Polski Koeman

Potem widywałem go w różnych ligach i drużynach – Stali Mielec, Odry Wodzisław, Górnika Jastrzębie. Trudno było go nie zauważyć, nie tylko z powodu atomowych strzałów, które były jego znakiem rozpoznawczym. Wychowanek Górnika Knurów był bowiem zawodnikiem o niewyparzonym języku, w dyplomacji na pewno kariery by nie zrobił. Nie miał żadnych hamulców, a na boisku żadnych autorytetów. Potrafił powiedzieć wiele cierpkich słów przeciwnikom, sędziom, ale również kolegom z drużyny. Nie przebierał w słowach, wulgaryzmy w jego ustach to była rzeczywistość.

Jak już wspomniałem wcześniej, jego znakiem firmowym były potężne strzały z dystansu, dlatego na swój użytek nazwałem go polskim Ronaldem Koemanem (obaj mieli ten sam kolor włosów). Holendra zapamiętałem z występów w Ajaksie Amsterdam, PSV Eindhoven, Barcelony, no i oczywiście w reprezentacji Holandii. Kto nie widział Koemana w akcji, niech poszuka jego bramek w internecie. Sampdorii Genua strzelił gola w finale PEMK uderzeniem, po którym piłka pomknęła w stronę bramki strzeżonej przez Gianlukę Pagliucę z prędkością 188 km na godzinę! Jegorowi nigdy nie zmierzono siły strzału, ale „kopyto” miał nie z tej ziemi. Niewielu było śmiałków gotowych stanąć w „murze”, gdy zbliżał się do futbolówki. Kiedyś na jednym z meczów Odry, gdy rywale ociągali się z ustawieniem muru, powiedziałem do kolegi: „Nikt nie chce ryzykować, żeby mu głowa razem z płucami odpadła”.

Piotr Jegor u schyłku swojej kariery wylądował w III-ligowym Górniku Jastrzębie. W marcu 2002 roku jastrzębianie grali na własnym boisku z BBTS Marbet Ceramed Bielsko-Biała, który potem został przemianowany na Podbeskidzie. W I połowie „Wigo” wykonywał rzut wolny z około 40 metrów i posłał piłkę w samo „okienko” bramki strzeżonej przez Jarosława Matusiaka. Bielszczanie ustawiali mur nawet wtedy, gdy Jegor wykonywał wolne z jeszcze większej odległości.

29 sierpnia 1992 roku (sprawdziłem) relacjonowałem dla „Sportu” mecz Szombierek Bytom z Górnikiem Zabrze. Zespół gospodarzy prowadził Henryk Wieczorek (przy okazji – serdeczne pozdrowienia), zaś 14-krotnego mistrza Polski Janusz Kowalik. Szombierki wygrały 1:0 po golu „niechcianego” w Zabrzu Andrzeja Orzeszka. Po końcowym gwizdku Marka Cherjana poszedłem pod szatnie obu zespołów, zaś Piotr Jegor podążał na górę wściekły jak osa. Gdy dotarł na miejsce, trzasnął drzwiami szatni z taką siłą, że o mały włos nie wypadły z zawiasów. Stojący obok mnie kierownik drużyny Szombierek, śp. Stasiu Grzywaczewski, aż przykucnął z wrażenia. Świadkiem tej sceny był trener Janusz Kowalik, który zapytał swojego zawodnika: „Piotrek, dlaczego tak się denerwujesz?”. Jegor odpowiedział „K…, trenerze! Po co nam siły na cztery mecze, jak nie mamy szybkości?”. Cały „Wigo” – nienawidził przegrywać…