PŚ w Willingen. Pech nieskończony

Trudne warunki w Willingen uniemożliwiają ocenę formy „biało-czerwonych” na nieco ponad tydzień przed olimpijską rywalizacją na normalnej skoczni.


Miało być pięknie – wyszło, jak zawsze. Tak, w skrócie, można podsumować weekend Pucharu Świata w Willingen. Po piątkowych skokach naszych reprezentantów byliśmy pełni nadziei. W to, że Polacy – po mizerii jaką prezentowali w ciągu sezonu – wracają do gry. „Biało-czerwoni” skakali bowiem znakomicie. W prologu do sobotniego konkursu aż czterech naszych znalazło się w pierwszej dziesiątce, a wygrał Kamil Stoch, inkasując zasłużenie 3 tysiące franków szwajcarskich.

W sobotę wszystko jednak… przeminęło z wiatrem i to dosłownie. Po chwili ekscytacji znaleźliśmy się w miejscu, do którego podopieczni Michala Doleżala nas w tym sezonie przyzwyczaili. Bardzo nie lubimy zwalać winy na warunki pogodowe, ale tym razem wręcz się nie da. Decyzja o przeprowadzeniu sobotniego konkursu była wręcz idiotyczna i nie można się z nią zgodzić.

Tylko machnął ręką

Sandro Pertile, dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich, powiedział do Borka Sedlaka, czyli tego, który zapala zielone światło, że konkurs trzeba przeprowadzić. Że jest to ostatnia próba przed igrzyskami olimpijskimi i należy ją rozegrać. Trzeba przyznać, że bardziej absurdalnej argumentacji nie słyszeliśmy dawno. Inaczej, skakać można było. Tylko w konkursie, który bardziej przypominał losowanie z komisją kontroli gier i zakładów niż normalną, sportową rywalizację. Kto „wylosował” dobre warunki, ten odlatywał.

Traf jednak chciał, że pech w tym sezonie – na co też nienawidzimy zwalać niepowodzeń – nie opuszcza „biało-czerwonych”. W czołówce zawodników, którzy trafili na najgorsze warunki znalazło się aż trzech Polaków. Paweł Wąsek nie doleciał nawet do setnego metra. Dawid Kubacki ledwo zmieścił się w trzydziestce, a Kamil Stoch? No cóż… skoczył 115,5 metra, podczas gdy dzień wcześniej swobodnie fruwał ponad 140 metrów.

Ciekawostką niech będzie fakt, że wskaźniki siły wiatru pod narty – gdy ruszał z belki startowej – wskazywały, że będzie miał odjęte ponad 25 punktów. Wydawało się zatem, że nasz as atutowy odleci bardzo daleko. Tymczasem po krótki skoku okazało się, że Polak będzie miał odjęte nieco ponad 11 punktów! Wymowna zresztą była reakcja Stocha na to, co stało się podczas jego skoku.

Zawodnik z Zębu roześmiał się szeroko i machnął ręką, dając do zrozumienia kierownictwu konkursu, co o nim myśli. Reakcja Stocha nie była, zresztą, odosobniona. Wręcz wściekły po skoku Karla Geigera, był trener reprezentacji Niemiec, znany nam znakomicie, Stefan Horngacher. Lider Pucharu Świata wylądował na 19. miejscu. O dwie lokaty wyżej od Stocha.

Mieli złe… buty

Jedynym z Polaków, który trafił na w miarę korzystne warunki był Piotr Żyła. Skoczył 130 metrów i znalazłby się na początku drugiej dziesiątki po pierwszej serii. Znalazłby się, ale – wraz ze Stefanem Hulą – został zdyskwalifikowany. Tym razem poszło o nieodpowiednie… buty i obaj Polacy zostali przesunięci poza stawkę klasyfikowanych w tym konkursie skoczków. Z drugiej strony, to jednak może i dobrze. Bo gdyby taka sytuacja miała miejsce się na igrzyskach olimpijskich, np. w konkursie drużynowym, to strach pomyśleć, co by się działo. Logiczne, że Hula i Żyła nie zostali dopuszczeni do drugiej serii. Kolejki, która się… nie odbyła.

Prawdę mówiąc od początku tego niepotrzebnego konkursu tak się wydawało, że po raz drugi skoczkowie nie będą oddawać swoich prób. Jury również było z tą myślą oswojone, bo nawet nie próbowano rozpocząć drugiej serii. Takie postępowanie tym bardziej potęguje fakt, że zawody były kompletnie bez sensu, choć – to należy podkreślić – zakończyły się zwycięstwem skoczka nieprzypadkowego.

Ryoyu Kobayshi uzyskał 145 metrów i pokonał Halvora Egnera Graneruda, a także Mariusa Lindvika. Drugi z wymienionych wrócił po koronawirusie i udowodnił, że czuje się świetnie. Warto dodać, że pech na skoczni nie dotyczył tylko Polaków. Skaczący w tym sezonie świetnie Słoweńcy – Timi Zajc i Anże Laniszek – uzyskali nieco ponad 100 metrów i nie zdobyli punktów do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

Hula zjechał na brzuchu

W sobotę polski akcent pojawił się nie tylko na skoczni w Willingen, ale również w… lesie. Otóż zawody rozgrywane były bez udziału publiczności, co dla polskich kibiców, wiadomo, nie stanowi… najmniejszego problemu. Wyraźnie słychać było nawet w telewizyjnej transmisji nasz firmowy okrzyk, czyli „Polska, biało-czerwoni”, a jego wykonawcy stali się obiektem zainteresowania, jak donosili dziennikarze portalu skijumping.pl, niemieckiej Polizei.

Nie wiadomo, jak całą sprawa się zakończyła, ale w mediach społecznościowych pojawiło się określenie nie nadające się do publikacji. Podobno niemieckich stróżów prawa przywitano równie słynnym okrzykiem o pewnej niesławnej formacji, która charakteryzowała się w czasach słusznie minionych noszeniem czarnych, skórzanych płaszczy.

Wracając jednak do sportowej rywalizacji, w niedzielę nie odbył się prolog do zawodów, który miał stanowić serię próbną. Wszystko przez przeciągający się konkurs kobiet. Zawodnicy przystąpili zatem do rywalizacji w ciemno, a znów warunki nie pozwalały na wyrównane zmagania. Jako pierwszy z naszych na rozbiegu pojawił się Stefan Hula.

Polak uzyskał 125 metrów, czyli spisał się całkiem nieźle. Sęk jednak w tym, że lot – ze względu na podmuchy wiatru – był niespokojny i nie pozwolił zawodnikowi ze Szczyrku udanie wylądować. Narty Stefanowi się rozjechały i zaliczył upadek, który, tylko ze względu na doświadczenia najstarszego z naszych skoczków, okazał się, na szczęście, niegroźny. Hula zjechał do końca zeskoku na brzuchu, pozbierał narty i oddalił się w swoją stronę.

Zacisnąć zęby

Paweł Wąsek znów nie trafił na dobre warunki. Skoczył jedynie 109,5 metra i nie było szans na awans do drugiej serii. Niezłym prognostykiem przed drugą serią była próba Dawida Kubackiego, który uzyskał 136 metrów. Ale Piotr Żyła i Kamil Stoch rozczarowali, choć trzeba to podkreślić, znów trafili na fatalny wiatr.

„Wiewióra”, zresztą jak dzień wcześniej, kołysało po wyjściu z progu i skoczył tylko 110 metrów. Stoch, z kolei, uzyskał 115 metrów, co oznaczało, że nie wystąpi w finałowej kolejce. Tym razem Polak nie był sarkastycznie uśmiechnięty. Zwyczajnie pokręcił głową, a taki gest trzykrotnego mistrza olimpijskiego powinien wiele dać kierownictwu zawodów do myślenia.

Warto jednak podkreślić, że 35-latek po konkursie przyznał, że w tej próbie popełnił błąd. – Straciłem równowagę na rozbiegu, przez co kierunek odbicia nie był dobry. Wytraciłem prędkość – przyznał najlepszy polski skoczek, który podkreślił, że o formie po dwudniowych zawodach w Willingen nie ma co mówić.

– W takich warunkach wszystko jest zupełnie niewymierne. Nie da się oddać tutaj dwóch równych skoków. Możemy mówić jedynie o technice. Wczoraj skoczyłem dobrze. Nie idealnie, ale dobrze. Cóż, nic na to nie poradzimy. Trzeba zacisnąć zęby. Robimy, co możemy – podkreślił zawodnik, który niebawem po raz piąty wystartuje w igrzyskach olimpijskich.

Po lepszy los

Ostatnią próbę przed zawodami w Pekinie wygrał Marius Lindvik, który po raz kolejny udowodnił, że jest w znakomitej dyspozycji. W drugiej serii uzyskał 144,5 metra i zaatakował prowadzącego po pierwszej kolejce Cene Prevca, który nie był w stanie tego ataku odeprzeć. Słoweniec ukończył rywalizację na trzecim miejscu, bo wyprzedził go jeszcze Karl Geiger.

Ozdobą drugiej serii konkursu była jednak fenomenalna próba Ryoyu Kobayashiego. Japończyk po pierwszej odsłonie był dopiero dwunasty, ale w finale poleciał przepięknie. 152 metry, to odległość o metr krótsza od wyniku rekordzisty tego obiektu, czyli Klemenas Murańki. Kobayashiemu udało się wdrapać na czwarte miejsce.

Po pierwszej serii wyżej od Japończyka znajdował się Kubacki, który był dziesiąty. W finałowej odsłonie „Mustaf” spisał się jednak słabiej. Uzyskał 125 metrów, co ostatecznie oznaczało 14. miejsce. To i tak drugi najlepszy w tym sezonie wynik zawodnika z Szaflar, który po konkursie powiedział: – Trzeba liczyć, że w Pekinie wylosujemy lepszy los. Dziś oddałem dobre skoki, ale cały konkurs przypominał loterię. Ciężko z tego wyciągnąć jakieś konstruktywne wnioski – podkreślił zawodnik, który 23 razy stał na podium zawodów Pucharu Świata.

To prawda, bo warto zauważyć w czołówkach obu konkursów dość „przypadkowych” zawodników. Jak Severin Freund, Gregor Deschwanden, Daiki Ito czy Thomas Lackner. Do Pekinu nasza kadra, wraz z całą karawaną Pucharu Świata, odlatuje w poniedziałek. Pierwszy konkurs o medale IO zostanie rozegrany w niedzielę, 6 lutego na skoczni normalnej.


Willingen, HS-147, sobota
1. Ryoyu Kobayashi (Japonia) 115.6 (145). 2. Halvor Egner Granerud (Norwegia) 111.6 (143), 3. Marius Lindvik (Norwegia) 107 (137), 4. Severin Freund 104.2 (140), 5. Yukiya Sato (Japonia) 103 (136,5), 6. Stephan Leyhe 97 (136,5), 7. Lovro Kos (Słowenia) 95.1 (128,5), Żiga Jelar (Słowenia) 95.1 (132), 9. Daniel Huber (Austria) 94.8 (134), 10. Gregor Deschwanden (Szwajcaria) 90.4 (133), 21. Kamil Stoch 72.3 (115,5), 27. Dawid Kubacki 65.5 (112,5), 38. Paweł Wąsek 41.5 (99,5), Stefan Hula i Piotr Żyła – zdyskwalifikowani.


Willingen, HS-147, niedziela
1. Lindvik 243.8 (140+144,5), 2. Karl Geiger (Niemcy) 238.7 (139,5+140), 3. Cene Prevc (Słowenia) 235.6 (148+133,5), 4. Kobayashi 234.7 (128+152), 5. Grenerud 234.3 (134+144), 6. Stefan Kraft (Austria) 229.3 (129,5+149), 7. Thomas Lackner (Austria) 219 (141+129), 8. Daiki Ito (Japonia) 216.2 (144,5+121,5), 9. Timi Zajc (Słowenia) 207.1 (130,5+137), 10. Kos 206.7 (128+138,5), 14. Kubacki 194.2 (136+125), 34. Stoch 73 (115), 41. Żyła 56.9 (110), 43. Wąsek 56.5 (109,5), 44. Hula 50.6 (125).

Klasyfikacja generalna PŚ
1. Geiger 1189, 2. Kobayashi 1186, 3. Granerud 910, 4. Lindvik 903, 5. Anże Laniszek (Słowenia) 657, 6. Markus Eisenbichler (Niemcy) 644, 7. Jan Hoerl (Austria) 543, 8. Kraft 493, 9. Huber 449, 10. C. Prevc 436, 20. Stoch 226, 23. Żyła 188, 37. Kubacki 63, 51. Wąsek 22, 53. Jakub Wolny 19, 66. Aleksander Zniszczoł 5, 67. Hula 4, 69. Andrzej Stękała 3.

Klasyfikacja Pucharu Narodów
1. Niemcy 3917, 2. Austria 3580, 3. Norwegia 3460, 4. Słowenia 3266, 5. Japonia 2948, 6. Polska 1205, 7. Szwajcaria 728, 8. Rosja 604.


Fot. twitter.com/Skijumpingpl