Polska Liga Koszykówki. Siła w zespole

To, co po pierwszych meczach półfinałowych w Gdyni wydawało się nieprawdopodobne, stało się faktem. Anwil najpierw odrobił stratę, a w decydującym meczu wygrał w Gdyni 109:97, udowodniając, że jemu należy się awans do finału.

– Po takim meczu, po takiej serii mogę powiedzieć tylko jedno: Wielki ukłon w stronę moich koszykarzy oraz kibiców, którzy dali nam niesamowite wsparcie. Wspólnie wykonaliśmy kawał niesamowitej roboty. Ta jedność sprawiła, że jesteśmy w finale – cieszył się po spotkaniu Igor Milicić, szkoleniowiec Anwilu, który zna smak zwycięstwa i porażki. Zwycięstwa, gdy przed rokiem doprowadził włocławian do mistrzostwa Polski i porażki, gdy przed dwoma laty został sam z twarzą ukrytą w dłoniach po porażce w ćwierćfinale z Czarnymi Słupsk.

Anwil miał więcej atutów. Gdy nie szło Ivanowi Almeidzie, ciężar gry wziął na siebie Chase Simon. W kluczowych momentach nie zawodzili także Kamil Łączyński, Walerij Lichodiej czy Aaron Broussard. Na wysokości zadania stanęli też Szymon Szewczyk i Michał Michalak. W Arce takiej wymienności zabrakło. James Florence zagrał kapitalnie w czwartym spotkaniu – zdobył 38 punktów – by kilka dni później być kompletnie niewidocznym i przestrzelił w nim wszystkie 9 rzutów z gry! Co ciekawe Milicić mówiąc o powstrzymaniu najlepszego zawodnika rywali, zaskoczył wszystkich. – Nie mam na myśli Bostica czy Florence’a tylko Szubargę. To jest najważniejszy zawodnik gdynian.

On robi różnicę i kiedy gra Krzysiek to gra cały zespół. Ludzie patrzą tylko na punkty, ale co innego jest ważne. Udało nam się go powstrzymać. To ogromna zasługa Kamila Łączyńskiego, który spisał się fenomenalnie w obronie – powiedział Milicić, który nie ukrywał, że pięć porażek z rzędu z Arką i słowa jej trenera Przemysława Frasunkiewicza, że ma sposób na Anwil, mocno go zmotywowały do pracy. – Nawet jak nam nie szło, to po cichu liczyłem na to, że będziemy mieli szansę odegrać się i sprawdzić, czy faktycznie tak jest, jak oni mówili. I jak widać, skutecznie sprawdziliśmy… – stwierdził.

Koszykówka. Teraz Stal

W obozie Arki panuje ponura atmosfera. Po zwycięstwie w sezonie zasadniczym w klubie nikt nie ukrywał, że celem jest walka o złoto. – Anwil zagrał bardzo dobrze, natomiast my nie potrafiliśmy ustać w akcjach jeden na jeden. Obie drużyny znają bardzo dobrze założenia rywali. Jednak włocławianie pokazali i udowodnili, dlaczego w zeszłym roku zostali mistrzami Polski. Goście grali bardzo konsekwentnie i nie popełniali prostych błędów. Nam z kolei przytrafiły się juniorskie pomyłki, przez które nie da się wygrać meczu. Daliśmy z siebie wszystko, ale okazało się, że za mało – ocenił Przemysław Frasunkiewicz, szkoleniowiec gdyńskiej ekipy, który przyznał, że wie, dlaczego jego drużyna przegrała. – W lutym popełniłem błąd. To był mały błąd, ale najprawdopodobniej kosztował nas porażkę w tej serii. Nie chcę go zdradzać, bo to są sprawy wewnętrzne. Nie jest tak, że przegraliśmy i nie wiemy, co się stało. Dokładnie wiem, co się stało. Niestety, nie mogę o tym mówić – odparł.

W walce o złoty medal zawodnicy Anwilu zmierzą się z Polskim Cukrem Toruń, który 3-0 wyeliminował Stelmet Eneę BC Zielona Góra. Pierwszy finałowy mecz odbędzie się w czwartek w Toruniu. Mistrzem Polski zostanie drużyna, która wygra cztery spotkania.

Arce pozostała rywalizacja ze Stelmetem o trzecie miejsce (mecz i rewanż). Pierwsze spotkanie w piątek w Zielonej Górze, rewanż w poniedziałek w Gdyni.

 

Na zdjęciu: Aaron Broussard (z prawej) okazał się jednym z bohaterów półfinałowej batalii z Arką.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ