotowy zostawić zdrowie na boisku, byle tylko dać zwycięstwo tym ludziom.

Biało-czerwony tajfun

Relację z tego wstrząsającego spotkania red. Grzegorz Stański opatrzył wielce wymownym tytułem „Wicemistrzowie świata znokautowani”. Nasz dziennikarz tak opisywał ciosy zadawane przez Polaków: „Ukoronowaniem tych pokazowych 15 minut była pierwsza bramka, będąca zasługą Laty. Król strzelców ostatnich mistrzostw świata błyskawicznie wystartował do podania adresowanego przez jednego z obrońców holenderskich do van Beverena i nie zmarnował wyśmienitej szansy”. Późniejszy prezes PZPN obiegł wychodzącego bramkarza PSV Eindhoven i głową posłał piłkę do pustej bramki.

Jeszcze przed przerwą biało-czerwoni posłali rywali po raz drugi na deski. Antoni Szymanowski na 40. metrze błyskawicznie wznowił grę z rzutu wolnego, idealnie podał do wychodzącego na czystą pozycję Roberta Gadochy i jeden z najlepszych skrzydłowych świata nie zmarnował okazji. „Piłka trafiła pod nogi Gadochy, który z dużym spokojem wymanewrował wybiegającego van Beverena i za moment Polska prowadziła 2:0” – relacjonował dla „Sportu” Grzegorz Stański.

Bezlitosny „Diabeł”

W II połowie katem „pomarańczowych” okazał się „Diabeł”, czyli Andrzej Szarmach, dwukrotnie posyłając piłkę do siatki. „W 64 minucie Gadocha wykonał ostre dośrodkowanie, piłka przeleciała nad głowami holenderskich obrońców, błyskawicznie wystartował do niej Szarmach, strzelając trzeciego gola uderzeniem z 4-5 metrów” – napisał red. Stański.

„W 77 minucie Polacy zadają – i tak już zrezygnowanym Holendrom – nokautujący cios. Znowu do podania Gadochy błyskawicznie wystartował Szarmach, który wyprzedził holenderskich obrońców i niesłychanie precyzyjnie strzelił płasko z 12 m. Van Beveren choć wyszedł z bramki, by utrudnić Szarmachowi zadanie, był bezradny wobec oddanego z zegarmistrzowską dokładnością strzału” – zakończył opis „egzekucji” Holendrów nasz dziennikarz.

Niewiarygodne, ale prawdziwe

Po ostatnim gwizdku angielskiego arbitra Patricka Partridge’a i wspaniałej wiktorii polskiej reprezentacji, nieodżałowanej pamięci redaktor Jan Ciszewski powiedział do telewidzów: „Biało-czerwoni pokonali wicemistrzów świata w oszałamiających rozmiarach 4:1. Taka wiadomość dziś poszła na cały świat”.

– Nie pamiętam, aby ktoś grał kiedyś przeciwko mnie, jak dziś Polacy – powiedział po meczu Johan Cruyff. – To było wręcz niewiarygodne. Nie mogłem się połapać do końca. Jakby wyczuwali, co zamierzam robić w każdym momencie.

Komplementy z ust tak wybitnego piłkarza w zupełności wystarczą, by docenić klasę naszej drużyny w tym spotkaniu. Jan Tomaszewski po wielu lat wspomniał o spotkaniu z legendarnym napastnikiem Ajaxu Amsterdam i Barcelony. – Po paru latach spotkałem się z Cruyffem przy okazji meczu drużyny „Reszty Świata” i on sam wrócił do chorzowskiego spotkania. Powiedział: „Wiesz, dlaczego tak wysoko przegraliśmy? W życiu grałem na wielu stadionach, ale takiego kotła jak na Stadionie Śląskim nigdy wcześniej nie przeżyłem. Ten tumult przygniótł nas do ziemi”.

Nasz legendarny trener Kazimierz Górski nie potrafił ukryć wzruszenia: – Jestem zaskoczony postawą swoich podopiecznych – powiedział. – Sprawili mi dużo radości. W nowoczesnym futbolu nie ma podziału na formacje. Wszyscy zawodnicy grali tak, na ile ich było stać. Czy spodziewałem się zwycięstwa? Przed meczem było wielu niedowiarków, którzy nie dawali nam szans. Okazało się, że nadal mamy bardzo dobrą drużynę i można jej ufać. Holendrzy przewyższali naszych piłkarzy indywidualnym wyszkoleniem technicznym, ale myśmy tworzyli bardziej zgrany kolektyw.

 

10 września 1975 roku:

Polska – Holandia 4:1 (2:0) (eliminacje Mistrzostw Europy 1976)

1:0 – Lato, 15 min (głową), 2:0 – Gadocha, 44 min, 3:0 – Szarmach 64 min, 4:0 – Szarmach, 77 min, 4:1 – R. van de Kerkhof, 81 min. Sędziował Patrick Partridge (Anglia). Widzów 85.000.

POLSKA: Tomaszewski – Szymanowski, Bulzacki, Żmuda, Wawrowski – Kasperczak, Deyna, Maszczyk – Lato, Szarmach, Gadocha. Trener Kazimierz GÓRSKI.

HOLANDIA: van Beveren – Suurbier, van Kraay, Overweg, Krol – Jansen, van Hanegem (46. Geels), Neeskens – van der Kuylen, Cruyff, R. van de Kerkhof. Trener Goerge KNOBEL.

 

Na zdjęciu: „Mistrzowski koncert biało-czerwonych” Taki tytuł chcielibyśmy regularnie zamieszczać na pierwszej stronie naszej gazety i to nie tylko w odniesieniu do piłki nożnej.