Radomiak czekał wiele lat na to zwycięstwo

Nokaut Widzewa w Zabrzu mocno zachwiał stabilnym już – wydawało się – widzewskim gmachem.


Niedawny wicelider przegrał drugi kolejny mecz, a w Radomiu odkryli, że było to pierwsze zwycięstwo ich drużyny nad Widzewem w Łodzi od 1952 roku, gdy Widzew przegrał u siebie z tym rywalem w ostatnim swoim sezonie w II lidze „przed naszą erą”. Porażkę w Zabrzu stratą miejsca w wyjściowym składzie przypłacili Dominik Kun, Paweł Zieliński i Mato Milosz, ale okazało się, że nie tu leży problem.

Widzew wytłumaczy się musi swoim kibicom, dlaczego nie wykorzystał kilkunastu bez przesady sytuacji do strzelenia gola. Sam Bartłomiej Pawłowski strzelał na bramkę rywala 11-krotnie – ponad połowa z tych strzałów to pudła, ale kilka interwencji Gabriela Kobylaka było wręcz magicznych. Zaczarował swoją bramkę, nie ma dwóch zdań, bo inaczej piłka po strzale z trzech metrów musiałaby do niej wpaść. Goście obrali właściwą taktykę, ale gdyby nie jego obrony, przy bilansie strzałów 28-7 dla Widzewa żadna taktyka nie może by skuteczna bez takiej ściany w bramce. Strata piłki przez Widzew groziła kontrą gości, toteż radomscy szybkobiegacze mieli pole do popisu. W 27 minucie Lisadro Semedo nie dał szans goniącemu go z zaciśniętymi zębami Karolowi Danielakowi w wyścigu na 40 metrów – od środkowej linii do linii pola karnego, zdobywając drugiego gola. Pierwsza bramka padła już w 2 minucie, tak samo jak w tym przypadku po szybkim przeniesieniu piłki z własnego przedpola na pole karne przeciwnika. Mateuszowi Grzybkowi asystował przy tym golu dokładnym podaniem ten sam Felipe Nascimento, lider środka pola. Młodsi kibice pewnie już nie wiedzą, że Pele, o którym pewnie słyszeli, nazywał się Edson do Nascimento. Może więc w Radomiaku gra teraz jego kuzyn? Kilka jego akcji było wysokiej klasy.

Nikt z Widzewa nie potrafił przebić się przez zasieki radomskiej obrony, wcale przecież nie desperackiej, a przemyślanej i planowej. Zdominował te próby Pawłowski, ale z efektem opisanym wyżej. Jorge Sanchez nie miał miejsca na swoje dryblingi, a jego gol po akcji Hanouska i Terpiłowskiego, to bramka w radomskim stylu, po kontrze.

Przy stanie 1:2 sędzia dał gospodarzom 14 minut dodatkowej szansy – nie zdarzyło się jeszcze chyba (musimy to sprawdzić), by arbiter doliczył w normalnych warunkach aż tyle. Widzew na pewno się z tego ucieszył, ale już w pierwszej doliczonej minucie byli tacy, co chcieli sędziego rozszarpać. Pawłowski stracił piłkę zaatakowany przez Mauridesa, który zagrał natychmiast do przodu, gdzie czaił się Luis Machado. To był typowy gol dla tego meczu, tyle tylko, że można było dopatrzeć się faulu Mauridesa na Pawłowskim. Na szczęście dla sędziego Widzew drugiego gola nie strzelił i arbiter nie musi się ze swojej decyzji tłumaczyć.


Widzew – Radomiak 1:3 (0:2)

0:1 – Grzybek, 2 min. (asysta Nascimento), 0:2 – Semedo, 27 min. (asysta Nascimento), 1:2 – Sanchez (asysta Teriłowskiego), 1:3 – Machado, 90+1 min. (asysta Rossi)

WIDZEW: Ravas – Stępiński (90. Milos), Żyro, Szota, Kreuzriegler (90. Lipski) – Terpiłowski (78. Zjawiński), Letniowski (90. Shehu), Hanousek, B. Pawłowski, Danielak (46. Kun) – Sanchez. Trener Janusz Niedźwiedź.

RADOMIAK: Kobylak – Grzybek (82. Sokół), Justiniano, Rossi, Cichocki, Abramowicz – Nowakowski (55. Łukasik), Semedo (64. D. Pawłowski), Nascimento, Machado – Maurides. Trener Mariusz Lewandowski.

Sędziował Paweł Raczkowski (Warszawa). Widzów 17442. Żółte kartki: B. Pawłowski (90+2, niesportowe zachowanie) – Justiniano (45+1, faul), Nascimento (73, faul), Grzybek (58, niesportowe zachowanie), Abramowicz (65, faul), Kobylak (90+5, opóźnianie gry)


Fot. Adam Starszyński/Pressfocus