Radość Rakowa… pucharowa

Andrzej Niewulis został w piątek bohaterem częstochowian nie tylko dlatego, że strzelił bramkę. Ale też dlatego, że w ważnym momencie… sfaulował.


Raków Częstochowa wygrał drugi mecz z rzędu, a taka sytuacja ostatni raz miała miejsce w październiku ub. roku. Nic w tym więc dziwnego, że ekipa Marka Papszuna, po piątkowym starciu z Podbeskidziem, była głęboko ukontentowana zdobyciem trzech punktów. Tym bardziej, że to był trudny, twardy mecz. Drużyna spod Jasnej Góry, na własnej skórze, przekonała się, że dobry start „górali” na wiosnę, to nie dzieło przypadku. Byli częstochowianie w tym spotkaniu nieznacznie lepsi. W końcu strzelili jedyną bramkę, a przez większość spotkania to oni nadawali ton grze. A  najlepszym dowodem na to, jak ważne było dla nich to zwycięstwo, była reakcja po końcowym gwizdku arbitra. Gospodarze ucieszyli się co najmniej tak głośno, jakby przynajmniej zapewnili sobie grę w europejskich pucharach.

W następnym meczu nie zagra

O Ivim Lopezie, i jego wyjątkowo ułożonej stopie, mówiono po meczu najwięcej. To do Hiszpana należy jakieś 80 procent zwycięskiego gola, ale to nie on skierował piłkę do siatki. Sztuki tej, którego bez opieki pozostawił Milan Rundić, dokonał Andrzej Niewulis. Satysfakcja kapitana Rakowa jest tym większa, bo swą drugą bramkę w ekstraklasie znów strzelił w wygranym meczu. Warto podkreślić, że na trafienie nie czekał zbyt długo, choć nie należy to do jego nadrzędnych powinności. Poprzedniego gola strzelił 13 grudnia ub. roku, w starciu z Jagiellonią Białystok, również w Bełchatowie. Otworzył wtedy wynik spotkania, Raków wygrał 3:2, i było to ostatnie zwycięstwo tego zespołu w roli gospodarza w ekstraklasie. Aż do piątkowego starcia z Podbeskidziem.

Nie tylko jednak w ten sposó Niewulis przyczynił się do wygranej. Pod koniec spotkania, faulując przed polem karnym, 30-letni obrońca zatrzymał Marko Roginicia. Nie można powiedzieć, że Chorwat wychodził na czystą pozycję. W przeciwnym razie Niewulis wyleciałby z boiska, ale gdyby nie to przewinienie, to – być może – napastnik Podbeskidzia stworzyłby niemałe zagrożenie. Kapitan Rakowa został napomniany żółtym kartonikiem, jesteśmy przekonani, że kara ta była adekwatna do popełnionego faulu, i… nie zagra w kolejnym spotkaniu. Bo było to czwarte „żółtko”, jakie bohater starcia z Podbeskidziem zobaczył w tym sezonie.

Dla Kasperczyka stadion… przeklęty

„Górale” przegrali po raz pierwszy w tym roku, czyli trener Robert Kasperczyk zaliczył pierwszą porażkę po powrocie na ławkę trenerską Podbeskidzia. Od poprzedniej minęło już trochę czasu. 20 października 2012 roku bielszczanie, w meczu ósmej kolejki ekstraklasy, przegrali 1:2 na wyjeździe z… GKS-em Bełchatów. Czyli dokładnie na tym samym stadionie, na którym ulegli w piątek Rakowowi. Można zatem śmiało stwierdzić, że obiekt ten jest dla Kasperczyka przeklęty, choć… to jeszcze nie wszystko. Teraz przegrał na nim szkoleniowiec pierwszy raz w sezonie, kiedyś po porażce w Bełchatowie zwolniono go z pracy, a nieco ponad rok wcześniej, w premierowym sezonie Podbeskidzia w ekstraklasie, „górale” przegrali w Bełchatowie – pod wodzą Kasperczyka, rzecz jasna – 0:6! To był drugi w historii mecz drużyny z Bielska-Białej na najwyższym poziomie rozgrywkowym. A wynik, do dziś, pozostaje najwyższą porażką w ekstraklasowych dziejach „górale”. Mało zrobili w piątek bielszczanie, szczególnie w ofensywie, by to spotkanie wygrać. – Zdecydowała jakość napastnika Iviego Lopeza i jego strzał z rzutu wolnego – powiedział po spotkaniu, mało odkrywczo, Petar Mamić, obrońca Podbeskidzia, który po meczu narzekał na stan murawy. I nie był w tym osamotniony. Na konferencji prasowej mocno na ten temat wypowiedział się szkoleniowiec Rakowa, Marek Papszun, który stwierdził, że nie dało się grać w piłkę. To na pewno temat do głębszej analizy, bo choć tylko na niektórych stadionach w Polsce murawy wyglądają obecnie przyzwoicie, to ta bełchatowska jest wręcz koszmarna. Szczególnie, gdy popada, a przecież deszcz w piątek piłkarzom towarzyszył.


Na zdjęciu: Piłkarzy Rakowa bardzo zwycięstwo z Podbeskidziem ucieszyło.

Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus