Przepraszam, czy tu biją? Czasami…

Najpierw – w rundzie jesiennej – sugestywne „złapanie za bary” Piotra Lasyka przez Jakuba Szmatułę. Dziesięć dni temu – kompletnie bezsensowne (i chuligańskie) zachowanie Sito Riery ze Śląska Wrocław. Wielkiej krzywdy temu samemu arbitrowi nie zrobił, ale ruch głową po przystawieniu własnego czoła do czoła rozjemcy był oczywisty i sugestywny. No i w miniony piątek wybryk temperamentnego Martina Mikovicia. Pewnie wiele przypadku było w tym, że piłka przezeń rzucona – po odbiciu się od murawy – trafiła w plecy Zbigniewa Dobrynina. Tracąc panowanie nad sobą, Słowak musiał jednak wkalkulować w swe zachowanie takie właśnie konsekwencje – czyli czerwoną kartkę i kilka meczów na trybunach.

To tylko ciśnienie?

Dwa ostatnie wydarzenia – rozgrywające się w odstępie kilku dni – zasadnym czynią pytania o to, czy – po pierwsze – na polskich boiskach arbitrzy bardziej niż w poprzednich sezonach narażeni są na różnego rodzaju wybuchy agresji ze strony piłkarzy oraz czy – po drugie – stosowne przepisy (zwłaszcza dyscyplinarne) powinny chronić ich jeszcze mocniej, niż do tej pory. Odpowiedzi na nie poszukaliśmy u najbardziej zainteresowanych: tych, którzy po boiskach biegają z gwizdkiem i tych, którzy „awanturnikami” potrząsają później w procesie dyscyplinarnym.

– Większa agresja piłkarzy? Nie. Ja przynajmniej tego nie odczułem – mówi nam Sebastian Jarzębak. Częściej co prawda zdarza mu się ostatnimi czasy sędziować w pierwszej lidze, niż w ekstraklasie, ale akurat on był bezpośrednim świadkiem bezpardonowego ataku Riery na Piotra Lasyka; pełnił bowiem rolę arbitra technicznego w meczu Śląsk – Sandecja. Nie szuka jednak jego przyczyn w – mówiąc kolokwialnie – „zdziczeniu obyczajów”. – Owszem, dwa podobne incydenty w krótkim odstępie czasu wskazywałyby na eskalację tego typu zachowań. Podobnie zresztą jak i sposób ich wyeksponowania w mediach. Tak naprawdę jednak składam to głównie na karb emocji towarzyszących decydującej fazie walki o pozostanie w ekstraklasie. Jedni z owym ciśnieniem radzą sobie lepiej, inni – jak widać – gorzej – dodaje nasz rozmówca.

Ta opinia nie stanowi wyjątku. Traf chciał, że sędziowie w minionych dniach mieli kolejne spotkanie szkoleniowe. Temat prób fizycznych konfrontacji – czyli naruszenia nietykalności przez zawodników – w zasadzie był podczas niego nieobecny. Nie ma jednak wątpliwości – co Jarzębak też zaznacza – że sytuacje takie jak ta z Rierą czy Mikoviciem są po prostu niedopuszczalne.

Na prowincji karzą ostrzej

– Moim zdaniem sędziowie są dobrze chronieni przepisami. Regulamin Dyscyplinarny PZPN przewiduje szeroki wachlarz kar za naruszenie nietykalności cielesnej arbitra. Najważniejsze jest natomiast ich racjonalne – stosowne do okoliczności – zastosowanie – mówi nam Rzecznik Ochrony Prawa Związkowego, Marcin Ilków. Sięgamy więc do tego dokumentu: art. 72 § 1: „Kto stosuje groźbę, przemoc lub narusza nietykalność cielesną sędziego lub innej osoby w związku z meczem piłkarskim lub działalnością w PZPN lub jego organizacjach członkowskich, w szczególności w celu utrudnienia lub uniemożliwienia podjęcia działań, podlega karze pieniężnej nie niższej niż 2000 zł, karze dyskwalifikacji lub karze wykluczenia z PZPN”. Nie ma więc wątpliwości: napastnik może całkiem dotkliwie odczuć konsekwencje swego zachowania. – Przypadki fizycznej agresji piłkarzy wobec arbitrów nie są odosobnione na niższych szczeblach rozgrywkowych (w ostatnich dwóch sezonach zdarzyły się choćby w podokręgu stalowowolskim i włocławskim – dop. red.). Komisji dyscyplinarne w wojewódzkich związkach, korzystając z zapisów Regulaminu Dyscyplinarnego PZPN, niejednokrotnie orzekają surowe kary, na przykład roczną (czasem nawet i dwuletnią – dop. red.) dyskwalifikację takiego zawodnika.

Komisja Ligi „Ekstraklasy” SA, oceniająca postępek Sito Riery, wybrała jednak – jak wiemy – wariant z pięcioma spotkaniami dyskwalifikacji.

Wychowawczy wymiar dyskwalifikacji

Mało? Najwyraźniej tak – przynajmniej w ocenie władz polskiego futbolu. Akurat dzień po komunikacie KL odbywało się posiedzenie Zarządu PZPN. Ocena werdyktu komisji była wśród jego członków jednogłośna: postanowiono skierować wniosek do wspomnianej instytucji Rzecznika Ochrony Prawa Związkowego, by ten złożył apelację do Najwyższej Komisji Odwoławczej. I tak się stanie. – Znam treść orzeczenia Komisji Ligi, nie znam uzasadnienia. Na jego sporządzenie komisja ma tydzień, ja z kolei – tydzień od jego otrzymania na swoje wystąpienie do NKO – przybliżał nam dwa dni temu procedurę Marcin Ilków. Na tym etapie nie chce ferować jeszcze żadnych wyroków, ale przychyla się do opinii, iż dyskwalifikacja na pięć meczów niekoniecznie spełni rolę wychowawczą i odstraszającą dla tych, którzy mieliby ochotę na „powtórkę”. – Taka wysokość kary nie buduje u piłkarzy przekonania, że sędzia jest bezwzględnie nietykalny na boisku. Tym niemniej czekam na wspomniane uzasadnienie, by poznać motywy, jakimi kierowali się członkowie KL, podejmując decyzję w tej sprawie.

„Powisi” i poza Polską?

Zgodnie z przepisami, pismo rzecznika kierowane do NKO zawiera nie tylko wniosek o przyjrzenie się sprawie, ale również sugestię decyzji. W tym przypadku – zapewne zaostrzenia sankcji. NKO z kolei – jako druga instancja – albo samodzielnie wydaje werdykt, albo zwraca sprawę pierwszej instancji do ponownego rozpatrzenia. W sumie więc – patrząc na czas niezbędny do „obiegu pism” i zebrania się stosownego gremium – Sito Riera może już końcówkę sezonu spisać na straty. A że kończy mu się umowa ze Śląskiem, niewykluczone jest, że na polskich boiskach już go nie zobaczymy. Warto wszakże podkreślić, że kara orzeczona przez polskie organy dyscyplinarne – w przypadku dyskwalifikacji czasowej – obowiązuje w każdej innej federacji, zrzeszonej w UEFA czy FIFA. Za swój „grzech” popełniony we Wrocławiu Hiszpan może więc pokutować w tym klubie i w tej lidze, w której wyląduje w nowym okienku transferowym.

NKO razy dwa

Warto przypomnieć, że Najwyższa Komisja Odwoławcza rozpatrywała już podobną sprawę w ub. sezonie. Po marcowym meczu Lech – Lechia rezerwowy bramkarz gdańszczan, Vanja Milinković-Savić zawieszony został na trzy mecze przez Komisję Ligi. Taki był wymiar kary za jego dyskusję z Szymonem Marciniakiem i czerwoną kartkę, pokazaną mu przez arbitra. Rzecznik Ochrony Prawa Związkowego interweniował w tej sprawie, sugerując zaostrzenie kary. Serbski golkiper zgłaszał bowiem pretensje nie tylko do głównego rozjemcy; agresywnie zachowywał się także w stosunku do sędziego technicznego. W tejże utarczce do rękoczynów było zdecydowanie bliżej. NKO uznała wniosek rzecznika za zasadny, dyskwalifikując bramkarza na sześć meczów.