Rafał Figiel: Możemy być zadowoleni

Cztery pytania do Rafała Figla, pomocnika Podbeskidzia.


Jadąc do Legnicy spodziewaliście się trudnego meczu, prawda?
Rafał FIGIEL:
– Raczej tak, bo choć wierzymy w siebie i znamy swoją wartość, to wiedzieliśmy, że Miedź musi w końcu zacząć punktować. W tym spotkaniu mocno nam się postawili. Możemy być zadowoleni z jednego punktu.

Radość po wyrównującym trafieniu Dmytro Baszłaja była ogromna.
Rafał FIGIEL:
– Wynik jest najważniejszy, ale bardzo ważne jest właśnie to jakie były okoliczności. Takie momenty budują pewność siebie. Dodają wiary, że nawet w doliczonym czasie możemy strzelić bramkę i tak się stało w Legnicy. Jesteśmy z tego zadowoleni, bo w poprzedniej rundzie pamiętamy mecze, kiedy to w takich właśnie minutach coś nam zostało „zabrane”. Teraz zostaje to oddane, ale dlatego, że bardzo mocno na to pracowaliśmy, mimo tego, że graliśmy w dziesiątkę.

Był taki moment w tym spotkaniu, że trochę niespodziewanie, bo przeważaliście, sytuacja obróciła się o 180 stopni. Moment kryzysu?
Rafał FIGIEL:
– Tak się w piłce czasami dzieje. Na to składa się wiele czynników. Nie nazwałbym tego kryzysem. Futbol jest nieprzewidywalny. Cały czas staraliśmy się panować nad sytuacją. Najważniejsze, że wywozimy ważny punkt, który będzie istotny w tym całym rozrachunku.


Przeczytaj jeszcze: Dreszczowiec w Legnicy


Ten moment, kiedy straciliście zawodnika, a później gola był takim, po którym można było się załamać. Co spowodowało, że na nowo uwierzyliście w zdobycz punktową?
Rafał FIGIEL:
– Trudno powiedzieć, która to była minuta, ale ten moment pokazuje naszą siłę. Wierzyliśmy na boisku, że możemy osiągnąć dobry wynik. Z jednej strony jesteśmy z niego zadowoleni. Z drugiej jednak nie. Biorąc pod uwagę jak wyglądał ten mecz i ta nieuznana bramka… Cóż, myślę, że jednoznacznie stwierdzimy, że została zdobyta prawidłowo. Później ten karny, który był kontrowersyjny, choć na nikogo winy nie zwalam.


Pół setki na koncie

Piątkowy mecz był 25 spotkaniem w wykonaniu Podbeskidzia w tym sezonie ligowym. Po nim „górale” mają na swoim koncie 50 punktów, co oznacza średnią równo dwóch punktów na mecz. Nikogo nie trzeba przekonywać, że tak dobrze nie było już dawno. Dodajmy jedynie, że w dwóch ostatnich sezonach Podbeskidzie nie dobiło do granicy 50 zdobytych „oczek”. Notując na swoim koncie na koniec sezonu odpowiednio 48 (2018/19) i 46 punktów (2017/18). W sezonie 2016/17, pierwszym po spadku z ekstraklasy, „górale” zdobyli 53 punkty. Ale pół setki punktów osiągnęli dopiero po meczu 32. kolejki. Czyli dużo, dużo później, aniżeli teraz

Warto spojrzeć na to, jak sytuacja na czele tabeli układała się w poprzednim sezonie. Raków Częstochowa, który zdecydowanie odjechał rywalom już jesienią, miał po 25 kolejce aż 58 punktów. Ale drugi wówczas w tabeli ŁKS, który również awansował do ekstraklasy, legitymował się 49 „oczkami”. I jeszcze rzut oka na to, co działo się w sezonie 2010/11 czyli w tym, po którym „górale” awansowali do ekstraklasy. Po rozegraniu 25 spotkań drużyna Roberta Kasperczyka chwaliła się posiadaniem 52 punktów. Tyle samo miałby dziś zespół Krzysztofa Bredego, gdyby w Legnicy wygrał. Analizując wszystkie powyższe przykłady śmiało jednak można stwierdzić, że jest dobrze. Tym bardziej, że po dość nieoczekiwanej porażce Warty z Odrą Opole, Podbeskidzie oderwało się od wicelidera na jedno „oczko”. Do tej pory obie drużyny miały po tyle samo punktów, a sytuacja ta – czasowo, bo w związku z przerwaniem rozgrywek – trwała ponad trzy miesiące.


Fot. Rafał Figiel