Przeżyjmy to jeszcze raz. „Sprawiedliwości stało się zadość…!”

Pół wieku temu Górnik Zabrze, jako jedyny polski klub, awansował do finału europejskich rozgrywek.


Orzeł czy reszka? Komu pięciofrankówka rzucona przez pana Machin przyniesie szczęście? – redaktor Jan Ciszewski, który 22 kwietnia 1970 roku ze stadionu w Strasbourgu komentował trzeci, decydujący o awansie do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, mecz pomiędzy Górnikiem Zabrze a AS Roma, fantazję miał nieograniczoną.

Nie wiedzieć z jakiego powodu przesądził na antenie, oglądany i słuchany przez miliony kibiców w całej Polsce, że o losach awansu do decydującej rozgrywki zdecyduje moneta o nominale pięciu franków. Abstrahując już od tego, że na jej rewersie wcale… nie znajdował się orzeł. Roger Machin, 94-letni dziś arbiter, miał do dyspozycji żeton. Który z jednej strony był zielony, a z drugiej czerwony.

Niezwykłym refleksem wykazał się Stanisław Oślizło, który szybko wskazał na kolor nadziei. Fabio Capello, kapitan Romy, nie miał wyboru. Co ciekawe, kapitan Górnika był jednym z nielicznych graczy swojego zespołu, który pozostał na boisku. Towarzyszył mu Stefan Florenski.

Pozostali, jak m.in. Hubert Kostka, Włodzimierz Lubański czy Jerzy Gorgoń, nazwiska w dziejach polskiego futbolu jakże znaczące, wyniku losowania oczekiwali w szatni. Jak sami do dziś przyznają, emocje były tak ogromne.

Myśleli, że odpadli

Tydzień wcześniej, 15 kwietnia 1970 r., na Stadionie Śląskim – w obecności ok. 90 tysięcy kibiców Górnik – mierzył się z Romą w meczu rewanżowym, po remisie w stolicy Włoch 1:1. Po zakończeniu dogrywki w tym dramatycznym spotkaniu – gola na 1:1 Włodzimierz Lubański strzelił w 90 minucie, a Roma wyrównała na 2:2 w ostatniej minucie dogrywki – zabrzanie udali się do szatni… smutni.

Myśleli bowiem, że odpadli z rywalizacji. Tymczasem regulamin był po ich stronie. Okazało się bowiem, że tzw. zasada liczonych podwójnie bramek na wyjeździe obowiązuje tylko w regulaminowym czasie, a nie dotyczy już dogrywki.

Spiker na Stadionie Śląskim podał już nawet, że Górnik odpadł z rywalizacji. Wtedy do szatni zabrzańskiego zespołu dotarł Henryk Loska. Kiedy powiedział piłkarzom, jaki regulamin obowiązuje i, że za tydzień mają zagrać kolejny mecz z Romą – na neutralnym terenie w Strasbourgu – zawodnicy myśleli, że żartuje.

Tymczasem kierownik sekcji piłkarskiej Górnika był jak najbardziej poważny. A później okazało się, że zabrzański przypadek przeszedł do historii europejskich pucharów. Bo od kolejnego sezonu rozgrywek wprowadzono zasadę, że bramki na wyjeździe liczą się podwójnie również w dogrywkach.

Uprzykrzające praktyki Herrery

Tydzień po meczu na Stadionie Śląskim upłynął w Zabrzu pod znakiem przygotowań do decydującej rozgrywki we Francji. Przełożono ligowe spotkanie z Legią Warszawa, która była świeżo po półfinałowej batalii w półfinale PEMK – przegranej z Feyenoordem Rotterdam.

Zabrzańska drużyna, której występy elektryzowały całą Polskę, w Strasbourgu pojawiła się wcześniej od rzymian. A w międzyczasie polscy artyści zdążyli nagrać piosenkę „Górą Górnik”, którą – do słów Wojciecha Młynarskiego – zaśpiewali „Skaldowie”. Tymczasem trener włoskiego zespołu, legendarny Helenio Herrera, nie myślał wyłącznie jak zagrać przeciwko zabrzanom, ale też o tym, jak… uprzykrzyć naszej drużynie życie.

Czytaj jeszcze: Prezes zbudowany


Spore zamieszanie powstało niedługo przed pierwszym gwizdkiem, kiedy to Górnik nie mógł doczekać się autokaru, który z hotelu miał zawieźć zespół na stadion. Ostatecznie piłkarze na obiekt dotarli… prywatnymi samochodami polonusów, którzy postanowili odwiedzić drużynę przed spotkaniem.

Podobno kierowca autobusu, który miał zawieźć na stadion obie ekipy, odwiózł najpierw rzymian, a następnie uległ sugestii opiekuna Romy i o rywalach „zapomniał”. Ostatecznie zabrzanie dotarli na stadion tuż przed planowanym rozpoczęciem spotkania i na boisko wyszli bez rozgrzewki.

Górnik karnego by nie dostał

W trakcie gry na stadionie zgasło światło, ale pod koniec pierwszej połowy Włodzimierz Lubański po indywidualnej akcji oddał znakomity strzał z ok. 22 metrów. Piłka, nim wpadła do siatki, odbiła się od słupka i golkiper rzymskiej drużyny nie miał nic do powiedzenia.

Młodszym kibicom zilustrujmy, że Lubański zachował się w stylu Roberta Lewandowskiego. Przejął piłkę, pociągnął kilkadziesiąt metrów i pięknym uderzeniem dał Górnikowi prowadzenie. Ten sam zawodnik mógł podwyższyć, ale kiedy piłka zmierzała w jego kierunku, a on sam znajdował się na dobrej pozycji, światło zgasło po raz drugi!

Jedna z teorii głosi, że trener Herrera miał na to wpływ. Czy rzeczywiście tak było już się nie dowiemy, ale nie ma wątpliwości, że Górnikowi szczęście w tym meczu nie sprzyjało.

Sędzia Machin, po faulu na Sergio Petrellim, podyktował rzut karny dla Romy. Do dziś bohaterowie tamtego spotkania twierdzą, że gdyby rzekome przewinienie miało miejsce w drugą stronę, to Górnik karnego by nie dostał. Była to już zresztą druga „jedenastka” podyktowana w półfinałowej rywalizacji przeciwko Górnikowi. I po raz drugi Fabio Capello znalazł sposób na Huberta Kostkę.

Awansował zespół lepszy

Do końca regulaminowego czasu pozostawało ponad pół godziny. Piłkarze na boisku spędzili jednak dużo więcej czasu, bo awarie oświetlenia zabrały w sumie aż 26 minut tej rywalizacji. Francuski arbiter, wobec remisu 1:1, zarządził dogrywkę, która nie przyniosła rozstrzygnięcia.

Regulamin nie przewidywał wówczas rzutów karnych; zakładał losowanie, a warto zaznaczyć, że nie był to pierwszy przypadek, kiedy to losach polskiego zespołu w pucharowych rozgrywkach decydował „orzeł lub reszka”. W sezonie 1957/58, w PEMK, Gwardia Warszawa mierzyła się z Wismutem Karl Marx Stadt z NRD.

Oba mecze kończyły się zwycięstwami gospodarzy 3:1. W trzecim spotkaniu, w Berlinie, w 100 minucie było 1:1 i doszło do… awarii oświetlenia. Rzut monetą zdecydował, że awansował zespół wschodnioniemiecki.

W Strasbourgu więcej szczęścia mieli jednak zabrzanie, ale w zgodnej opinii bezstronnych obserwatorów awans należał się Górnikowi. Mówili o tym chociażby przedstawiciele Manchesteru City, którzy po wyeliminowaniu Schalke 04 Gelsenkirchen czekali już na rywala w finale PZP, który miał zostać rozegrany ledwie tydzień po starciu w Strasbourgu. Joe Mercer, szkoleniowiec „Obywateli”, przyznał jeszcze przed trzecim polsko-włoskim starciem, że w finale wolałby grać z Romą.

Początek czegoś wielkiego

22 kwietnia 1970 r., czyli dokładnie pół wieku temu, Górnik Zabrze został pierwszym i – pozostaje do dziś – jedynym polskim zespołem, który awansował do finału europejskich rozgrywek. W pamiętnym meczu w Strasbourgu wystąpiło trzynastu piłkarzy Górnika. Wielu z nich jest wśród nas do dziś, ale należy też pamiętać o tych, którzy już – niestety – odeszli.

W 1980 roku zmarł, w wyniku rozległego zawału serca, Jerzy Musiałek. 11 lat później odszedł Alojzy Deja. W 2007 roku pożegnaliśmy Alfreda Olka, który we wspomnianej piosence „Skaldów” był… „bożyszczem wszystkich Polek”. W styczniu tego roku, zmarł Stefan Florenski, który z Górnikiem nie tylko zagrał w finale Pucharu Zdobywców Pucharów, ale zdobył z tym klubem aż dziewięć tytułów mistrza Polski.

Wśród nas nie ma również innego z bohaterów tamtej opowieści, czyli Jana Ciszewskiego, który kiedy tylko ze stanowiska komentatorskiego dostrzegł uniesione ręce Stanisława Oślizły wykrzyczał: „Polska! Górnik! Brawo! Proszę państwa, a więc sprawiedliwości stało się zadość!”.

Te słowa, w nie mniejszym stopniu niż sam mecz, a także cała tamta przygoda Górnika w PZP, zajmują poczesne miejsce w historii polskiego futbolu. A czas, sukcesem Górnika, rozpoczynał się dla niego wspaniały.

Dwa lata później redaktor Ciszewski komentował złoty medal olimpijski w Monachium, a cztery lata później trzecie miejsce na MŚ w Niemczech.


Półfinał PZP, mecz dodatkowy

22 kwietnia, 1970 roku, Strasbourg

Górnik Zabrze – AS Roma 1:1 (1:0, 1:1)

1:0 – Lubański, 40 min, 1:1 – Capello, 57 min (karny).
Sędziował Roger Machin (Francja). Widzów 9949.

GÓRNIK: Kostka – Florenski, Gorgoń, Oślizło, Latocha – Wilczek (91. Deja), Olek, Szaryński (106. Musiałek), Szołtysik – Banaś, Lubański. Trener Michał MATYAS.

ROMA: Ginulfi – Bet, Scaratti (46. Benitez), Santarini, Petrelli – Spinosi, Salvori, Capello, Cappellini (93. La Rosa) – Landini, Peiro. Trener Helenio HERRERA.



Na zdjęciu: Śmiało można stwierdzić, że sukces Górnika sprzed pół wieku rozpoczął złotą erę w dziejach polskiego futbolu.

Fot. archiwum