Puchar Polski. Dla tyszan to bój o przełamanie

14 lat temu IV-ligowy GKS Tychy przegrał z kroczącą po mistrzostwo Wisłą Kraków 1:3.


Niemal dokładnie 14 lat temu, bo 31 października 2007 roku GKS Tychy w Pucharze Polski też zmierzył się z Wisłą Kraków.

– Graliśmy wtedy w IV lidze – wspomina ówczesny trener tyszan Damian Galeja. – GKS Tychy zaczynał się odradzać i zbudowaliśmy drużynę, która maszerowała po awans do II ligi, a zwycięstwa w Pucharze Polski: najpierw z TOR-em Dobrzeń Wielki 2:0 i następnie z grającą na zapleczu ekstraklasy Kmitą Zabierzów 3:0 utwierdzały nas w przekonaniu, że idziemy dobrą drogą. W 1/16 Pucharu Polski trafiliśmy na występującą w ekstraklasie Odrę Wodzisław Śląski i po bezbramkowym remisie, już niemal w ciemnościach, bo na starym stadionie nie było oświetlenia, wygraliśmy 4:2.

Michał Kojdecki obronił dwa karne i z niecierpliwością czekaliśmy na losowanie następnego rywala. W 1/8 trafiliśmy na Wisłę, która wtedy miała wielką drużynę. Najlepiej świadczy o tym fakt, że zespół pod wodzą Macieja Skorży wygrywał wysoko w lidze i sięgnął wtedy po mistrzostwo Polski z kilkunastopunktową przewagą.

Nic więc dziwnego, że na ten mecz trybuny wypełniły się po brzegi. Oficjalnie mówiło się o 6 tysiącach, ale gdyby ktoś policzył dokładniej i wliczył widzów z… balkonów okolicznych bloków uzbierałoby się pewnie dużo więcej. To był coś wyjątkowego, bo kilka dni później na tym samym stadionie graliśmy w obecności kilkuset widzów ligowy mecz ze Spartą Lubliniec i czuliśmy ten kontrast, patrząc na puste trybuny.

Przeskok z szarej rzeczywistości

– Przeskok z szarej codzienności do pucharowego święta był więc ogromny, ale pamiętam, że w spotkaniu z Wisłą próbowaliśmy faworytowi dotrzymać kroku. Na pierwszego gola, którego w pierwszej połowie strzelił nam Dudu Omagbemi zdołaliśmy odpowiedzieć tuż po przerwie wyrównującą bramką Łukasza Weseckiego i nawet mieliśmy okazję, żeby wyjść na prowadzenie. Ale gdy Nigeryjczyk trafił drugi raz stało się już jasne, że sensacji nie będzie. „Dobił” nas Paweł Brożek i ostatecznie przegraliśmy 1:3.

Potencjał krakowskiej drużyny był jednak tak duży, że nie byliśmy w stanie dotrzymać kroku. Gdy tylko „depnęła” od razu nam odjeżdżała. Tym razem już jednak tak wielkiej różnicy nie ma, bo GKS Tychy należy do czołówki I ligi, a Wisła jest w dolnych rejonach tabeli ekstraklasy. Ponownie jest więc święto dla klubu i dla miasta, ale trudno mówić o powtórce z historii, bo teraz to jednak inny etap pucharowej batalii i mniejsza różnica klas.

GKS Tychy nie stoi więc obecnie na straconej pozycji, a my wtedy w takiej właśnie roli „skazanego na pożarcie” wybiegliśmy na murawę i było to dla nas wszystkich wielkie przeżycie. Jeżeli tyszanie awansują na pewno nie będzie mowy o sensacji – kończy Damian Galeja.

Już był w półfinale

O to, żeby tak się stało starać się będą podopieczni Artura Derbian. – Takie mecze, zwłaszcza z wyżej notowanymi rywalami, z drużynami z ekstraklasy, zawsze są wizytówką dla całego klubu, dla zawodników, dla trenerów – mówi aktualny szkoleniowiec tyszan. – Chcielibyśmy się więc w tym meczu pokazać z dobrej strony, ale również to może być taka piękna przygoda. Ja też, już jako trener, prowadząc Zagłębie Sosnowiec, miałem okazję pięć lat temu grać w półfinale Pucharu Polski z Lechem Poznań i naprawdę dużo nam wtedy nie brakło, żebyśmy to my pojechali na Stadion Narodowy.

Przegraliśmy 0:1 w Poznaniu i zremisowaliśmy 1:1 u siebie. Dlatego gdy zmierzymy się z Wisłą Kraków, która w tym momencie nie ma najlepszej passy, możemy myśleć o niespodziance.

Duże wyzwanie

– Nie znaczy to jednak, że nie doceniamy rywala, bo ich ostatni, choć przegrany 0:2 wyjazdowy ligowy mecz z Wisłą Płock, pokazał siłę zespołu. Stosując agresywny pressing stworzyli sobie w pierwszych minutach kilka sytuacji do zdobycia bramki natomiast końcowy wynik był dla nich mocno niekorzystny, bo stracili gole po stałych fragmentach gry. Dla nas będzie to na pewno duże wyzwanie, ale w tym prestiżowym meczu będziemy chcieli grać o zwycięstwo. Tak samo zresztą Wisła będzie to spotkanie traktowała priorytetowo, bo i dla jednej, i dla drugiej drużyny jest to „bój o przełamanie”.

My jesteśmy po czterech spotkaniach bez zwycięstwa, a krakowianie po dwóch bolesnych porażkach, ale mocno wierzymy, że na koniec to my będziemy się cieszyli i wyjdziemy zwycięsko z tego starcia – zapewnia Artur Derbin.


Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus