Przyjemne rozdwojenie jaźni

W trzeciej czy czwartej lidze, nie mówiąc o klasach niższych, piłkarze nie zarabiają przysłowiowych kokosów. By co miesiąc nie martwić się, jak związać koniec z końcem, chodzą do „normalnej” pracy, która jest dla nich głównym źródłem utrzymania. Wśród nich jest garstka bardziej odważnych, którzy założyli własną firmę i łączą jej prowadzenie z grą w piłkę. To o kilku z nich jest ten artykuł, Co ważne, w roli biznesmenów czują się coraz pewniej, a ich firmy rozwijają się.

Krótki „kaszel”

Przez pół roku Arkadiusz Lalko występował w II lidze w zespole Odry Opole. Względy logistyczne (dalekie dojazdy) oraz prowadzenie własnej firmy były jednym z czynników, który sprawił, że przygoda 28-letniego obecnie obrońcy na tym szczeblu rozgrywkowym trwała tak krótko.

Popularny „Lalo” jest wychowankiem Polonii Niewiadom, klubu działającego w południowo-zachodniej dzielnicy Rybnika. Jako junior grał w Rymerze Niedobczyce, RKP Rybnik, Energetyku ROW-ie Rybnik. W III lidze po raz pierwszy zagrał zakładając koszulkę Startu Bogdanowice, w którym występował przez dwa lata. Udany był dla niego zwłaszcza sezon 2010/2011, gdy w 25 meczach ligowych strzelił sześć bramek. W tym klubie strzelił też swojego jedynego hat-tricka. – To była moja pożegnalna runda w Bogdanowicach – wspomina Arkadiusz Lalko. – Wygraliśmy wtedy w Namysłowie ze Startem 3:1. Zazwyczaj strzelam bramki głową, ale wtedy jedną z nich zdobyłem uderzeniem nogą.

Arkadiusz Lalko jest ekspertem od strzałów głową, ale nogą też potrafi strzelić gola.
Fot. Michał Chwieduk/400mm

„Wciągnął” go ojciec

Z CV Lalki wynika, że większą część swojej przygody z futbolem spędził w klubach trzecioligowych. Na jego piłkarskim szlaku znalazły się – oprócz wspomnianego Startu Bogdanowice – Przyszłość Rogów, Odra Wodzisław Śląski, Pniówek 74 Pawłowice i Unia Turza Śląska. W tym ostatnim klubie występuje do tej pory, chociaż jest to „tylko” liga okręgowa. Pewnie nasz bohater mógłby spróbować sił w wyższej lidze, ale grę w piłkę łączy z prowadzeniem własnej firmy. Obowiązków w niej ma aż nadto, bo pełni w niej rolę nie tylko szefa, ale również zaopatrzeniowca, księgowego, czy kierowcy, a poza tym pole jej działania jest bardzo szerokie. – Moja firma zajmuje się szeroko pojętą działalnością w zakresie ochrony przeciwpożarowej, począwszy od legalizacji, konserwacji i naprawy sprzętu gaśniczego, poprzez montaż instalacji ppoż powyżej tysiąca metrów sześciennych, konserwację urządzeń i hydrantów wewnętrznych, na montażu systemu sygnalizacji pożarowej, badaniu ciśnienia i wydajności instalacji hydrantowych kończąc – wyjaśnia Arkadiusz Lalko.

– Firmę założyłem w 2010 roku, w dwa miesiące po ukończeniu 20. roku życia. Dlaczego to zrobiłem? Byłem wtedy zawodnikiem III-ligowego Startu Bogdanowice, ale szukałem innego sposobu na życie. „Wciągnął” mnie do interesu mój tata, który również działa w tej branży. On zawsze przekonywał mnie, że muszę mieć plan B, gdyby kariera piłkarska nie ułożyła się po mojej myśli. W firmie zajmuję się praktycznie wszystkim, jestem również księgowym, ale wkrótce planuję zatrudnić kilka osób, które by mnie trochę odciążyły, bo firma się stale rozwija.

Żałowali 12 tysięcy

Arkadiusz Lalko nie ukrywa, że prowadząc własną firmę miewał momenty zwątpienia. – Jak w każdej branży, zdarzył się kryzys i wtedy zamierzałem zawiesić działalność, a nawet zrezygnować z prowadzenia firmy – przyznaje „Lalo”. – Mówiłem sobie, mogę pójść do normalnej pracy i od 14.00 lub 15.00 mam fajrant, nic mnie nie interesuje. Prowadząc własną działalność gospodarczą czas pracy jest nienormowany, czasami człowiek nawet nie wie, gdzie ręce włożyć. To, że wytrwałem na posterunku zawdzięczam rodzinie, przede wszystkim mojej małżonce Basi. Bez niej i jej wsparcia, nie wiem, co bym teraz robił. Nie zastanawiam się, jak długo jeszcze będę grał w piłkę, priorytetem jest dla mnie firma, która prężnie się rozwija i której muszę poświęcać coraz więcej czasu.

Niewiele brakowało, by zimą bieżącego roku Arkadiusz Lalko zmienił barwy klubowe. Poważnie zainteresowany był nim lider II grupy katowickiej ligi okręgowej – Rymer Rybnik. W dzielnicy Niedobczyce uznano jednak, że 12 tysięcy złotych, jakich zażyczył sobie prezes Unii Turza Śląska Zenon Rek za transfer doświadczonego stopera, to kwota zbyt wygórowana.

Najpierw był akrobatą

Szlak piłkarski niespełna 32-letniego (urodzony 22 kwietnia 1987 roku) Łukasza Szczygielskiego jest bardzo kręty, ale jednocześnie bardzo interesujący. Jest wychowankiem Cukrownika Chybie, potem przez rok był w SMS-ie Podbeskidzie Bielsko-Biała, następnie grał w Spójni Landek, ponownie Cukrowniku, w poprzednim sezonie był zawodnikiem klubu Rotuz Bronów, a obecnie występuje w Orle Zabłocie. – Miałem 9 lat, gdy trafiłem do Cukrownika – wspomina. – Równolegle uprawiałem akrobatykę sportową i zdobyłem nawet brązowy medal mistrzostw Polski w tej dyscyplinie sportu. W tych zawodach doznałem poważnej kontuzji pachwiny i przez dwa lata musiałem przerwać uprawianie sportu, by uniknąć operacji. Wróciłem do sportu, ale z akrobatyką dałem sobie spokój.

Szczygielski był obdarzony talentem snajperskim, co nie uszło uwadze trenerów innych klubów. – Jako trampkarz na turniejach wielokrotnie zdobywałem tytuły króla strzelców, jak i najlepszego zawodnika zawodów – wspomina Łukasz Szczygielski. – Mając 16 lat w drużynie seniorów Cukrownika zdobyłem 12 bramek i miałem 15 asyst. Byłem w kadrze Śląska, znalazłem się nawet wśród 30 reprezentantów Polski do lat 16. Grał w tym zespole znany między innymi z występów w Podbeskidziu Bielsko-Biała Mariusz Sacha. W 2008 roku strzeliłem gola w przegranym 2:9 sparingu z Ruchem Chorzów, drugiego gola dla Cukrownika zdobył wtedy mój starszy o rok brat, Rafał. Na testy do Pogoni Szczecin zapraszał mnie swego czasu nieżyjący już trener Roman Klasa (był zawodnikiem Zagłębia Wałbrzych, Gwardii Koszalin, Pogoni, Cukrownika Chybie i Wisły Strumień – przyp. BN), ale nie zdecydowałem się na tak daleki wyjazd. Jeździłem na testy w III-ligowego BKS-u Stali Bielsko-Biała, lecz nie byłem w stanie uczestniczyć w dwóch treningach dziennie.

Łukasz Szczygielski z synem Bartoszem na batucie. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Fot. archiwum Łukasza Szczygielskiego

„Wagarowicz” królem strzelców

Łukasz Szczygielski własną firmę założył przed dziesięcioma laty. – Miałem wtedy 21 lat, firmę założyłem wspólnie z kolegą, Dawidem Brandysem – wspomina. – Po dwóch latach on zrezygnował z prowadzenia interesu i zostałem sam. Wcześniej przez dwa lata pracowałem w firmie budowlanej, ale postanowiłem, że nie będę pracował na kogoś, tylko na siebie. Założyłem firmę budowlaną, która zajmuje się wykończeniem wnętrz oraz ocieplaniem budynków z zewnątrz. Żeby rozkręcić interes, na cztery długie lata wziąłem rozbrat z futbolem. Ale ciągnęło wilka do lasu, więc postanowiłem wrócić, łącząc amatorskie granie w piłkę z prowadzeniem firmy. Idzie mi chyba nie najgorzej…

W sezonie 2010/2011 Łukasz Szczygielski był zawodnikiem Spójni Landek, z którą awansował z okręgówki do IV ligi. – To był dla mnie wyjątkowy sezon – przekonuje. – Zostałem królem strzelców, zdobywając 24 bramki. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że z powodu obowiązków zawodowych w całym sezonie byłem tylko na czterech (!) treningach. Mimo to zagrałem we wszystkich meczach ligowych!

Łukaszowi Szczygielskiemu kibicują na co dzień narzeczona Julia (z lewej) i siostra Joanna.
Fot. archiwum Łukasza Szczygielskiego

Dycha w pół godziny

W poprzednim sezonie przeniósł się z Cukrownika do B-klasowego zespołu, Rotuz Bronów. W cuglach ta ekipa wywalczyła awans do A-klasy, strzelając w sezonie 99 bramek. Aż 38 z nich było dziełem Łukasza Szczygielskiego. – Mimo to nie zostałem królem strzelców, bo jeden chłopak strzelił 40 goli – śmieje się nasz bohater.

Szczygielski w poprzednim sezonie w trzech potyczkach zdobył cztery gole – z Iskrą Rybarzowice (12:0), Zamkiem Grodziec Śląski (7:2), LKS-em Łodygowice (12:1). Ale to małe piwo w porównaniu z tym, czego dokonał 2 czerwca ubiegłego roku. W wyjazdowej potyczce z Łodygowicami (11:0) strzelił dziesięć (!) goli w ciągu pół godziny! Bramki zdobył wówczas w 6, 10,11,12, 18, 21, 24,26, 30 i 35 minucie! Wyczyn bez precedensu.
W tej chwili Łukasz Szczygielski zatrudnia w swojej firmie czterech pracowników, w tym trzech związanych ze sportem. – Kiedy byłem sam, często zaczynałem pracę o 7.00 rano, a kończyłem o 20.00 – przekonuje. – Teraz pracujemy krócej, bo od 7.00 do 17.00. Jednym z moich pracowników jest były piłkarz, innym kolega, który gra ze mną w Zabłociu, Arek Szczypka. Trzecim sportowcem jest trzykrotny mistrz Polski w akrobatyce, Dawid Krętusz, który zrezygnował z uprawiania tej dyscypliny sportu oraz ze szkoły. Chcąc bowiem kontynuować naukę i uprawianie sportu musiałby mieszkać w Krakowie, a to pochłaniałoby duże sumy.

Mógł być urzędnikiem

Życiorys niespełna 39-letniego Dawida Skrzyszowskiego mógłby być drogowskazem dla wielu piłkarzy, łączących grę w piłkę z pracą zawodową. Nasz bohater – urodzony 8 lipca 1980 roku – jest bowiem człowiekiem inteligentnym, zaradnym i… wykształconym. Skończył studia na Uniwersytecie Śląskim, pracował w urzędzie miasta w Wodzisławiu Śląskim, kariera „urzędnicza” wydawała się stać przed nim otworem. Postanowił jednak zaryzykować i pomóc ojcu w prowadzeniu rodzinnego interesu.

– Firmę mój tata Bogusław założył w 1995 roku, gdy miałem 15 lat – wspomina [Dawid Skrzyszowski]. – „Przedmiotem” naszej działalności jest szeroko rozumiana stolarka otworowa – okna, rolety, drzwi, bramy garażowe itp. Zajmujemy się nie tylko sprzedażą, ale również wykonywaniem usług. W tej chwili mamy jedenaście grup montażowych, działamy nie tylko na rynku polskim, ale również czeskim i niemieckim. W 2008 roku zostałem wspólnikiem taty, postanowiliśmy rozbudować firmę. Z mojej strony było to ryzyko, ale dzisiaj nie żałuję. Wypowiedziałem umowę o pracę w urzędzie miasta i ruszyłem w „nieznane”. Czym się konkretnie zajmuję w firmie? Wspólnie z moim kuzynem mocno stawiamy na dobór ludzi, bo to dzięki nim firma się rozwija. Zajmuje się kontaktami z klientami, różnego rodzaju doradztwem, związanym z transakcjami i klientami. Jest ich tak dużo, że musieliśmy ich między siebie „podzielić”.

Dawid Skrzyszowski jak ryba w wodzie czuje się na skrzydle.
Fot. archiwum Dawida Skrzyszowskiego

Pierwszy sukces w Rymerze

Obecnie Dawid Skrzyszowski gra w lidze okręgowej, w Czarnych Gorzyce. – Jestem wychowankiem Rymera Niedobczyce, w tym klubie rozpocząłem swoją przygodę jako młody chłopak – mówi Skrzyszowski. – To była końcówka III ligi w tym klubie. Grałem z zawodnikami o wiele starszymi ode mnie, część z nich jest teraz moimi klientami. W Rymerze w III lidze moim trenerem był Jerzy Michajłow, na którego koledzy mówili „Felek”. W drużynie byli między innymi Jacek Trzeciak, Tomek Szczepan, Wiesiek Bugdoł. Chciałem grać w wyższej lidze, ale też chciałem zdobyć solidne wykształcenie, by po zakończeniu „kariery” nie zastanawiać się, co ze sobą zrobić. Jeden z przyjemniejszych momentów w mojej przygodzie z piłką wiąże się właśnie z klubem z Niedobczyc. Mianowicie jako junior zdobyłem z Rymerem wicemistrzostwo Śląska, przegraliśmy w Czerwionce z Górnikiem Zabrze 1:2. Naszym trenerem był wtedy Henryk Papierok.

To była „zabójcza broń” Unii Turza Śląska. Od lewej Kamil Kuczok, Dawid Skrzyszowski, Marcin Zarychta, Dawid Pawlusiński, Dariusz Pawlusiński oraz Sławomir Musiolik.
Fot. archiwum Dawida Skrzyszowskiego

Stawia na biznes i rodzinę

– Potem grałem w Pniówku Pawłowice, gdy jego trenerem był Mirosław Szwarga, w Odrze „Centrum” Wodzisław Śląski, w Unii Turza Śląska, w końcu doszedłem do Czarnych Gorzyce.

Teraz jest już końcówka mojego grania, w lipcu skończę 39 lat i chyba zawieszę buty na kołku. Coraz trudniej mi bowiem wszystko zorganizować – praca w rozwijającej się firmie, gra w piłkę, rodzina. Chcę więcej niż do tej pory czasu poświęcić mojej żonie i córce. Ja już nikomu – jako piłkarz – niczego nie muszę udowadniać.

Kibicuje… AS Roma

Mieszkam na stałe w Turzy Śląskiej i chciałem czegoś dokonać z tamtejszą Unią. W 2012 roku zaczął się marsz drużyny w górę, rozpoczęty w A-klasie, a zakończony w III lidze. Nie było mi łatwo, trenowaliśmy popołudniami ostro z trenerem Janem Adamczykiem. Wymagało to ode mnie dużo samodyscypliny i samozaparcia. Wprawdzie nie wykonywałem w firmie pracy fizycznej, ale zaczynałem ją od godziny 7.00 rano, a często wracałem do domu o 20.00.

W okręgówce trenowaliśmy trzy razy w tygodniu, w IV lidze już częściej. Futbol był i jest moim hobby, pasją, „nakręcałem się” grą w piłkę, chociaż moim głównym źródłem dochodu jest praca w firmie. W Turzy godzenie gry w piłkę z pracą zawodową nie było dla mnie łatwe, ponieważ nie lubię półśrodków, więc angażowałem się w grę i treningi w stu procentach. Teraz w Czarnych jest mi dużo łatwiej, bo trenujemy tylko trzy razy w tygodniu. Gram na skrzydle, w każdym meczu staram się pomagać młodym zawodnikom, najważniejsza bowiem na boisku jest współpraca, musimy sobie wzajemnie pomagać.

Czy kibicuję jakiejś drużynie? Oczywiście, jak każdy prawdziwy kibic. Wprost uwielbiam włoski futbol, ale chyba zaskoczę wszystkich nazwą drużyny, za którą trzymam kciuki. Jestem bowiem kibicem AS Roma!