Prezes i… beczka prochu

Swoją działalnością chcemy poprawić wizerunek związku i przekonać wszystkich, że w naszą dyscyplinę warto dalej inwestować – mówi Dariusz Łukaszewski, od ponad tygodnia nowy szef Polskiego Związku Tenisowego.


Trudno sobie wyobrazić, by w poprzednim stuleciu chłopcy na Śląsku nie kopali w piłkę na placach, często przy kopalnianych hałdach, skwerach czy łąkach, bo o boiskach przy osiedlach mieszkaniowych nie mieli co marzyć. W tej pogoni za piłką jedni chcieli być Włodzimierzem Lubańskim, zaś inni marzyli o bramkarskiej karierze Huberta Kostki. Jednak były wyjątki od tej reguły, bo przecież nie wszyscy byli zafascynowani futbolem. Ci wybierali inne dyscypliny, mniej popularne niż piłka kopana.

Sprawka rodziców

– Kto wie, czy teraz siedzielibyśmy i rozmawiali o tenisie, gdyby nie pierwsze sukcesy Wojciecha Fibaka w połowie 70. poprzedniego stulecia – uśmiecha się Dariusz Łukaszewski, który od 24 listopada jest prezesem Polskiego Związku Tenisowego. – Wówczas sporo mówiło się w mediach o Fibaku, jego wyjeździe na międzynarodowe turnieje z udziałem ówczesnych gwiazd; i pewnie to sprawiło, że rodzice chcieli mieć w domu tenisistę. Chyba ani oni, ani ja sam, nie przypuszczaliśmy, że tenis pochłonie mnie bez reszty i spędzę z nim – mam nadzieję – resztę zawodowego życia. Zacząłem jako 10-latek u Antoniego Bentkowskiego, który był głównodowodzącym w Górniku Bytom. Nic się nie działo w klubie bez jego wiedzy. Początkowo ćwiczyłem trzy razy w tygodniu, ale potem każdą wolną chwilę spędzałem, grając i rywalizując z rówieśnikami.

Lata 70. czy 80. poprzedniego stulecia to nie był dobry czas dla rodzimego tenisa. Tenisistki oraz tenisiści „kisili się” we własnym sosie i co najwyżej wyjeżdżali do państw ościennych (tzw. „demoludów”), by uczestniczyć w turniejach zdecydowanie niższej rangi. Prawdziwe życie tenisowe toczyło się za „żelazną kurtyną”, gdzie rozgrywano zawodowe turnieje, które z czasem rozwinęły się do obecnej formuły.

Górniczy sponsor

Sukcesy Fibaka sprawiły, że tenis zyskiwał na popularności również na Śląsku. Górnik Bytom zyskał solidne wsparcie w kopalni „Bobrek” i naturalną koleją rzeczy oczekiwano sukcesów na krajowej arenie. Stąd też pomysł, by Górnik został wzmocniony czołowymi tenisistami i mógł włączyć się do rywalizacji o drużynowe mistrzostwo kraju. Dlatego do Bytomia sprowadzono m.in. Waldemara Rogowskiego najlepszego tenisistę w kraju ze Stalowej Woli, Marka Kaczyńskiego, Macieja Mikitę, Henryka Kornasa, Renatę Wojtkiewicz czy Magdalenę Witczak. No i Górnik dwukrotnie sięgnął po drużynowe mistrzostwo Polski.

– Tenisowe transfery sprawiły, że spełniły się oczekiwania szefów opiekuńczej kopalni – dodaje nasz rozmówca. – Jednak nie przeskoczyliśmy, z wiadomych względów, bariery międzynarodowej. A Wojciech Kowalski – to jeden z przykładów – miał wszelkie predyspozycje, by zaistnieć w międzynarodowym towarzystwie. Zresztą, była spora grupa z możliwościami, ale nie było odpowiedniego klimatu, by mogła wskoczyć na wyższy etap tenisowego wtajemniczenia. Przyjście do klubu czołowych zawodników sprawiło, że spadło zainteresowanie własnymi wychowankami, którzy zostali przesunięci do drugiej drużyny. Opieką otoczono najlepszych oraz dzieciaki, zaś takich jak ja i moi koledzy pozostawiono – co zrozumiałe – samym sobie. A we mnie nie było takiej determinacji, by zdobywać coś za wszelką cenę, gra w tenisa sprawiała mi po prostu frajdę. Zacząłem wprawdzie studia w Akademii Ekonomicznej, ale już wówczas postanowiłem pozostać przy tenisie.

Trener z powołania

W 1989 r. Łukaszewski postanowił zakończyć tenisową przygodę jako zawodnik, a otworzył nowy rozdział – jako trener. Już wcześniej uzyskał niezbędne uprawnienia, by szkolić nie tylko najmłodszych.

– Zacząłem pracę z dziećmi, które w miarę upływu lat zdobywały niezbędne umiejętności oraz doświadczenie – Dariusz Łukaszewski powraca do początku swojej pracy w klubie w roli szkoleniowca. – Miałem okazję wychować zawodników może nie z pierwszych stron gazet, ale niezwykle solidnych i zdobywających medale mistrzostw kraju w różnych kategoriach wiekowych. Dobrze się zapowiadał Marek Sobel. Potem sporo chwały klubowi przyniósł Michał Piękoś, który stawał na podium mistrzostw Polski. Jego śladem podążała Katarzyna Mościńska. Ewelina Augustyniak, jako 19-latka, zagrała w finale MP z Joanną Sakowicz (dziś dwojga nazwisk, po mężu Kostecka – komentatorka TV- przyp. red.).

Fot. Archiwum rodzinne

To właśnie ona przebijała się przez gąszcz tenisistek w międzynarodowych turniejach i przecierała szlaki dla Magdaleny Grzybowskiej czy sióstr Radwańskich. Wraz z Barbarą Olszą prowadziliśmy kadrę Śląska i uczestniczyliśmy z nią w Olimpiadzie Młodzieży. Nie był to czas łatwy, bo przecież jesienno-zimową porą brakowało obiektów z prawdziwego zdarzenia i trenowało się w kiepskich warunkach. Miałem wielką frajdę, gdy drużyna kadetów czy seniorów Górnika wygrywała krajowe mistrzostwa. Z perspektywy czasu mogę o sobie powiedzieć, że byłem lepszym trenerem niż tenisistą. Jakim jestem działaczem? Ocenę pozostawiam innym; pewnie zostanie ona wystawiona nieco później.

Płynne przejście

– Gdy pracowałem jako trener, bacznie obserwowałem stronę organizacyjną klubów oraz okręgowego związku – kontynuuje Łukaszewski. – Przejście z roli trenera i wcielenie się w działacza było płynne. W 2011 roku zostałem szefem Śląskiego Okręgowego Związku Tenisowego, nastawiając się na usprawnienie szkolenia młodzieży. Docenialiśmy pracę klubów z dzieciakami oraz młodzieżą. Odpowiednia organizacja oraz system szkolenia sprawiły, że zostałem dostrzeżony i w 2015 zostałem dokooptowany do zarządu Polskiego Związku Tenisowego jako wiceprezes ds. sportowych. Z pewnymi rozwiązaniami nie potrafiłem się jednak pogodzić i dlatego zrezygnowałem z tej funkcji, choć pozostałem członkiem tego gremium. Dwa razy w kolejnych wyborach znalazłem miejsce w zarządzie, piastując funkcję wiceprezesa ds. sportowych.

Po aferze obyczajowej prezes Mirosław Skrzypczyński złożył dymisję i 24 listopada Dariusz Łukaszewski – w tajnych wyborach – objął stanowisko szefa związku. Po kilku dniach Skrzypczyński zrezygnował również ze statusu członka zarządu PZT oraz przewodniczącego zarządu LOTTO Superligi. Zapowiedział jednocześnie, że zamierza wystąpić na drogę sądową, by bronić swojego imienia.

– Wszystkim związanym z tenisem zależy, by ta afera została szybko wyjaśniona, gdyż cierpi wizerunek dyscypliny. Powstała niezależna, trzyosobowa komisja, składająca się z pań, która ma zbadać wszystkie okoliczności dotyczące spraw związanych z byłym prezesem – komentuje Dariusz Łukaszewski.

Fala hejtu

Z chwilą wyboru Łukaszewskiego w internecie pojawiły się opinie, że zmiana w związku jest tylko pozorna, bo to „człowiek” Skrzypczyńskiego.

– Prawda prędzej czy później się obroni – dodaje po chwili namysłu prezes Łukaszewski. – Komu jak komu, ale mnie najbardziej zależy, by sprawa została wnikliwie zbadana. Gdyby zarzuty się potwierdziły, to jej finał powinien znaleźć się w sądzie. Owszem, znaliśmy się wcześniej, bowiem Renata Wojtkiewicz (przyszła żona byłego prezesa – przyp. red.) grała, a Skrzypczyński był trenerem w Górniku. Po bodaj trzech latach przenieśli się do Gryfina i nasza znajomość się urwała. Spotkaliśmy się ponownie podczas walnego zgromadzenia sprawozdawczo-wyborczego w 2017 roku. Wówczas byłem w grupie osób popierających innego kandydata; to tytułem krótkiego wyjaśnienia.

Prezes Łukaszewski nie zamierza wdawać się w polemiki z opiniami, jakie pojawiły się i zapewne będą pojawiać w mediach. Tenisowy związek stał się dla wielu „łakomym kąskiem” i dlatego wali się weń, ile wlezie. Do czasu wyjaśnienia afery związanej z byłym już prezesem za obecnym zarządem będzie się ciągnął „ogon”.

Już pod koniec spotkania zadaję Łukaszewskiemu pytanie: – Czy zdaje sobie sprawę, że siedzi na beczce z prochem?

– Oj, zdecydowanie tak, bo przecież ta beczka w każdej chwili grozi wybuchem – uśmiecha się ironicznie. – Podjąłem się arcytrudnego zadania w niesłychanie trudnym momencie dla związku oraz tenisa. Dlatego bardzo mi zależy na wyjaśnieniu i doprowadzeniu niechlubnych spraw do końca. Chciałbym wyprowadzić związek na prostą, by można było realizować już rozpoczęte programy szkoleniowe – mówi na pożegnanie.


Na zdjęciu: Dariusz Łukaszewski nie stroni od wizyt na korcie… jednak obowiązki służbowe stawia ponad wszystko.

Fot.: Archiwum domowe