Poszukiwanie wiosennej tożsamości

Mimo ogromnej przewagi bielszczan w posiadaniu piłki obydwa zespoły zdobyły po punkcie.


Patrząc na zimowe dokonania drużyny i ich transferowe roszady w składzie można powiedzieć, że Podbeskidzie przystąpiło do spotkania w Tychach „prowadząc” 2:1. W bielskim zespole pojawiło się bowiem dwóch sprowadzonych zimą piłkarzy – estoński bramkarz Matvei Igonen oraz reprezentant Haiti z duńskim paszportem obrońca Jeppen Simonsen. Tyszanie natomiast zaprezentowali się z jedną nową twarzą napastnikiem Danielem Ruminem. Pozostając przy personaliach odnotujmy jeszcze, że w porównaniu z ostatnim meczem rundy jesiennej Artur Derbin dokonał pięciu roszad w jedenastce, a Piotr Jawny czterech.

Najważniejsze jednak było to w jakiej formie zespoły, określane mianem kandydatów do walki o ekstraklasę, przystępują do inauguracji i trzeba powiedzieć, że jednoznacznej odpowiedzi się da się jeszcze udzielić.

Z większym impetem zaczęli gospodarze. Najbardziej aktywny był Marcin Kozina, który w 8 minucie zmusił kapitana bielszczan Kamila Bilińskiego do faulu, za który najlepszy strzelec I ligi został ukarany żółtą kartką. Chwilę później, mimo kolejnego przewinienia rywali, młodzieżowiec GKS-u pociągany przez Mateusza Wypycha zdołał zagrać do Tomasa Malca, a słowacki napastnik wpadł w pole karne. Uderzył jednak z 10. metra za lekko, żeby reprezentant Estonii mógł mieć problemy z obroną.

Górale do swoich okazji dochodzili tylko po stałych fragmentach gry, ale w najgroźniejszej sytuacji, po wrzutce Giorgiego Merebashviliego, główkujący z 6. metra Biliński w 32 minucie nie zdołał oddać celnego strzału. Bezowocna okazał się też szarża Simonsena w 36. minucie, kiedy to upadając strzelał z 7 metra.

Najlepszą okazję w pierwszej połowie, której finisz zdecydowanie należał do gości, miał jednak Ezequiel Bonifacio. W 39. minucie argentyński lewoskrzydłowy wbiegł bowiem na pełnej prędkości w pole karne tyszan goniąc zagraną przez Joana Romana piłkę i w narożniku pola bramkowego znalazł się oko w oko z Konradem Jałochą, który skrócił kąt i uniemożliwił posłanie futbolówki do siatki, skutecznie interweniując nogami.

Podczas przerwy kibice zastanawiali się, który trener dokona zmian. Teoretycznie korekta bardziej potrzebna była tyszanom, którzy w ciągu 45 minut gry mieli mniej z gry (40 procent) i rzadziej strzelali (raz celnie) i nikt się nie zdziwił, że Mateusz Czyżycki zastąpił Jakuba Piątka. Sprowadzony zimą z Warty Poznań środkowy pomocnik miał być lekarstwem na dolegliwości w grze GKS-u. I na początku drugiej połowy był. Wskazywały na to akcje miejscowych.

W 47. minucie Krzysztof Wołkowicz włączył się do akcji ofensywnej i niczym lewoskrzydłowy wbiegając w pole karne dośrodkował z linii bramkowej do Bartosza Biela, ale zamykający akcję w polu bramkowym boczny pomocnik okazał się minimalnie za niski, żeby oddać strzał do pustej bramki. Lepiej w następnej minucie główkował Rumin, bo po wrzutce Dominika Połapa nowy napastnik tyszan szczupakiem z 8 metra sprawdził czujność Igonena, który obronił, ale nawet gdyby nie dał rady i tak gol nie zostałby uznany, bo sędzia odgwizdał spalonego.

Goście potraktowali jednak to uderzenie jako znak ostrzegawczy i ruszyli do ataku, a finalizujący ich akcję Roman samotnie wbiegł w pole karne, aż na 12. metr i oddał minimalnie niecelny strzał. Celnie w 58 minucie uderzył natomiast Biliński, główkujący z 5 metra po rzucie rożnym, ale na linii bramkowej stał Tomas Malec i zapobiegł stracie gola. Chwilę później Słowak znalazł się w polu bramkowym po drugiej stronie boiska, ale tam dla odmiany nie sięgnął piłki i zmarnował szansę na to, żeby zostać bohaterem dnia.

Na to miano zasłużył za to Jałocha. Szczególnie za interwencję z 68 minuty, bo wtedy po zagraniu Merabishviliego Biliński uciekł Wołkowiczowi i uderzył z powietrza. Do bramki było zaledwie 5 metrów, ale bramkarz tyszan popisał się refleksem i zachował czyste konto.

Co istotne tyszanom nie pomagały zmiany dokonywane przez sztab szkoleniowy trójkolorowych, a bielszczanie cały czas grając w tym samym zestawieniu wdzierali się w pole karne, gdzie stoperzy gospodarzy mieli sporo pracy. Dopiero na ostatni kwadrans trenerzy Podbeskidzia wpuścili na murawę „świeżą krew”, ale tym samy odpowiedział Derbin wzmacniając… ofensywę.

Pojawienie się na murawie Łukasza Grzeszczyka i Gracjana Jarocha nie oznaczyło jednak, że w ostatnich minutach GKS rzucił się do ataku. Raczej chodziło o to, żeby przetrzymać piłkę jak najdalej od swojej bramki. Nie zagroził jej także wprowadzony w 85. minucie, określany mianem tureckiej zagadki, Yigit Emre Celtik. Dlatego mimo ogromnej przewagi w posiadaniu piłki – 63 do 37 procent – bielszczanie podzieli się w Tychach punktami z zespołem, który wygląda jakby ciągle jeszcze szukał swojej wiosennej tożsamości.


GKS Tychy – Podbeskidzie Bielsko-Biała 0:0

GKS: Jałocha – Połap (66. Mańka), Nedić, Szymura, Wołkowicz – Biel (81. Jaroch), Piątek (46. Czyżycki), Żytek, Kozina (66. Wachowiak) – Rumin, Malec (81. Grzeszczyk). Trener Artur DERBIN.

PODBESKIDZIE: Igonen – Wypych, Rodriguez, Kowalski-Haberek – Simonsen, Scalet, Bieroński (76. Frelek), Bonifacio – Merebashvili (76. Milasius), Biliński, Roman (86. Celtic). Trener Piotr JAWNY.

Sędziował Tomasz Musiał (Kraków). Widzów 3184. Żółte kartki: Połap, Nedić, Czyżycki – Biliński, Rodriguez.

Piłkarz mecz – Konrad Jałocha.


Fot. Łukasz Sobala/PressFocus