Premier League. Na pewno bez kibiców


W tym sezonie mecze Premier League rozgrywane będą przy pustych trybunach. Być maże zapełnią się w następnych rozgrywkach.


Choć było to przesądzone od dłuższego czasu, to oficjalnie w sobotę poinformowano, że do końca wznowionego sezonu – a restart rozgrywek zapowiedziano na 17 czerwca – kibice nie wejdą na stadiony. Mało tego. Nie wiadomo, kiedy sympatycy futbolu będą mogli się na trybunach pojawić.

– Nikt nie wie, jak długo będą toczyć się mecze za zamkniętymi drzwiami i słusznie jest mieć plan awaryjny, ale w Premier League i klubach panuje optymizm, że zobaczymy fanów na stadionach w przyszłym sezonie. To może odbyć się etapami – powiedział Richard Masters, szef Premier League.

To stanowisko jest – w prostej linii – dostosowaniem się do wytycznych rządowych. Brytyjskie władze, w tej kwestii, mają bowiem jasne stanowisko. Nie ma najmniejszych szans na organizowanie imprez masowych w najbliższym czasie. Wprawdzie premier Wielkiej Brytanii, Boris Johnson, zapowiedział wczoraj luzowanie pewnych obostrzeń, ale do wczorajszego popołudnia w Zjednoczonym Królestwie zdiagnozowano 273 tysiące chorych na COVID-19. Zmarło już ponad 38 tysiące pacjentów. Śmiertelność wynosi zatem niemal 14 procent i – w stosunku do innych krajów – jest bardzo wysoka.


Zobacz jeszcze: Polak na sprzedaż


Dlatego Anglicy nie dopuszczą, w najbliższym czasie, do większych zgromadzeń. Warto przy tej okazji przypomnieć, co działo się na północy Anglii tuż przed zawieszeniem rozgrywek. 11 marca, na Anfield Stadium w Liverpoolu, rozegrano mecz Ligi Mistrzów, w którym obrońcy trofeum mierzyli się z Atletico Madryt. Kilka tygodni temu jeden z lekarzy, przedstawicieli brytyjskiego ministerstwa zdrowia, stwierdził, że spotkanie to mogło mieć spore znaczenie dla rozwoju pandemii. Na trybunach zasiadło wówczas niemal 53 tysiące kibiców, z czego trzy tysiące stanowili fani z Hiszpanii. Gdzie wówczas sytuacja związana z koronawirusem była – po Włoszech – najtrudniejszą w Europie. Nie można, rzecz jasna, oskarżać hiszpańskich kibiców o to, że przywlekli zarazę na Wyspy Brytyjskie. Niemniej po kilkunastu dniach od meczu okazało się, że nastąpił znaczny wzrost zachorowań w samym Liverpoolu i w okolicach tego miasta.


Lokalne media dotarły do informacji, że… „kilkudziesięciu kibiców, którzy byli na meczu zachorowało na COVID-19”. Informacje na ten temat są jednak podawane w sposób bardzo ostrożny. Bo nie ma pewności, że zakażeni złapali koronawirusa właśnie na trybunach, podczas spotkania. Pewne jest jednak, że takie ryzyko było. Lekko pocieszające jest to, że wśród owych kilkudziesięciu zakażeń zdecydowaną większość stanowią młodzi, zdrowi mężczyźni. Spośród których niemal wszyscy przeszli chorobę w sposób delikatny, albo zupełnie bezobjawowy. Duży niepokój budzi jednak fakt, że mogli zarażać nawet tysiące innych mieszkańców Liverpoolu i okolic. Wszystko to jednak domysły i spekulacje. Anglicy twierdzą, że łatwiej jest wytypować wynik piłkarskiego spotkania…


Zobacz jeszcze: Mają swój plan