Potęgę Górnika budowali szkoleniowcy znad Dunaju

Przy okazji meczu Węgry – Polska w eliminacjach MŚ za tydzień, warto przypomnieć węgierskich trenerów, którzy przez lata pracowali w górniczym klubie.


Pierwszym z sześciu Madziarów, którzy pojawili się w Górniku był Zoltan Opata. Olimpijczyk z Paryża z 1924 roku, były reprezentant swojego kraju, przyjechał do Polski w marcu 1957 roku. To pierwszy zagraniczny szkoleniowiec w górniczym klubie. Na dzień dobry, w pierwszym roku swojej pracy, wywalczył dla zabrzan historyczne mistrzostwo Polski!

Szkoda, że go zwolnili…

Na koniec 1957 r., grano wtedy systemem wiosna – jesień, zabrzanie o punkt wyprzedzili Gwardię Warszawa i o trzy ŁKS Łódź. Z tej okazji wypił ponoć pierwszy i jedyny w życiu kieliszek wódki. A trzeba dodać, że był wrogiem wszelkich używek. Zawodników wieczorami kontrolował ponoć czy są w domach. W Górniku pozostał do końca 1958 roku.

Zaraz po nim nastał czas innego trenera znad Dunaju, a mianowicie Janosa Steinera. To była już osoba dobrze znana nad Wisłą, bo wcześniej pracował w takich klubach, jak Legia Warszawa, Zawisza Bydgoszcz czy Ruch Chorzów. Z nim na ławce „górnicy” cieszyli się z mistrzowskiego tytułu w 1959 roku.

Potem w połowie lat 60. przyszedł czas Ferenca Farsanga. Zdobył dwa tytuły mistrza kraju w 1964 i 1965 r., a także po raz pierwszy w historii klubu Puchar Polski (1965). Kilka lat później z powodzeniem pracował z piłkarzami Zagłębia Sosnowiec. Potrafił świetnie przygotować zespół fizycznie, a po górach sam biegał z zawodnikami.

Po Farsangu nastała era Gezy Kalocsaya, jednego z najlepszych szkoleniowców w historii Górnika. Zdobywał kolejne trofea, ale przede wszystkim sprawił, że pod jego ręką zabrzanie zaczęli się liczyć w europejskich pucharach. Wiosną 1968 roku bili się o półfinał Pucharu Europy Mistrzów Krajowych z wielkim wtedy Manchesterem United.

Geza Kalocsay wprowadził Górnika na europejskie salony. Fot. „Górnik Zabrze. Kolekcja klubów”, Wyd. GiA

Ulegli w dwumeczu (0:2, 1:0), ale okazali się jedyną ekipą, która pokonała późniejszego triumfatora rozgrywek. Rok później Kalocsay rozpoczął udaną dla „górników” kampanię w Pucharze Europy Zdobywców Pucharów, gdzie zabrzanie doszli potem do finału. Węgra w końcu 1969 roku nie było już jednak w klubie. Miał w Górniku swoich wrogów i postanowiono go pożegnać. Do dziś wielu uważa, że z nim na ławce polski klub triumfowałby w europejskim pucharze.

Patron stadionu

Na początku lat 70. w Górniku pracowali jeszcze Ferenc Szusza i Gyula Szucs. Ten pierwszy, w przeszłości znakomity piłkarz, który dla Ujpestu Dozsa zdobył prawie 400 bramek, w 1971 r. wywalczył dla Górnika i mistrzostwo i puchar, a zabrzanie byli wtedy w stanie ograć takie kluby, jak UD Levante (3:0) czy FC Sevilla (4:0). Z kolei Szucs prowadził Górnika przez… 7 tygodni!

Kto z tej szóstki szkoleniowców znany jest już znacznie młodszemu pokoleniu kibiców nad Dunajem? Pytamy o to Matyasa Szeli, dziennikarza gazety „Nemzeti Sport”. – Na pewno wszyscy kojarzą Ferenca Szuszę, bo to patron stadionu Ujpestu, Ferenc Szusza Stadium, skąd się wywodzi. Co do Gezy Kalocsaya, to jako dziennikarz kojarzę tego szkoleniowca, słyszałem o nim, ale to inna epoka w futbolu.

Co do innych, to słyszałem o Opacie. Jeden z moich kolegów przygotowywał wideo o piłce w Budapeszcie w latach 40. i 50. Pomagałem mu z angielską transkrypcją do tego dokumentu. Pamiętam, że wymienione było wtedy nazwisko Opaty. Był świetnym tancerzem. Znał wszystkie nowoczesne tańce w latach 20. ub. wieku. Taka charakterystyczna osoba z tamtej epoki. Z tej szóstki na pewno najbardziej znany jest jednak Szusza z powodu swoich dokonań na boisku. Grał w reprezentacji, pracował też w Hiszpanii. To najbardziej znana osoba z tych wymienionych – tłumaczy nam dziennikarz „Nemzeti Sport”.


Węgierscy trenerzy Górnika
  • 1957-58 Zoltan Opata (mistrzostwo Polski w 1957)
  • 1959 Janos Steiner (mistrzostwo Polski)
  • 1964-65 Ferenc Farsang (dwa mistrzostwa Polski, Puchar Polski w 1965)
  • 1966-69 Geza Kalocsay (mistrzostwo Polski 1967, dwa Puchary Polski 1968, 1969), ćwierćfinał PEMK 1968
  • 1970-71 Ferenc Szusza (mistrzostwo i Puchar Polski)
  • 1972 Gyula Szucs

Fot. gornikzabrze.pl


Dobrzy nauczyciele

Rozmowa z Hubertem Kostką, legendą Górnika, mistrzem olimpijskim z 1972 roku

Czy uprawnione jest twierdzenie, że gdyby nie węgierscy trenerzy, to nie byłoby potęgi Górnika?

Hubert KOSTKA: – Może aż tak drastycznie bym nie powiedział, to trochę przesadzone, aczkolwiek muszę powiedzieć, że Węgrzy wnieśli ogromny wkład w to, jak Górnik się rozwijał, w którym kierunku szedł. Ja nie miałem możliwości współpracy z Zoltanem Opata, który dla Górnika wywalczył pierwszy tytuł mistrza Polski. Nie miałem też możliwości pracy z Janosem Steinerem, ale potem pracowałem z kolejnymi węgierskimi trenerami, którzy byli w Zabrzu. Nie tylko jednak Węgrzy budowali siłę Górnika. Wnieśli swój wkład w rozwój klubu, ale trzeba też pamiętać o innych.

Hubert Kostka
Fot. Łukasz Sobala/PressFocus

Co można powiedzieć o nich i o ich pracy w Zabrzu?

Hubert KOSTKA: – Wszyscy wymienieni prezentowali bardzo wysoki poziom, to nie ulega dla mnie wątpliwości. Natomiast jeżeli chodzi o umiejętności, to na pewno klasą był Geza Kalocsay. Jak do nas przyszedł, to początkowo nie wiedzieliśmy, że był trenerem, który z reprezentacją swojego kraju był na mistrzostwach świata w 1954 roku. W sztabie szkoleniowym Gusztava Sebesa był odpowiedzialny, jako jeden z kilku, za prowadzenie zajęć. Sebes był bardziej menedżerem, a od prowadzenia treningów miał trzech czy czterech szkoleniowców. Jednym z nich był właśnie Kalocsay. Bardzo późno dowiedziałem się o tym, że był na MŚ w Szwajcarii, gdzie Węgrzy skończyli przecież na drugim miejscu.

Skąd w tamtym czasie brała się ta wyższość węgierskiej szkoły trenerskiej?

Hubert KOSTKA: – Była na najwyższym poziomie. Wynikała z siły węgierskiego futbolu, który w latach 50. mocno liczył się w świecie. Przecież ich reprezentacja w tamtym okresie była najlepsza. Ktoś musiał stworzyć te wszystkie podwaliny, to się nie wzięło z niczego.

Wymieniamy nazwiska trenerów, którzy z powodzeniem pracowali w Górniku, ale był jeszcze ktoś, kto pracował w klubie z Zabrza. Chodzi o słynnego bramkarza „złotej jedenastki” Węgier z lat 50. Gyulę Grosicsa, którym pracował z panem. Jak to było?

Hubert KOSTKA: – Kiedyś już to opowiadałem, jak się rozwijał mój bramkarski talent. Bramkarzem tak na dobrą sprawę, to stałem się z przypadku. Wszystkie te umiejętności które miałem, jak gra na linii, w bramce, na przedpolu, to tego wszystkiego nauczył mnie właśnie Grosics, który w 1962 roku przez przypadek znalazł się w Polsce. Był w przedsiębiorstwie „Haldex” związanym z górniczą branżą i tak stał się potem u nas trenerem bramkarzy.

Za dokładnie tydzień mecz Węgry – Polska w eliminacjach mistrzostw świata. Jak będzie w Budapeszcie?

Hubert KOSTKA: – Polska piłka nożna przez lata uczyła się od Węgier. Ja tego nie pamiętam, bo byłem za młody, ale raz przecież w ogóle nie przystąpiliśmy do eliminacji MŚ, obawiając się jakiegoś tragicznego wyniku [chodzi o eliminacje MŚ 1954 – przyp. red.]. Olimpiada w 1972 roku w jakiś sposób zmieniła tą optykę. Teraz piłka węgierska nie prezentuje takiego poziomu jak wcześniej, ale da się zauważyć, że zaczynają się odradzać. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że to eliminacyjne spotkanie w Budapeszcie, to będzie bardzo trudny mecz. Oczywiście jedziemy tam jako faworyci, ale lekko tam na pewno nie będzie.

Sporo komentarzy po ostatnich zaskakujących powołaniach nowego selekcjonera Paulo Sousy. Jak pan to wszystko widzi?

Hubert KOSTKA: – Każdy trener selekcjoner ma prawo powoływać takich zawodników, którzy jego zdaniem powinni w tej reprezentacji być. Trzeba zaczekać i zobaczyć, bo każdy trener ma swój pogląd, swój pomysł na zawodników których powołuje. Skoro ich powołał, to trzeba ten wybór uszanować, a jak to będzie wyglądało, to zobaczymy po tych trzech pierwszych eliminacyjnych meczach z Węgrami, Andorą i Anglią.