Znaki zapytania w Premier League. Liverpool zostanie mistrzem przez… głosowanie?

W piątek władze Premier League podjęły decyzję o zawieszeniu rozgrywek do 4 kwietnia. Wszyscy jednak doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ta data w żadnym stopniu nie jest wiążąca. Wszystko zależy od tego, jak rozwinie się sytuacja związana z pandemią koronawirusa. Dlatego w czwartek przedstawiciele wszystkich 20 klubów Premier League spotkają się i będą radzić co dalej?

Według anonimowego źródła, na które powołuje się SkySports, szanse na to, że rozgrywki zostaną dokończone, wynosi zaledwie 25 procent. Stąd już pojawiają się spekulacje odnoście możliwych rozwiązań. Dlatego, ponieważ w regulaminie Premier League nie istnieje żaden zapis, jak sklasyfikować zespoły na wypadek konieczności przedwczesnego zakończenia sezonu.

Anulować rozgrywki


Opcją, która – bez kwestii – byłaby rozwiązaniem najbardziej drastycznym, a która, podobno, wchodzi w grę, jest całkowite anulowanie sezonu. Do tego stopnia, że nie zostałby wyłoniony mistrz Anglii, ani drużyny, które w kolejnym sezonie miałyby zagrać w europejskich pucharach, czy też spadkowicze! Rozgrywki 2020/21 miałyby rozpocząć się w tej samej konfiguracji drużyn, jaka obecnie obowiązuje w Premier League.

– Możemy nie uniknąć sytuacji, że rozgrywki na wszystkich poziomach EFL, a także Premier League zostaną anulowane, a sezon zostanie uznany za nieodbyty – powiedziała Karren Brady, wiceprezes West Ham United.


Zobacz jeszcze: Babskim okiem – niezwykłe listy


Klub ten jest żywo zainteresowany sytuacją. Na 9 kolejek przed końcem „Młoty” zajmują bowiem 16. miejsce w tabeli, a na swoim koncie mają 27 punktów. Dokładnie tyle samo, co znajdujące się już w strefie spadkowej Bournemouth.

Na pomysł, aby zakończyć rozgrywki i nie wyłaniać mistrza Anglii, kibicom Liverpoolu zrobiło się słabo. Choć „The Reds” ostatnio, przechodzą mały kryzys i odpadli z Ligi Mistrzów, to w klasyfikacji PL mają gigantyczną, wynoszącą 25 punktów przewagę. Matematycznie zaledwie dwóch zwycięstw brakuje drużynie Juergena Kloppa do tego, aby świętować pierwszy od 30 lat tytuł. Gdyby rozgrywki toczyły się normalnie, to pytanie brzmiałoby nie czy, tylko kiedy „The Reds” wzniosą w górę wyczekiwane od trzech dekad trofeum. Swoją drogą ekipie z Anfield Stadium wiatr w oczy, w erze Premier League, wieje nieustannie.



To byłby rabunek



Rozgrywki pod takim szyldem odbywają się od sezonu 1992/93. „The Reds” nigdy ich nie wygrali. Wicemistrzostwo ligi wywalczyli w 2002, 2009, 2014 i 2019 roku.

Szczególny niefart spotkał zespół w dwóch ostatnich wymienionych przypadkach. W 2014 roku, w kluczowym meczu przeciwko Chelsea, pośliznął się Steven Gerrard. Rywal zdobył gola, wygrał spotkanie, a tytuł trafił do Manchesteru City. W zeszłym roku „The Reds”, przez cały sezon, grali świetnie. Zdobyli 97 punktów, co jest trzecim najlepszym wynikiem w historii Premier League. Ale okazali się o „oczko” gorsi od Manchesteru City.

Gdyby teraz ekipa z Anfield Stadium nie mogła cieszyć się z całkowicie zasłużonego tytułu, bo taki miał kaprys koronawirus, to próżno byłoby szukać porównywalnej dziejowej niesprawiedliwości w historii futbolu. Przynajmniej tego na Wyspach. Nawet wspomniana Karren Brady przyznała, na łamach „The Sun”, że pozbawienie Liverpoolu mistrzostwa byłoby rabunkiem.

Zagłosują za Liverpoolem?

Przecieki, które dostają się w tej sprawie do angielskiej prasy, jasno jednak sugerują, że kibice „The Reds” powinni spać spokojnie. Otóż kluby, raczej jednogłośnie, zagłosują – jeżeli takie rozwiązanie będzie konieczne – nad przyznaniem ekipie z „miasta Beatlesów” tytułu mistrzowskiego.

Ale co z pozostałymi rozstrzygnięciami? Chodzi, przede wszystkim, o miejsca w europejskich pucharach i o to, kto spadnie z Premier League. W tych kwestiach, jasna rzecz, różnice punktowe pomiędzy zespołami nie są tak duże, a w niektórych przypadkach – jak właśnie w walce o utrzymanie – żadne.

Dobre rozwiązanie dla nas


Trzeba przyznać, że władze ligi mają twardy orzech do zgryzienia. Albo jeszcze twardszy, bo pojawiają się kolejne zagadki do rozwiązania. Otóż siódme w tabeli Sheffield United rozegrało o jeden mecz mniej od Wolverhamptonu. Oba zespoły mają tyle samo punktów, a szósta lokata – wobec wykluczenia Manchesteru City z rozgrywek Ligi Mistrzów – na pewno daje grę w fazie grupowej Ligi Europy.

Podobna sytuacja ma miejsce w dolnej części tabeli. Przedostatnia Aston Villa ma o jeden mecz rozegrany mniej od wyprzedzających ją zespołów i 25 punktów. Trzy drużyny, które ją wyprzedzają, mają po 27 punktów, czyli w tym przypadku zdegradowanie „The Villans” byłoby niedorzecznością. Ktoś zaproponował, aby w wyżej omówionych przypadkach decydowała… średnia zdobytych punktów. Wtedy w Lidze Europy zagrałoby Sheffield, a z Premier League spadłaby Aston Villa.

Premier League będzie większe?

Kibice tego klubu nie chcą o tym słyszeć, ale – być może – wybawieniem dla nich będzie kolejne rozwiązanie, które pojawiło się w eterze. A, z którego, bez wątpienia ucieszyliby się polscy kibice. Otóż pomysł ten zakłada… rozszerzenie Premier League do 22 zespołów! To nic nowego, bo do sezonu 1994/95 właśnie tyle ekip rywalizowało w angielskiej ekstraklasie. W takim przypadku nikt nie spadłby z elity, a awansowałyby do niej Leeds United i West Bromwich, czyli dwa pierwsze zespoły z League Championship.

Tutaj problemu z liczbą rozegranych spotkań nie ma. Podstawowym piłkarzem pierwszego z wymienionych zespołów jest Mateusz Klich, a terminują w nim młodzi Mateusz Bogusz i Kamil Miazek. Graczem West Bromwich, z kolei, jest Kamil Grosicki. Tym sposobem polska reprezentacja w Premier League znacznie by się powiększyła. Trzeba jednak pamiętać, że w tej sytuacji znacznym modyfikacjom musiałby ulec terminarz rozgrywek. I najważniejsze. Jak liga poradzi sobie z tym wszystkim pod względem finansowym?


Zobacz jeszcze: Dominacja niewiele dała