Przygoda niedokończona

Kamil Kosowski odizolował się od środowiska hokeistów i chęć wymazania 22 lat ciężkiej pracy w bramkarskim sprzęcie. Pozostały mu wspomnienia i chyba trochę żalu, że działał pod wpływem impulsu.


Zwycięstwo zaczyna się w sercu – to zdanie ma wytatuowane na ręce, bo to jego credo i zawsze starał się tak postępować, zarówno w życiu prywatnym, jak i sportowym. Jednak poznał słodko-gorzki smak dnia codziennego i pewnie dlatego w najmniej oczekiwanym momencie przerwał ciekawą, okraszoną sukcesami sportową karierę. Rzadko się zdarza, by młody, zaledwie 30-letni zawodnik z własnej nieprzymuszonej woli rzekł: koniec! Targany wieloma wątpliwościami nagle zniknął nie tylko ze sportowego firmamentu i zdecydował się na wyjazd z kraju w poszukiwaniu pracy. Tak właśnie było z Kamilem Kosowskim, wychowankiem JKH GKS-u Jastrzębie, byłym reprezentantem Polski i mistrzem kraju z GKS-em Tychy. Dlaczego „Kosa”, bo taki nosi przydomek, postanowił w najlepszym dla bramkarza czasie zerwać z hokejem, któremu poświęcił 22 lata życia.

Z dystansem

– Hokej to całe moje życie, pasja i zawsze sobie powtarzałem, że skończę grać jako 40-latek – lekko się uśmiecha nasz bohater. – A jednocześnie podchodziłem do tego z dystansem, bo przecież doskonale zdawałem sobie sprawę ze swoich umiejętności i w jakim miejscu znajduje się rodzimy hokej w światowej hierarchii. Zawsze dążyłem do doskonałości i niby coś w sportowym życiu osiągnąłem. Może i mogłem więcej, ale o tym już się nie przekonamy.

Jako 30-latek znalazł się na sportowym zakręcie, bo GKS Katowice, w którym występował, nie był już zainteresowany jego umiejętnościami bramkarskimi. Jednak nie zapomniał o nim macierzysty klub z Jastrzębia i wydawało się, że nastąpi powrót do źródeł. To właśnie na „Jastorze” jako 8-latek zaczynał hokejową przygodę.

– Jestem wdzięczny prezesowi Kazimierzowi Szynalowi, że zaproponował mi powrót, choć rozstawaliśmy w niezbyt przyjaznej atmosferze – dodaje „Kosa”. – Rozmowy o nowym kontrakcie nie były długie, wszystkie szczegóły zostały dość szybko ustalone i chyba na trzecie, a może czwarte spotkanie przyszedłem podpisać umowę. W pokoju oprócz działaczy był również trener Robert Kalaber i trochę mnie to zdziwiło. Uważałem, że trener powinien mnie rozliczać z dokonań na lodzie, ale nie powinien znać szczegółów umowy zawieranej między mną i działaczami. Poprosiłem o kilka dni zwłoki, a potem zadzwoniłem do prezesa, podziękowałem za zaufanie i zakomunikowałem, że kończę ze sportem wyczynowym. Chwilę była cisza w sluchawce…

Zaskoczenie w środowisku

Wieść o rezygnacji „Kosy” rozniosła się i dla wszystkich była zaskoczeniem. Przecież nikt dobrowolnie nie rezygnuję, mając w perspektywie jeszcze wiele ciekawych sportowych wydarzeń. Teraz, patrząc nieco z dystansu na wszystkie wówczas dokonania, niżej podpisany jest przekonany, że to nie był dobry czas dla Kosowskiego.

– Tak było, nie miałem wsparcia w najbliższych, poczułem się strasznie osamotniony i zareagowałem pod wpływem impulsu – wyjawia nasz bohater. – Może byłby cień nadziei na powrót, gdyby ktoś wówczas ze mną zechciał porozmawiać i mógłbym się podzielić wszystkimi wątpliwościami jakie mną targają. Sprzedałem sprzęt bramkarski i zostawiłem tylko łyżwy i kij, by mnie przypadkiem nie ciągnęło. Odizolowałem się od kolegów, ale i tak do września miałem telefony z dwóch klubów, bym wrócił. Namawiali mnie do treningu i przekonywali, że powoli odbuduję swoją formę i będę pełnoprawnym członkiem drużyny. Może i serce by chciało, ale straciłem tę iskrę, która prowadziła mnie do przodu, do kolejnego celu. Mentalnie już byłem rozbity, nie byłem sobą.

Codzienna harówka

Kontraktów hokejowych nie można porównywać piłkarskimi i trudno coś odłożyć na czas po zakończeniu gry czy też po nagłym odejściu. Tak właśnie było w przypadku Kamila, dla którego hokej był całym życiem. Aż tu nagle bęc…

– Musiałem poszukać pracy, by zadbać o najbliższych – rozpoczyna nowy wątek „Kosa”. – Jeden z moich kolegów z Jastrzębia pracował w Niemczech w firmie budowlanej, gdzie zajmował się elektryką. Młody, wysportowany człowiek żadnej pracy fizycznej się nie boi (śmiech). Nieco wcześniej tato mnie gonił do zajęć w ogródku i poznałem smak fizycznej pracy. Jednak nie przypuszczałem, że mnie spotka się coś takiego! Pracowaliśmy od rana przez 12 godzin przez cały tydzień, a dojazd do pracy zajmował nam godzinę. A przecież trzeba było jeszcze zrobić zakupy, coś przygotować do jedzenia i pozostawało kilka godzin na sen.

Trafiłem pod opiekę pana Krzysztofa z Wrocławia, który mnie tej roboty nauczył od A do Z i dzięki niemu przetrwałem. Pewnie gdyby nie jego pomoc, zostałbym wyrzucony z tej pracy po dwóch, najdalej trzech tygodniach. Skoro sam postanowiłem, że kończę z hokejem to w tym przypadku postanowiłem, że wytrzymam. Gdy miałem chwilę wolnego, wracałem do Jastrzębia, by spotkać się z najbliższymi oraz moim córkami (Maja ma 5 lat, a Nela 2 – przyp. red.). Uff, nie było łatwo…

Teraz jest nieco inaczej, zmieniłem firmę i jest znacznie lżej. Pracuję w globalnej firmie Stoll w Szwajcarii i zajmuję się układaniem szyn prądniczych, które są stosowane w fabrykach, by osiągnąć większą moc elektryczną. Praca zdecydowanie lepsza, mam znacznie więcej czasu dla siebie i życie jakby spokojniejsze. Niemniej jestem bogatszy o kolejne nowe doświadczenie, o które na pewno bym w życiu już nie zabiegał…

Niespokojna dusza

Nim doszło do rozstania z hokejem, poświęcił mu, jak już wspomnieliśmy, 22 lata, które były okupione wieloma wyrzeczeniami. Z macierzystym JKH GKS-em Jastrzębie zdobył Puchar Polski oraz srebro mistrzostwo kraju. Za sezon 2011/12 otrzymał „Złoty kij”, nagrodę naszej redakcji dla najlepszego hokeisty w lidze. Z GKS-em Tychy świętował mistrzostwo Polski i kolejny PP. Ma w swoim CV zapisany Puchar Kazachstanu z Arłanem Kokczetaw. Zaliczył 25 występów w biało-czerwonych barwach, a pewnie byłoby ich znacznie więcej. Kamil to jednak niespokojna dusza, która ciągle poszukiwała i pewnie nadal poszukuje nowych wyzwań w życiu.

– Chciałem koniecznie się sprawdzić w innej lidze niż nasza, choć wiadomo, że bramkarz z polskim paszportem miał mniej okazji do kontraktu zagranicznego – wyjawia „Kosa”. – Z wyjazdem do Kazachstanu wiąże się ciekawa historia. Rostislav Haas, czeski bramkarz, u którego się też szkoliłem, a potem mój menedżer, zadzwonił do mnie w maju 2013 r., gdy byłem na weselu kuzynki w… Portugalii. Mam propozycję z kazachskiego klubu, ale musisz zdecydować się już – tak mi zakomunikował. I w ciągu 5 minut miałem podjąć decyzję, bo na moje miejsce było dwóch Czechów i Słowak.

Przytaknąłem, ale potem pojawiły się problemy finansowe z moim macierzystym klubem i przez trzy tygodnie nie grałem, bo nie otrzymałem pozwolenia na transfer. Próbowałem wszystko załatwiać e-mailami oraz telefonami, ale wiadomo jak to wszystko trwa, gdy jest się oddalonym o 5000 kilometrów. Straciłem pewność fizyczną oraz psychiczną i sam wiedziałem, że już nic z tego nie będzie. Po 1,5 miesiąca zrezygnowano z moich usług i kończyłem sezon na Wyspach Brytyjskich, w Cardiff Devils. Drużyna była w ogonie tabeli, ale występowało w niej kilku Kanadyjczyków, a mnie ten styl gry odpowiadał.

Kamil Kosowski (z prawej) wraz z Jakubem Wanackim, którego mile wspomina, podczas gry w GKS-ie Katowice. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus

Menedżer na następny sezon postarał się o kontrakt w słowackiej Żilinie i miałem okazję grać pod kierunkiem Czecha i 5 jego rodaków. Szybko jednak się zmieniło, gdy przyszedł Słowak i po wygranym meczu 3:0 zrezygnował z moich usług oraz z Czechów, stawiając na swoich rodaków. I wtedy pomocną dłoń wyciągnął do mnie szef sekcji, Wojciech Matczak z GKS-u Tychy. Mogłem dokończyć sezon, a przede wszystkim miałem za co żyć. Potem podpisałem umowę na nowych warunkach i zostałem pełnoprawnym członkiem tego fajnego zespołu – tak to oceniam z perspektywy czasu. Miałem dobry kontakt z kolegami, a na dodatek miałem okazję trenować pod kuratelą Arka Sobeckiego, od którego się wiele nauczyłem. A potem zapragnąłem znów coś zmienić i postanowiłem przejść do GKS-u Katowice. Wówczas w środowisku mówiło się, poszedłem dla kasy.

Korzystając z okazji chciałem sprostować, że podpisałem kontrakt na takich samych warunkach, jakie miałem w Tychach. Dokonałem niewłaściwego wyboru i to muszę podkreślić z całą stanowczością. Nie zostałem ulubieńcem pogodnego trenera Toma Coolena, który ostatecznie postawił na Shane Owena. Miałem umowę do końca kwietnia, ale tuż przed play offem otrzymałem wypowiedzenie i zrezygnowano z moich usług. Potem zaproponowano nowy kontrakt na kolejny sezon, ale już na znacznie gorszych warunkach. Do tej pory nie otrzymałem 3/4 ostatniej wypłaty oraz połowy kwoty za zdobyte punkty. Pewnie ta kasa już przepadła, bo przecież nie mam żadnego wsparcia w działaczach związkowych. I tak oto zamknęła się moja bramkarska przygoda…

Cofnąć czas

W maju minie już 5 lat gdy Kosowski postanowił zakończyć sportową karierę. Jak postąpiłby były już bramkarz o niespokojnej duszy, gdyby można było cofnąć czas?

– Źle postąpiłem, że zdecydowałem na przenosiny z Tychów do Katowic – ożywia się „Kosa”. – Na pewno grałbym do 40. roku życia jak sobie obiecywałem, choć nie wiem – oczywiście – czy w Tychach. Za swoje decyzje biorę całą odpowiedzialność i trzeba doświadczyć czegoś nowego, by docenić co się miało. Odizolowałem się od kolegów i przyjaciół ze środowiska hokejowego. Została mi przyjaciółka oraz dwóch przyjaciół, którzy są ze mną na dobre i złe oraz mnie rozumieją. Świadomie starałem się omijać lodowisko i dopiero niedawno byłem na turnieju finałowym Pucharu Polski i trzymałem kciuki za GKS Tychy. Cieszyłem się, gdy radowali się ze zwycięstwa, bo w pełni na to zasłużyli.

Dzisiaj Kamil Kosowski jest bogatszy o nowe doświadczenia, bardziej dojrzały i z sentymentem wspomina czasy hokejowej przygody. Czy żałuje jej przerwania? Z pewnością tak, ale sam – tak przynajmniej sądzę – podjął ją w chwili największego rozgoryczenia i zbyt spontanicznie. To była zła decyzja – tak twierdzę od dawna – a nasz bohater również o tym się przekonał.

Kamil KOSOWSKI – ur. 17.02.1987 r. w Jastrzębiu-Zdroju. Kluby: absolwent SMS Sosnowiec, JKH GKS Jastrzębie (wychowanek, 2006-13), Arłan Kokczetaw (2013), Cardiff Devils (2014), MsHK Żilina (2014), GKS Tychy (2014-17), Tauron GKS Katowice (2017/18). Sukcesy: złoto MP (GKS Tychy, 2015), srebro MP (JKH GKS, 2013, 2 x GKS Tychy 2016 i 2017, GKS Katowice 2018); 2 x Puchar Polski z JKH (2012), z GKS Tychy (2016); Superpuchar Polski z GKS Tychy (2015); 3. miejsce w Pucharze Kontynentalnym z GKS Tychy (2016); Puchar Kazachstanu z Arłanem (2013). Reprezentacja: 25 występów.


Na zdjęciu: Kamil Kosowski wraz z reprezentacją Polski awansował do Dywizji 1A w 2014 r. i mógł w niej z powodzeniem występować przez kilka sezonów.

Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus