Przed Euro 2020. Robić futbol po belgijsku

 

Korespondencja własna z Limburgii

 

Niespełna 30 km od Maaseiku, niewielkiego miasteczka w belgijskiej części Limburgii, gdzie w zeszłym tygodniu siatkarski zespół Jastrzębskiego Węgla rywalizował z miejscowym Greenyardem w meczu Ligi Mistrzów, znajduje się jedno z najbardziej… piłkarskich miast tej części kraju.

Chodzi o Genk, czyli jedno z najważniejszych miast przemysłowych Flandrii, które jednak liczy sobie zaledwie 65 tysięcy mieszkańców. Czyli praktycznie tyle samo, co… Siemianowice Śląskie. Nie przeszkadza to jednak miejscowemu klubowi KRC, nazywanemu również Racingiem, w dzierżeniu miana najlepszej drużyny w Belgii.

W poprzednim sezonie zespół, na którzy pieszczotliwie woła się również „Smerfy”, z uwagi na niebieskie koszulki i białe spodenki, został mistrzem kraju. Czwarty raz w swojej historii. System rozgrywek w belgijskiej ekstraklasie bardzo przypominał rozwiązanie ESA 37.

Genk wygrał fazę zasadniczą, po której podzielono punkty. Następnie grano fazę finałową, ale nie w dwóch, tylko w trzech grupach, a w tym sezonie grup będzie aż pięć! Skupmy się jednak na najważniejszym.

Courtois i De Bruyne

Drużynę do mistrzowskiego tytułu doprowadził Philippe Clement i niemal od razu po zakończeniu sezonu postanowił przyjąć ofertę… wicemistrza kraju, czyli Club Brugge. Klubu bogatszego, o większej tradycji i sukcesach.

Kibice Genku byli wściekli, choć swego czasu Clement, jako piłkarz, wybrał bardzo podobną drogę. Gracz występujący na pozycji obrońcy, były reprezentant Belgii, z Racingu odszedł niegdyś, na krótko, do Coventry City, by następnie związać się – na 10 sezonów – z klubem z Brugii.

Nie była to jednak pierwsza niezbyt ciekawa wiadomość dla sympatyków „Smerfów”. Już od dłuższego czasu wszyscy na zachodzie Europy wiedzą bowiem, że w Genku znakomicie pracuje się z młodzieżą. A najlepszym dowodem na to są nazwiska, jakie w wielki piłkarski świat wyruszyły właśnie z tego klubu w przeszłości.

Siedem lat liczył sobie Thibaut Courtois, uważany dziś za jednego z najlepszych bramkarzy na świecie, kiedy trafił do KRC. A w 2011 roku, w wieku lat 19, już jako w pełni ukształtowany golkiper, został sprzedany do Chelsea za niespełna 9 mln euro.

Podobny interes zrobiono na Kevinie De Bruyne, którego najpierw, w wieku nastoletnim, wyciągnięto z Gandawy, a następnie sprzedano, również do Chelsea, za 8 mln euro. Dziś kwoty te na nikim nie robią wrażenia. Ale nazwiska jak najbardziej. A działacze klubu z Limburgii kontynuują politykę wyprzedaży najlepszych zawodników.

W tym sezonie zarobili na piłkarzach prawie 80 mln euro. Z klubu, zarówno latem, jak i zimą, odeszli ci, którzy w zeszłym sezonie stanowili o sile mistrzowskiego zespołu.

Sezon na wyprzedaż

Za 20 mln euro sprzedano do Brighton&Hove, Leandro Trossarda. 13,7 mln euro kosztował włoską Atalantę ukraiński obrońca, Rusłan Malinowskij. Najlepszy strzelec drużyny w poprzednim sezonie, który z dorobkiem 23 goli został drugim najskuteczniejszym piłkarzem belgijskiej ekstraklasy, Mbwana Samatta, trafił do Aston Villi za 10,5 mln euro. Tanzańczyk sprzedany został wyjątkowo tanio, ale to z uwagi na fakt, iż jego umowa dobiegała końca, a zawodnik nie chciał jej przedłużyć.

8 mln euro to kwota, jaką Celta Vigo zapłaciła za Josepha Aidoo, ale klubowy rekord transferowy został pobity w styczniu. Do Sheffield United, beniaminka Premier League, przeniósł się za 21,5 mln euro, Sander Berge. To 21-letni defensywny pomocnik z Norwegii, który ma już na swoim koncie 20 występów w seniorskiej reprezentacji.

Jak zatem widać władze klubu zdecydowały się na sprzedaż pięciu kluczowych graczy. Nie jest tak, że zarobione pieniądze trzymane są w skarpecie. Genk pozyskał dziewięciu nowych zawodników, ale nie wydano na nich nawet połowy zarobionej wcześniej kwoty. Inna sprawa, że każdy z piłkarzy potrzebuje czasu, a wydrenowanie zespołu z kluczowych graczy musiało znaleźć odzwierciedlenie na boisku.

Genk zajmuje obecnie dopiero szóste miejsce w ligowej klasyfikacji, a przypomnijmy, że właśnie pierwsza szóstka zagra o mistrzostwo Belgii. Na obronę tytułu, nawet po podzieleniu punktów, nie będzie szans. Club Brugge, z trenerem Clementem za sterami, w tym sezonie dominuje w rozgrywkach. Przegrał tylko jedno spotkanie, wobec aż 10 porażek obecnego mistrza, i pewnie zmierza po tytuł.

Nie mają dobrych trenerów

Racing Genk reprezentował Belgię w rozgrywkach Ligi Mistrzów w trwającym sezonie. W związku z potężnymi osłabieniami nie miał jednak najmniejszych szans w grupie z Red Bullem Salzburg, Napoli i Liverpoolem. Udało się zdobyć tylko punkt, za remis z włoskim rywalem, bo nasz Arkadiusz Milik nie wykorzystał w tym meczu trzech wybornych sytuacji.

Generalnie na europejskiej arenie kluby z Belgii nie odgrywają większej roli. Choć niektórzy kibice żyją jeszcze tym, co w sezonie 2015/16 udało osiągnąć się KAA Gent. Eliminując Valencię i Lyon ekipa z Gandawy, zespół prowadzony przez Heina Vanhaezebroucka, wyszedł z grupy Ligi Mistrzów i został pierwszą od 15 lat belgijską drużyną, której się to udało.

Wymieniony szkoleniowiec, pochodzący z Kortrijk, był niemal noszony na rękach, a niektórzy uważali go za idealnego kandydata do objęcia funckji selekcjonera reprezentacji.

Tak się jednak nie stało. Vanhaezebrouck odszedł z Gandawy, a po nieudanej przygodzie z Anderlechtem Bruksela, skupił się na pracy w roli… telewizyjnego eksperta. Od grudnia 2018 roku nie zajmuje stanowiska w żadnym klubie, a Belgowie narzakają, że brakuje im… dobrych trenerów. O czym przekonano się we wspomnianym Genku.

Felice Mazzu, który zastąpił Philippe’a Clementa, wytrzymał na stanowisku tylko do listopada. Zastąpił go Niemiec, Hannes Wolf. Tymczasem już trzy razy w tym sezonie zmieniano trenera w Waasland-Beveren. To ostatni zespół w tabeli, do którego – z Genku – wypożyczony jest nasz Jakub Piotrowski.

A rządu dalej nie ma

Poziom belgijskiej ekstraklasy nie jest nadzwyczajny i oczywiście najważniejszą drużyną w kraju jest reprezentacja. Trzeci zespół rosyjskiego mundialu, który nadal śmiało może korzystać z fantastycznego pokolenia piłkarzy. Takich, jak wspomnieni Courtois czy De Bruyne, a także m.in. Eden Hazard, Dries Mertens, Romelu Lukaku czy Toby Alderweireld.

Zespół jest obecnie liderem rankingu FIFA, w którym wyprzedza mistrzów świata, Francuzów. A to dlatego, że Belgowie taranują niemal wszystko, co stanie im na drodze. W eliminacjach Euro 2020 wygrali komplet, 10 spotkań. Strzelili w nich 41 bramek, najwięcej spośród wszystkich zespołów.

W teoretycznie najtrudniejszym spotkaniu, z Rosją na wyjeździe, wygrali… 4:1. I nie ma wątpliwości, że podczas mistrzostw Europy będą jednym z najpoważniejszych faworytów do końcowego sukcesu. Zresztą tego chcą Belgowie. Tradycyjnie pod innymi względami… podzieleni.

Ostatnie wybory parlamentarne w tym kraju odbyły się w maju zeszłego roku i od tej pory nie udało się sformować koalicji rządzącej. Taka sytuacja ma miejsce już, zresztą, nie po raz pierwszy. Ciekawe jest jednak to, że przejmują się tym… jedynie politycy. Ludzie wcale nie. Ci wolą sport i zastanawiają się, czy Remco Evenepoel, 20-letnie złote dziecko belgijskiego kolarstwa, już w tym sezonie powalczy z najlepszymi w największych wyścigach.

A wracając do piłki nożnej zastanawiają się mieszkańcy Belgii, czy Roberto Martinez sobie poradzi na Euro. Hiszpański trener prowadzi zespół już ponad trzy lata. I mimo iż zdobył medal mundialu, a ekipa wygrała 34 z 43 rozegranych spotkań, to kibice nie są przekonani, czy jest to… właściwy człowiek na właściwym miejscu.

 

Na zdjęciu: Reprezentacja Belgii medal mistrzostw świata już ma. Teraz chce złota. Najlepiej Euro 2020.