Postraszyli faworyta

Niespodzianki nie było, ale przez moment na taką się zanosiło. Drugoligowe Wigry próbowały wykorzystać „tryb ekonomiczny”, który zaprezentowała Legia.


Nikt nie spodziewał się, aby mistrz Polski, który nieraz w historii sięgał po Puchar Polski, „wyłożył się” na drugoligowej drużynie, która w swoich rozgrywkach ociera się o strefę spadkową. Trener Czesław Michniewicz był świadomy, że Legia musi wygrać to spotkanie jak najmniejszym nakładem sił, bo w weekend czeka już „Wojskowych” pojedynek z silnym Rakowem, a potem podjęcie w Lidze Europy Leicester City. Może to zabrzmieć bezczelnie, ale warszawiakom szkoda było sił i czasu na przejmowanie się Wigrami.

Biegun zimna

Na boisku było to widać. Michniewicz puścił w bój absolutnie rezerwową jedenastkę, choć oczywiście takie postaci jak Kacper Skibicki, Igor Charatin czy przede wszystkim Lirim Kastrati ochoczo pukają do wyjściowej jedenastki w poważniejszych spotkaniach. Suwałczanie nie mieli prawa mierzyć się z warszawiakami w żadnej kategorii wagowej, tym bardziej że na Legię rzucili m.in. Mariusza Rybickiego, którego nie chciała u siebie Warta Poznań, czy Kacpra Michalskiego, który przegrał rywalizację na najsłabiej obsadzonej pozycji Górnika Zabrze – prawej obronie/wahadle.

Żeby więc było zabawniej, właśnie Michalski… wyprowadził Wigry na prowadzenie. Gospodarze byli ogromnie zmotywowani na przyjazd mistrza Polski, który z kolei niespecjalnie się przemęczał. Z tego też powodu mecz był momentami wyrównany, choć oczywiste braki jakościowe Wigier nie pozwalały im wykorzystać pewnej nonszalancji w grze Legii. Stadion w „polskim biegunie zimna” oszalał jednak tuż przed przerwą, kiedy po nie najlepszej interwencji Cezarego Miszty Michalski wpakował futbolówkę do siatki!

Gryźli trawę

– Cieszymy się, że jako pierwsi strzeliliśmy bramkę, ale szkoda, że nie dociągnęliśmy tego do końca pierwszej połowy. Różnie to się mogło potoczyć. Wiadomo, to Legia przeważała i prowadziła grę, ale piłka to piłka i mogło się skończyć inaczej – mówił rozżalony nieco Kacper Michalski, który otworzył wynik spotkania. Radość jego zespołu nie trwała jednak długo, bo po kilkudziesięciu sekundach Kacper Kostorz dał ekstraklasowiczowi wyrównanie. Wigry walczyły, o czym mogła świadczyć statystyka oddanych strzałów. Faworyzowani goście mieli ich 24, a skreślani gospodarze… aż 15, co daje łącznie blisko 40 uderzeń w spotkaniu!

Prawda jest jednak taka, że to Legia była bliżej kolejnych goli i też je zdobywała. Im bliżej było końca, tym Wigry w coraz większym stopniu oddychały rękawami. Kastrati wraz ze Skibickim robili z suwalskich obrońców – jak to się czasem mówi w gwarze piłkarskiej – prawdziwe „wiatraki”, radząc sobie z nimi dzięki swojej ponadprzeciętnej prędkości. Królował przede wszystkim Kosowianin ściągnięty z Dinama Zagrzeb, który najpierw mocno nacisnął golkipera Wigier, zmuszając go do błędu i zdobywając gola, a potem asystował przy bramce ustalającej wynik autorstwa Mahira Emreliego. Dopóki drugoligowiec miał siły, dopóty stawiał się Legii. Trzeba jednak przyznać, że nawet na zmęczeniu walczył i „gryzł trawę”, nie mając nic do stracenia – choć goli stracić powinien co najmniej o jednego więcej.

Wigry Suwałki – Legia Warszawa 1:3 (1:1)

1:0 – Michalski, 40 min, 1:1 – Kostorz, 41 min, 1:2 – Kastrati, 65 min, 1:3 – Emreli, 80 min

WIGRY: Zoch – Michalski, Ozga, Pierzchała, Lewandowski, Mularczyk (79. Grzelak) – Babiarz (87. Zaborski), Łabojko (69. Sowiński) – Gojko, Adamek (87. Ogrodowski), Rybicki (69. Iwao). Trener Dawid SZULCZEK.

LEGIA: Miszta – Skibicki, Rose, Abu Hanna, Hołownia – Celhaka (46. Josue), Charatin – Kastrati (90+1. Kisiel), Lopes (56. Muci), Ribeiro – Kostorz (56. Emreli). Trener Czesław MICHNIEWICZ

Sędziował Krzysztof Jakubik (Siedlce). Żółte kartki: Mularczyk – Josue.


Fot. Adam Starszynski / PressFocus