Powrót z zagranicy do ekstraklasy. Jak im poszło?

Artur Boruc nie jest pierwszy. Do ekstraklasy, w przeszłości, wracali piłkarze, którzy poza granicami naszego kraju odnosili spore sukcesy.

– Nie miałem pojęcia, że tak… szybko wrócę do Legii – w swoim stylu skomentował podpisanie kontraktu z Legią Warszawa, Artur Boruc. 40-letni golkiper w sobotę podpisał roczną umowę z mistrzem Polski. Na Łązienkowską wraca po 15-letnim pobycie poza granicami Polski. W tym czasie występował w Szkocji, we Włoszech i w Anglii.

Licząc wszystkie rozgrywki uzbierał aż 464 meczów. W szkockiej, włoskiej i angielskiej ekstraklasie. A także w krajowych pucharach i pucharach lig szkockiej i angielskiej. Grał na zapleczu Premier League oraz na międzynarodowej arenie. Trzy razy był mistrzem Szkocji. Z Bournemouth – w 2015 roku – awansował do Premier League, by, kilkanaście dni temu, z tym samym zespołem, spaść do League Championship.

W zakończonych niedawno rozgrywkach, w Premier League, nie zagrał ani minuty. Ostatni raz w meczu o ligowe punkty wziął udział 27 kwietnia 2017 roku. Bronił wówczas bramki Bournemouth w starciu z Southamptonem. Mecz skończył się remisem 3:3. Ostatni raz czyste konto zachował Artur Boruc dwa tygodnie wcześniej, kiedy to „Wisienki” rozbiły na wyjeździe Brighton&Hove Albion aż 5:0.

Selekcjoner też wracał

Boruc, jeden z najwybitniejszych bramkarzy z dziejach polskiej piłki, 65-krotny reprezentant kraju i uczestnik kilku wielkich turniejów, nie jest pierwszym ważnym graczem w historii naszego futbolu, który zdecydował się na powrót do ekstraklasy. Takich graczy, m.in. z którymi doświadczony golkiper występował w reprezentacji Polski, było więcej.

Nie wypada jednak nie zacząć od byłego zawodnika, który dziś opiekuje się naszym zespołem narodowym. Jerzy Brzęczek wyjechał z Polski, konkretnie z GKS-u Katowice, w 1995 roku. Miał 24 lata i obrał kurs na Austrię. Gdzie, z półtoraroczną przerwą na występy w Izraelu, spędził aż 12 lat.

Wrócił w 2007 roku, miał już 36 lat, ale przez półtorej sezonu był ważną postacią dla Górnika Zabrze. Kibice zapamiętali go z gola, którego strzelił w Wielkich Derbach Śląska, mimo iż jego zespół uległ chorzowskiemu Ruchowi 2:3. W następnym sezonie, po rundzie jesiennej, pożegnał się z Roosevelta i na koniec kariery przeniósł się do Polonii Bytom.

Selekcjoner na boisku? Nic prostszego. Oto Jerzy Brzęczek w barwach Polonii Bytom. Fot. Norbert Barczyk/Pressfocus

To w jej barwach, 30 maja 2009 roku, rozegrał ostatni mecz w profesjonalnej piłce. Wystąpił w spotkaniu przeciwko ŁKS-owi, a następnie definitywnie odwiesił buty na kołek. Łącznie po powrocie do ekstraklasy zaliczył w niej 51 występów. Strzelił pięć bramek.

Brzęczek zaliczył 42 występy w seniorskiej reprezentacji Polski, Pamiętajmy jednak, że był graczem srebrnej drużyny Janusza Wójcika, która na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie przegrała dopiero w finale. Niemniej jednak sumując wszystkie występy „Brzękola” z białym orzełkiem na piersi i tak wychodzi na to, że zaliczył dwa razy mniej gier w biało-czerwonych barwach od Michała Żewłakowa.

To kolejny zawodnik, który po latach gry za granicą zdecydował się na „come back”. Z Polski wyjeżdżał w 1998 roku. Najpierw była Belgia, później Grecja, a na końcu Turcja. Nie sposób jednak nie wspomnieć o paśmie sukcesów. „Żewłak” dwa razy został mistrzem Belgii, z Anderlechtem Bruksela, i trzykrotnie sięgał po tytuł w Grecji, z Olumpiakosem Pireus.

„Łowca bramek”

Nie wypadało zatem, aby karierę zakończył bez mistrzostwa Polski. W 2013 roku i ten tytuł dopisał do swojego nielichego dorobku, którego niewątpliwą laurką jest liczba 102. Bo właśnie tyle spotkań rozegrał Michał Żewłakow w reprezentacji Polski. W Legii występował przez dwa sezony, a do tytułu mistrzowskiego dorzucił dwa Puchary Polski. W 2013 roku, po raz ostatni w dziejach tych rozgrywek, o końcowym triumfie decydował dwumecz. „Wojskowi” rywalizowali ze Śląskiem Wrocław i pierwszy mecz, w którym Żewłakow nie zagrał, skończył się ich wygraną, na wyjeździe, 2:0.

W rewanżu przy Łazienkowskiej, już w drugiej minucie spotkania, nasz bohater strzelił… „samobója”. Ale wynik 1:0 dla Śląska oznaczał, że to Legia sięga po trofeum. I takim właśnie rezultatem zakończyło się spotkanie, w którym Michał Żewłakow rozegrał jeden z ostatnich meczów w zawodowej piłce. Potem wystąpił jeszcze w dwóch ligowych meczach, a po zakończeniu piłkarskiej kariery realizował się w charakterze dyrektora sportowego. Najpierw w Legii, a do końca zeszłego roku w Zagłębiu Lubin.

W reprezentacji Polski, u boku Michała Żewłakowa, występował m.in. Tomasz Frankowski. Wprawdzie nie rozegrał takiej ilości meczów, ale nie sposób go w naszej wyliczance nie zamieścić. „Franek”, obecnie europarlamentarzysta, do Polski wracał bowiem dwa razy. Najpierw, w 1998 roku, z Francji. Po to, by stać się legendą Wisły Kraków, z którą zdobył pięć mistrzostw Polski i trzy tytuły króla strzelców ekstraklasy. W 2005 roku odszedł do hiszpańskiego Elche. Później grał w Wolverhamptonie, na Taneryfie i w USA.

Tomasz Frankowski wracał do Polski dwa razy. Efekt? Cztery tytuły króla strzelców rozgrywek. Fot. Norbert Barczyk/PressfocusSFOCUS

W 2008 roku, z Chicago Fire, wrócił do macierzy. A konkretnie do rodzinnego Białegostoku. I w trzecim sezonie gry dla Jagiellonii – czwarty raz w karierze – nałożył koronę króla strzelców ekstraklasy. „Łowca bramek”, co by nie mówić, jest legendą naszej ligi. Spisał się w niej zarówno podczas pierwszego, jak i drugiego powrotu. 167 goli na najwyższym poziomie rozgrywkowym to czwarty wynik w historii. Lepsi byli jedynie Ernest Pohl, Lucjan Brychczy i Gerard Cieślik.

Gol zza połowy

Tomasz Frankowski, przez lata, tworzył duet napastników w Wiśle Kraków z Maciejem Żurawskim. Jemu jednak powrót do Polski, po latach spędzonych na obczyźnie, nie za bardzo się udał. „Żuraw” wyjechał w 2005 roku do Celtiku Glasgow. Później grał w greckiej Larisie i cypryjskiej Omonii Nikozja. W ekstraklasie pojawił się ponownie w 2010 roku. Wisła Kraków jednak na jego usługach nie za bardzo skorzystała. 21 występów i tylko jeden gol.

Z takim dorobkiem zakończył Maciej Żurawski przygodę z poważną piłkę, choć należy dodać, że zdobył – w sezonie 2010/11 swoje ostatnie, piąte mistrzostwo Polski. Po niemal trzech latach przerwy od futbolu wrócił, aby pokonać w trzeciej lidze. I przez nieco ponad dwa lata grał dla Porońca Poronin.

Żurawski był na mundialu w 2002 roku w Korei Południowej. Byli na nim również inni piłkarze, którzy po latach gry za granicą zdecydowali się na powrót do ekstraklasy. Tomasz Hajto na obczyźnie spędził niecałe 10 lat. Z Schalke 04 Gelsenkirchen wygrywał Puchar Niemiec, grał też w Anglii, a na „stare lata” wrócił do ekstraklasy. I był to powrót z przytupem. Najpierw został piłkarzem ŁKS-u, ale wszyscy zapamiętali go za to, co zrobił już w barwach Górnika Zabrze.

22 marca 2008 roku rywalem zabrzańskiego zespołu była Polonia Bytom. W 81. minucie spotkania do piłki – jeszcze na własnej połowie – dopadł Tomasz Hajto, który zdecydował się na szalony krok. Otóż uderzył, z ok. 60 metrów, na bramkę. Trafił piłkę w punkt i przelobował Borisa Peszkovicia. O tym golu mówiono i pisano długo, a najważniejsze było to, że Górnik wygrał 1:0. Jesień 2008 roku Hajto spędził jeszcze w Zabrzu, ale na wiosnę 2009 roku wrócił do ŁKS-u, z którym… spadł do I ligi. I właśnie na tym poziomie rozgrywkowym, wraz z zakończeniem sezonu 2009/10, postanowił dłużej w piłkę nożną nie grać.

„Kłoniu” z dorobkiem

W Schalke 04 Gelsenkirchen Tomasz Hajto tworzył parę środkowych obrońców z Tomaszem Wałdochem. Oceniani byli, swego czasu, jako najlepszy duet stoperów w Bundelidze. Niemniej o ile Hajcie powrót do Polski wyszedł, o tyle Wałdochowi niekoniecznie. W 2007 roku srebrny medalista olimpijski z Barcelony, po 12 latach gry w Niemczech, pojawił się w Białymstoku. Ale dla Jagiellonii zagrał jedynie w pięciu meczach i dał sobie spokój.

Piotr Świerczewski (z prawej) po powrocie do ekstraklasy, rozegraŁ w niej jeszcze ponad 100 meczów. Fot. Tomasz Folta/Pressfocus

Za czasów Jerzego Engela formacje obronną reprezentacji Polski tworzyli wspomnieni już Żewłakow, Hajto, Wałdoch i… Tomasz Kłos. Skoro chcemy być precyzyjni, to nie wypada wspomnieć o powrocie do ekstraklasy czwartego z wymienionych. Tym bardziej, że rozegrał on 69 spotkań w barwach drużyny narodowej. Czyli o pięć mniej od Wałdocha, ale o siedem więcej od Hajty.

„Kłoniu”, bo tak pieszczotliwie mówią do niego koledzy, w 1998 roku wyjechał z ŁKS-u do Auxerre. Później była Bundesliga i występy dla 1. FC Kaiserslautern i 1. FC Koeln. W 2004 roku zawodnik ten podpisał kontrakt z Wisłą Kraków. Pod Wawelem występował przez 2,5 sezonu, ale zdążył wywalczyć dwa tytuły mistrza Polski. Ważne, że pierwszy w kolekcji tytuł zdobył z ŁKS-em jeszcze przed emigracją, w 1998 właśnie. Niebywała jest jednak statystyka Tomasza Kłosa za tamten, mistrzowski sezon z łódzką drużyną.

Obrońca, występujący na prawej flance defensywy, albo w środku, strzelił wówczas 9 goli w 31 występach w sezonie. Nie było zatem innej możliwości, aby Tomasz Kłos zakończył karierę w innym klubie, aniżeli w ŁKS-ie właśnie. Stało się to 2008 roku, a w jednym z ostatnich występów „Kłoniu” oddał cześć klubowi, bo trafił – na 2:0 – w wygranych właśnie w takim stosunku derbach z Widzewem.

Kosecki za „Wielką wodę”

Skoro mówimy o reprezentacji Jerzego Engela, to nie sposób nie wspomnieć o piłkarzu, który – od wielu lat – jest przyjacielem wyżej wymienionych. Piotr Świerczewski z GKS-u Katowice wyjeżdżał w 1993 roku, czyli rok po tym, jak w Barcelonie sięgnął po olimpijskie srebro. Występował we Francji, w Olympique Marsylia jego klubowym kolegą był sam Didier Drogba, a także w Japonii i w Anglii, choć dodać należy, że w barwach Birmingham rozegrał zaledwie jedno spotkanie.

W 2004 roku został piłkarzem Cracovii, ale w tym klubie nie zagrał ani minuty w ekstraklasie. Co było dalej? Lech Poznań, Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, Korona Kielce, ponownie Groclin, Polonia Warszawa, ŁKS Łódź, Zagłębie Lubin i znów ŁKS, ale już tylko na zapleczu ekstraklasy. Pochodzący z Nowego Sącza zawodnik zwiedził zatem pół Polski, ale trzeba przyznać, że piłkarsko dał z siebie jeszcze całkiem sporo. Wystąpił w 116 meczach w ekstraklasie po powrocie do ojczyzny o strzelił 8 bramek.

Tak skuteczny, po siedmiu latach zagranicznych wojaży, nie był 69-krotny reprezentant Polski, Roman Kosecki. Jego transfer do Galatasarayu Stambuł obrósł w Warszawie w legendę. Później była Osasuna Pampeluna no i, wreszcie, Atletico Madryt, gdzie „Kosa” zalazł za skórę samej Barcelonie.

Do Warszawy wracał jednak z Francji, konkretnie z Montpellier, i ponownego pobytu w Legii na pewno do udanych zaliczyć nie może. Jesienią 1997 roku zagrał w stołecznym zespole 10 spotkań. Gola nie strzelił, zdążył złapać pięć żółtych kartek i wyemigrował ponowie. Tym razem za „Wielką wodę”. Dwa sezony grał dla Chicago Fire, z który,m wygrał MLS.

Jednak fenomen

Jak zatem widać losy piłkarzy wracających do ekstraklasy po latach spędzonych za granicą układały się różnie. Jedni przychodzili po to, aby dorobić do emerytury. Inni całkiem nieźle grali w piłkę i – jak Tomasz Frankowski – zapisali się złotymi zgłoskami w historii ekstraklasy. Jak będzie z Arturem Borucem? Trudno jednoznacznie ocenić. Niemniej słynny golkiper jest pewnego rodzaju fenomenem w omawianym zagadnieniu. Bo żaden z jego poprzedników nie spędził poza Polską aż 15 lat. I żaden z nich nie wracał do ekstraklasy w wieku lat 40.





Na zdjęciu: Tomasz Hajto, w barwach Górnika Zabrze, strzelił niesamowitego gola w starciu z Polonią Bytom.

Fot. Łukasza Laskowski/Pressfocus