Pomógł tatuaż

Tyszanie po raz dziewiąty zdobyli Puchar Polski i zrealizowali swój pierwszy cel w tym sezonie.


Gabriel, 3-letni rezolutny syn kapitana GKS-u Tychy, Filipa Komorskiego, jest na etapie kalkomanii. Na kilka godzin przed finałem zrobił sobie i tacie tatuaże, które miały przynieść szczęście. A gdy już emocje 25. edycji Pucharu Polski na oświęcimskim lodowisku opadały: – Ta aplikacja od syna pomogła mi w zdobyciu gola i uskrzydliła zespół – mówił z przymrużeniem oka „Komora” w wąskim gronie dziennikarzy. Tatuaż to jedno, ale zadecydowała dojrzała, odpowiedzialna, a przede wszystkim skuteczna gra tyszan. Wygrana 3:1 była okupiona heroiczną walką, ale tyskim hokeistom towarzyszyło również nieco więcej szczęścia, niezbędnego w takich potyczkach. GKS po raz 9. zdobył PP, zrealizował swój pierwszy w sezonie cel i zakwalifikował się do Pucharu Kontynentalnego.

Znaki zapytania

Hokeiści Unii Oświęcim – od niedawna z nowym sponsorem, który wszedł do nazwy drużyny – znajdują się w wysokiej formie i nie ukrywali swoich aspiracji. Jednak turniejowa stawka była wyrównana i każdy zespół miał takie same szanse. Gospodarze w półfinałowej potyczce z Comarch Cracovią wykazali się szybkością oraz agresją, co przełożyło się na skuteczność. To była niesłychanie zgrana kapela, bez nutki fałszu i stąd efektowna wygrana nad „Pasami” 4:1.

Jednak już na długo przed finałowym turniejem wiele się mówiło o niefortunnym ułożeniu harmonogramu. Półfinałowe spotkania rozłożono na 2 dni i jeden z finalistów, w tym przypadku GKS-u Tychy, miał więcej czasu na odpoczynek i niezbędną rehabilitację. Rozkład gier wynikał z planów transmisji TVP Sport, a działacze związkowi nie mieli wystarczających argumentów, by przekonać telewizyjnych decydentów.

– Znaleźliśmy się w szczęśliwej sytuacji, bo przed finałem mieliśmy okazję wypocząć i się pozbierać – stwierdził kapitan tyskiego GKS-u. – Gdybyśmy przegrali, wówczas mówilibyśmy, że rywal był w rytmie meczowym i dlatego wygrał.

Nie wiemy, czy gospodarze odczuwali trudy półfinału, ale w decydującym spotkaniu walczyli jak lwy.

Pucharowe mecze były dla „nocnych Marków”, bo zaczynały się i kończyły późno. Derby Śląska pomiędzy GKS-ami z Katowic i Tychów miały swoją dramaturgię, a na dodatek doszło do incydentów na trybunach. Służby porządkowe użyły nawet gazu pieprzowego i dokończenie stanęło pod dużym znakiem zapytania. Jednak konsekwencją tych wydarzeń był zakaz wstępu Mac finał dla tyskich kibiców.

– Początkowo pojawiła się frustracja, bo przecież nasi kibice nas mocno wspierają, a ponadto nasi najbliżsi też nie mogli zobaczyć bezpośrednio spotkania z trybun – komentował ten fakt „Komora”. – Potem to niezadowolenie przerodziło się w pozytywną agresję oraz chęć zwycięstwa.

Władze Tyskiego Sportu protestowały wobec takiej decyzji, ale to nic nie zmieniło, bo do meczu było już mało czasu.

Przytomność umysłu

Spodziewaliśmy się takiego finału, bo obie drużyny są w dobrej formie. Gospodarze, co było do przewidzenia, rzucili się do ataku i było gorąco pod tyską bramką. A między słupkami stał „diabeł”, jak mówili miejscowi kibice, a nie bramkarz. Tomas Fuczik znów mocno wsparł kolegów i długo utrzymywał „czyste” konto. Jego koledzy też się nie oszczędzali. Prowadzenie tyszan 2:0 to wynik genialnych asyst Christiana Mroczkowskiego. Najpierw, mając przewagę jednego zawodnika, zmylił czujność gospodarzy i Alexandre Boivin nie miał problemów z umieszczeniem krążka w niemal pustej bramce. Przy drugim golu Mroczkowski popisał się niemal 30-metrowym podaniem na czerwoną linię, a Jean Dupuy w sytuacji sam na sam raczej nie pudłuje. Przy 3. trafieniu przytomnością umysłu, w kolejnej przewadze, popisał się kapitan GKS-u i w 30 min wydawało się, że mecz został rozstrzygnięty.

– Nieważne kto zdobywa bramki, bo na nie pracuje cały zespół – podkreślał Komorski. – Jednak to prawda, że potrzebujemy wsparcia obcokrajowców, ich jakości gry. Właśnie w takich spotkaniach widać tę różnicę. Zasłużyliśmy na ten moment, by podnieść puchar, bo między 2. i 3. tercją widziałem ogromną mobilizację w szatni. Okładaliśmy lodem posiniaczone miejsca i korzystaliśmy z pomocy fizjoterapeutów, ale nikt nie zamierzał odpuszczać. Widziałem zespół zdeterminowany i dążący do zwycięstwa. Dopiero w końcowych fragmentach trochę się pogubiliśmy, oddaliśmy inicjatywę rywalom i było gorąco. Straciliśmy gola, ale wygraliśmy trudny mecz.

– W tym sezonie dobrze nam się gra w Oświęcimiu. Szybko zdobyliśmy gole i kontrolowaliśmy wydarzenia na lodzie. Trochę w końcówce się pogubiliśmy, ale prezent pod choinkę dostałem – śmiał się [Bartłomiej Jeziorski].

I teraz można iść na sylwestrowe balety – prowokacyjnie zagaduję Komorskiego. – He, balety – słyszę w odpowiedzi. A po chwili: – Kolejny tatuaż z synem (śmiech), szampan piccolo i spać. Od niedzieli przygotowania do wtorkowego meczu ligowego i tyle z baletów. No, cóż sylwestrową noc można odrobić po sezonie, w… maju.

Liczby

24

SEKUNDY pozostało do końca kary Dudkiewicza, gdy Komorski zdobył 3. gola.

39

SEKUND grali oświęcimianie w podwójnej przewadze (kary Szturca i Starzyńskiego), ale tej dogodnej sytuacji w 43 min nie wykorzystali.

62

SEKUNDY upłynęło kary Bezuszki gdy Boivin zdobył inauguracyjnego gola dla tyszan.

66

STRZAŁÓW obronił Fuczik w finałowym turnieju Pucharu Polski i zanotował niebywałą skuteczność – 98,36%.


Na zdjęciu: Filip Komorski cieszy się z Pucharu Polski oraz pokazuje tatuaż syna, który pomógł mu w grze.

Fot. Tomasz Kudala/PressFocus