Rafał Zaborowski: Stwierdziłem, że spróbuję Bangladeszu

Rozmowa z pierwszym Polakiem, który grał w Bangladeszu.


Jak to się stało, że polski piłkarz trafił do Bangladeszu?

Rafał ZABOROWSKI: Kiedy grałem jeszcze w Rumunii, odzywały się do mnie różne osoby. Głównie pojawiały się propozycje z Europy, ale pewnego razu otrzymałem od jednego z agentów telefon z pytaniem, czy byłbym zainteresowany grą w Bangladeszu. Wiadomo, że dużo ludzi dużo obiecuję i początkowo nie sądziłem, że coś z tego transferu może być. Ale odpowiedziałem, że się zgadzam. Zainteresowany klub szukał akurat zawodnika na moją pozycję.

Agent przekazał im moją odpowiedź, a mi powiedział, że trochę to jeszcze potrwa, bo klub musi przejrzeć jeszcze platformy skautingowe, obejrzeć całe moje mecze itd. Kandydatów było sporo, tym bardziej że są tylko trzy miejsca dla obcokrajowców spoza Azji. Ostatecznie w Bangladeszu byli zainteresowani i jeszcze zapytali mnie, czy nie miałbym do polecenia jakiegoś obrońcy, który chciałby tam zagrać.

Miałem akurat znajomego Francuza z czasów Rumunii, który w przeszłości był w angielskim Fulham, grał też w Szkocji. W Bangladeszu chcieli, żebym miał ze sobą jakiegoś kolegę, co ułatwiłoby adaptacje, ale finalnie nie byli nim zainteresowani, więc zostałem tylko ja.

Jaką miałeś wiedzę o Bangladeszu, zanim się tam znalazłeś – zarówno jeśli chodzi o piłkę, jak i ogólnie o życie?

Rafał ZABOROWSKI: Mnie zawsze interesowała egzotyka i mam dość duże pojęcie na temat krajów poza Europą. Znałem największe kluby piłkarskie Bangladeszu, jednak nie była to jakaś duża wiedza. Wiadomo, że na temat tego kraju mamy stereotyp związany z tym, że nie ma tam nic poza biedą. Gdy temat transferu robił się poważniejszy, wykonałem research – zarówno jeśli chodzi o ligę, jak i kraj. Nawet w przeglądarce Google nie wyglądało to zbyt kolorowo…

Byłem więc dość sceptycznie nastawiony. W międzyczasie dostałem ofertę z Grecji, z drugiej ligi, tyle że potem zmieniły się tam przepisy odnośnie rejestracji i transferu zawodników. Nic z tego nie wyszło. Były jeszcze inne opcje, ale stwierdziłem, że trzeba spróbować tego Bangladeszu. Niewypał w Grecji potraktowałem jako sygnał. Byłem wystarczająco dojrzały, chciałem spróbować czegoś nowego, tym bardziej że nigdy nie było tam żadnego Polaka. Mój kolega z drużyny, Bośniak Nedo, który występował już w kilku azjatyckich krajach, przekonywał mnie, mówił, że liga idzie w fajnym kierunku, rozwija się i to dobry krok.

Przed moimi przenosinami inne kluby zakontraktowały zawodników z fajnym CV, np. Stojana Vranjesa znanego z Legii Warszawa czy Lechii Gdańsk, co – nie ukrywam – też mnie popchnęło ku przenosinom. W końcu dostałem wszystkie potrzebne papiery, zaaplikowałem o wizę w ambasadzie w Warszawie i potem już poszło.

Oferta z Bangladeszu była najbardziej egzotyczną, jaką w tamtej chwili miałeś?

Rafał ZABOROWSKI: Był jeszcze temat Omanu, ale nie był to zbyt pewny kierunek. Od znajomych słyszałem bardzo złe opinie o tamtejszym klubie i jego działaczach. Kraj był może bardziej rozwinięty i lepszy do życia, ale nie byłoby to dla mnie korzystne, gdybym miał z kimś problemy i nie czuł się komfortowo. Wcześniej była też oferta z Tadżykistanu, która powtórzyła się również w okolicach lutego, gdy zagrałem już kilka meczów w Bangladeszu. Odezwała się drużyna, która występowała w fazie grupowej azjatyckiej Ligi Mistrzów.

Jakie były wrażenia po przylocie do Bangladeszu?

– Miałem dużo problemów, żeby w ogóle tam dotrzeć. Leci się tam z przesiadkami. Gdy w dzień wylotu byłem już w samolocie, to… wycofali lot i przełożyli go na następny dzień. Zaczęło się więc ciekawie (śmiech).

I co było dalej?

Rafał ZABOROWSKI: Następnego dnia doleciałem do Dubaju, ale było opóźnienie, przez które nie zdążyłem na samolot do Bangladeszu, do Dhaki. Znowu musiałem się więc „bawić” na lotnisku. W klubie przejęli się i pytali, czy mają mi zabukować nowy bilet, ale powiedziałem im, żeby się wstrzymali. W końcu to była wina nie moja, tylko linii lotniczych. Dostałem jednak kolejny lot i w końcu dotarłem na miejsce, gdzie przeżyłem zderzenie.

Było tam… mnóstwo ludzi, wszędzie były poprzewracane bagaże i zacząłem się zastanawiać, gdzie ja w ogóle jestem (śmiech). Aby w Bangladeszu przejść przez bramkę dla imigrantów, trzeba zaliczyć jeden z 16 punktów – okazanie paszportu, wizy do weryfikacji itp. Mimo sporej liczby punktów, czeka się na to na prawdę długo. Dopiero po przejściu całego procesu wpuszczają do kraju.

Ludzie czasem czekają tam po 4 godziny, ale kiedy strażnicy zobaczyli, że jestem piłkarzem, natychmiast wzięli mnie do siebie. Zaczęli rozmawiać, robili sobie ze mną zdjęcia, co nie spotkało się z tak pozytywnym odbiorem wśród osób czekających na swoją kolej (śmiech). Gdy wziąłem swoje rzeczy, działacze z klubu już na mnie czekali. Było późno, więc nie widziałem wtedy wiele poza lotniskiem.

Jakie były pierwsze dni?

Rafał ZABOROWSKI: Szybkie, bo niemalże od razu zacząłem grać w tamtejszym pucharze Independence Cup. Początkowo była ekscytacja. Wszędzie było dużo ludzi, wielkie zainteresowanie, także na treningach. Nawet przed pierwszym meczem ludzie na trybunach wołali moje imię, co było miłe. Dopiero później zacząłem przeżywać trochę gorsze momenty, kiedy zobaczyłem więcej. Zderzyłem się z krajem i klimatem.

To znaczy?

Rafał ZABOROWSKI: Można zauważyć wiele sytuacji, osób ze schorzeniami, których nie zauważymy w Europie. To wzbudza w człowieku niekoniecznie dobre emocje. W momencie wyjazdu u nas była zima. U nich niby też, ale było ciepło, ciągle w okolicach 30 stopniu, dodatkowo było duszno. Poza tym tamtejsi ludzie bardzo szukają kontaktu. Budziłem też duże zainteresowanie z racji tego, że jestem biały. Byłem bardzo egzotyczny. Fani robili sobie ze mną dużo zdjęć i było to coś nowego.

Miałeś okazję poznać Bangladesz także poza Dhaką?

Rafał ZABOROWSKI: Liga początkowo miała być rozgrywana tylko w niej, ale ostatecznie zmienili to i rozrzucili na różne miasta w kraju. Trochę więc jeździliśmy i dzięki temu mogłem zobaczyć więcej. Powiedziałbym, że to kraj kontrastów. W niektórych miejscach stolicy stał wieżowiec na wieżowcu. Kiedy wysłałem zdjęcia znajomym, mówili, że to wygląda jak Nowy Jork. To naprawdę robiło wrażenie, bo budynki były potężne, całe ze szkła.

Z jednej strony było więc widać, że jest tam przysłowiowy pieniądz, ale z drugiej – na ulicach ludzie o niego prosili i ledwo wiązali koniec z końcem. Mocne zderzenie dwóch światów w jednym miejscu. Jeśli zaś chodzi o inne miasta, to widać przeludnienie. Jest brudno. Dużo jest samochodów, ciągle jest hałas, bo oni nieustannie krzyczą i trąbią.

Czyli ruch drogowy na zasadzie silniejszy wygrywa.

Rafał ZABOROWSKI: Bangladesz to była kolonia brytyjska. Po ulicach jeżdżą takie stare angielskie autobusy, które nie zatrzymują się i wywierają presję na innych pojazdach. Potrafią „popchnąć” inny samochód, więc jest tam „wesoło”.

Jadąc na drugi koniec świata nie trudno popełnić kulturową wpadkę. Robisz coś, co dla ciebie jest normalne, a dla miejscowych stanowi obrazę bądź wywołuje szok. Zdarzyło ci się popełnić takie faux-pas?

Rafał ZABOROWSKI: Nie, bo oni są bardzo gościnni i raczej pomocni. Wiadomo, że nie robiłem też żadnych cudów. Panuje tam islam, więc nie pokazywałem, że jestem katolikiem, bo uważam, że trzeba szanować miejsca, w których się jest. Miałem natomiast taką sytuację, że szedłem w spodniach z dziurami. Bardzo przykuwałem uwagę ludzi.

Wszyscy się obracali, a ja zastanawiałem się, co jest grane? W końcu zapytałem jakąś dziewczynę, o co chodzi i dopiero ona powiedziała mi, że ludzie tam nie ubierają się w ten sposób, bo zabrania im tego religia. Nie mogą zbytnio pokazywać nóg. Później już nie ubierałem tych spodni (śmiech). Nikt co prawda nic mi nie powiedział, ale dało się odczuć, że coś jest nie tak.

Jak wygląda infrastruktura i warunki piłkarskie w Bangladeszu?

Rafał ZABOROWSKI: Stadiony są dosyć duże i w większości mają ponad 20 tysięcy pojemności. Murawy z kolei nie są najlepsze i traci na tym liga, bo poziom często wygląda gorzej, niż jest rzeczywiście. Boisko nie sprzyja zawodnikom bazujących na technice użytkowej, bo piłka płata figle. W przypadku baz treningowych to zależy od klubu, choć też nie jest to na najwyższym poziomie. Nie przykładają szczególnej wagi do stanu muraw. Aczkolwiek mistrz kraju, Bashundhara, ma naprawdę spory budżet. Wybudował pierwszy prywatny stadion i jego cała otoczka robi wrażenie. Ten klub odjeżdża reszcie.

Jeśli zapytać kogoś o ligę Bangladeszu, będzie zapewne królowała opinia, że jej poziom jest wyjątkowo niski w porównaniu np. z naszą ekstraklasą. Ty w Polsce grałeś w III i IV lidze. Da się to jakoś porównać z ich rozgrywkami?

Rafał ZABOROWSKI: Dużo zmieniłem się od czasu mojej gry w kraju. Uważam, że mój styl gry na tamten moment nie był odpowiedni na niższe ligi polskie, które znane są z „siłówki”. Ja bazuję na technice, dryblingu, grze na jeden kontakt. Nie byłem też fizycznie gotowy na tamte rozgrywki, przez co nie do końca mogłem pokazać pełnię swoich możliwości. Być może lepiej by mi szło w wyższej lidze. W Bangladeszu jest dużo indywidualności, szczególnie obcokrajowców.

W polskiej ekstraklasie niektórzy z nich mogliby być gwiazdami, bo w przeszłości grali w naprawdę fajnych klubach i prezentują wysoki poziom. Występował tam na przykład wspomniany Vranjes oraz Raphael Augusto, który kiedyś grał w Legii oraz MLS. Wydaje mi się, że gdyby wrócił teraz do Polski, to robiłby różnicę, bo uważam, że jest lepszym piłkarzem, niż był wcześniej.

Dużo zawodników ma przeszłość w brazylijskiej Serie A, Ligue 1, ekstraklasie portugalskiej czy chińskiej. Niedawno przyszedł też na pół roku chłopak z brazylijskiej Serie A, który ma pomóc w azjatyckiej Lidze Mistrzów, a potem iść do ekstraklasy portugalskiej. Nie jest więc aż tak „ogórkowo”. Powiedziałbym, że jest to poziom I ligi polskiej.

A jak radzą sobie miejscowi piłkarze?

Rafał ZABOROWSKI: Najlepsze kluby mają większość zawodników z reprezentacji i wielu z nich prezentuje naprawdę dobry poziom. W Bangladeszu starają się także ściągać piłkarzy, którzy mają dwa paszporty. Przyszedł chłopak z fińskiej ekstraklasy, z Kataru, Anglii, Włoch… Szukają graczy z bangladeskimi korzeniami, aby ich naturalizować. W mojej drużynie dla większości graczy to był pierwszy sezon w najwyższej lidze i było widać, że brakuje im ogrania, ruchu bez piłki. Uważam, że to szwankuje tam najbardziej. Nie przewidują, co się może wydarzyć. Momentami to znacznie utrudniało grę.

W Polsce zarabiałeś w niższych ligach, ale masz też orientację, jak to bywa z pieniędzmi w ekstraklasie. Miałeś też oferty z I czy II ligi. Jak aspekt finansowy wygląda w Bangladeszu?

Rafał ZABOROWSKI: Jest duża różnica między topowymi klubami a tymi z niższych rejonów tabeli. Żeby trochę to przybliżyć, to powiem, że Vranjes zarabiał w Bangladeszu więcej niż w Legii. Natomiast gwiazda ligi, Robinho, inkasuje kosmiczne pieniądze. Rozmawiałem z jego agentem. Gdy powiedział mi liczbę to aż się za głowę złapałem. Dodatkowo ma nielimitowane loty dla siebie i rodziny do Brazylii.

Aczkolwiek on bardzo „odjeżdża” reszcie ligi. Natomiast porównując ogólnie zarobki w Bangladeszu z Polską, to powiedziałbym, że to taki dół ekstraklasy, czołówka I ligi. Co ciekawe, to że odzywało się do mnie dużo agentów z innych krajów azjatyckich. Pytali mnie, czy jestem zainteresowany przenosinami, dodając, że są świadomi, że w Bangladeszu zarabia się dobre pieniądze. Nie wiedzieli, czy ja w ogóle bym chciał gdziekolwiek przechodzić, a to też coś mówi na temat Bangladeszu.

Czyli nie ma tak źle.

Rafał ZABOROWSKI: Rozmawiałem z różnymi chłopakami, którzy występują w innych ligach. Nam w Polsce się wydaje, że oni tam grają za wodę i ryż, a jest zupełnie inaczej. Słyszałem o Iraku czy Wietnamie i można tam zarobić duże pieniądze.

Chciałem zapytać o początki twojego „zwiedzania”, bo trochę krajów już zaliczyłeś. Co wyciągnęło cię z Polski?

Rafał ZABOROWSKI: Od małego byłem głodny świata i zawsze chciałem gdzieś wyjechać. Ciekawiło mnie to. W Polsce nie spełniałem się, a miałem ambicje. Słyszałem też często, że mam potencjał, który nie do końca potrafiłem pokazać, a to mnie utwierdzało w tym, żeby się nie poddawać. Na tamten moment na pewno też nie „dojeżdżała” głowa. Wiadomo także, jak to jest w polskiej szatni. Nie mogłem pokazać siebie takiego, jaki byłem naprawdę, bo często na treningach wyglądałem lepiej niż w meczach.

Musiałem dojrzeć. Miałem gdzieś nagrane swoje wideo z czasów gry w Ruchu Radzionków, ktoś to dojrzał i napisał do mnie na Facebooku, czy byłbym zainteresowany wyjazdem na testy do Norwegii. Na początku byłem nastawiony sceptycznie, bo było to dziwne. Od razu pojawił się konkret. Trochę musiałem poszperać. Znalazłem trenera tego klubu, napisałem do niego i okazało się, że to prawda i czekają na mnie. Na miejscu było już 12 chłopaków z różnych zakątków Europy – z ekstraklasy Litwy, Łotwy, a także zawodnicy z drugich i niższych szczebli w Grecji, Słowenii, Francji, Hiszpanii…

Przez 4 dni graliśmy codziennie na pełnowymiarowej krytej hali, mieliśmy treningi. Już podczas upływających dni czułem, że idzie mi dobrze. Dało się to także odczuć poprzez zainteresowanie obserwujących nas dziennikarzy, którzy ze mną jako jednym z nielicznych przyjezdnych przeprowadzali wywiady. Po upływie 4 dni mieliśmy rozmowy, w których poinformowali, że wybrali trzech chłopaków – w tym mnie.

I co było dalej?

Rafał ZABOROWSKI: W Norwegii trudno jest przeskoczyć do wyższej ligi. Miałem w drużynie kolegę, który wcześniej grał w Grecji i mówił mi, że się marnuję. Dzięki jego pomocy pojechałem więc do Grecji i spodobałem się tam, podpisałem kontrakt i jakoś to potem poszło.

W lidze Bangladeszu poziom jest wyższy, niż się wydaje, choć murawy nie należą do najlepszych.
Fot. Bangladesh Football Federation Sports Photographer

Nie bałeś się? Wyjeżdżałeś jako 23-latek, ale nie z profesjonalnego klubu, lecz z Gwarka Ornontowice. Jakub Kamiński jest młodszy, ale on rusza do Bundesligi z ekipy mistrza Polski.

Rafał ZABOROWSKI: Oni mają podstawione wszystko pod nos, a ja jechałem sam w nieznane. To zupełnie inne sytuacje i nie da się tego porównać. Trochę się bałem, bo nie mówiłem po angielsku tak dobrze, jak teraz. Powiedziałem sobie jednak, że co mi szkodzi? Dostałem bilet i pojechałem spróbować. Teraz kolejne kraje budzą tylko ekscytację. Poznaję nowe kultury, nowych ludzi. Jestem na to otwarty i mnie to w jakimś stopniu kręci.

Zawsze jest niepewność, bo na przykład w Rumunii miałem okres, że byłem jedynym obcokrajowcem w zespole, a koledzy z drużyny prawie nie mówili po angielsku. Zostałem sam, jak taki wyrzutek, a bez kontaktu z zespołem jest ciężko. Trudniej się wtedy pokazać, bo jak wiadomo – głowa w piłce jest bardzo ważna.

Mieszkałeś w tych krajach sam?

Rafał ZABOROWSKI: W Grecji w drużynie byli obcokrajowcy, a oni zawsze się ze sobą jednoczą, bo to w pewnym sensie są bratnie dusze. Co do tej Rumunii, to wtedy byłem sam, zawsze tak jest, bo nie byłem z żadną partnerką. Dlatego tamten okres był dla mnie ciężki, nie było do kogo otworzyć buzi.

Czasem spotykałem się z chłopakami z drużyny, ale ich poziom angielskiego był na tyle kiepski, że ciężko mi było prowadzić jakiekolwiek dialogi. Natomiast w trakcie mojego drugiego pobytu w Rumunii obcokrajowców było dużo, więc czułem się tam bardzo dobrze. Tworzyliśmy super kolektyw, a to ułatwia funkcjonowanie zagranicą.

Miałeś momenty zwątpienia podczas pobytu zagranicą? Albo czy żałowałeś, że nie zagrałeś większej liczby sezonów w Polsce?

Rafał ZABOROWSKI: Powiem szczerze, że nie. Uważam, że wyjazd był dobrym wyborem. Może przyszłaby jakaś zmiana i trafiłbym do ekstraklasy, a mogło być wręcz odwrotnie i skończyłbym nie wiadomo gdzie. Mogłem nawet nie grać w piłkę – tego się już nigdy nie dowiemy. Uważam, że trzeba patrzeć w przyszłość, a nie roztrząsać przeszłości. Ogólnie jestem bardzo zadowolony z tego, że wyjechałem.

Natomiast co do Polski, to bardzo się zmieniłem od czasu opuszczenia kraju. Mam w sobie ambicję, żeby pokazać ludziom, że nie jestem tylko podróżnikiem, ale naprawdę coś potrafię. Osoby ze świata piłki, które obserwowały moją grę w Bangladeszu, mówiły, że w Polsce spokojnie bym sobie poradził, bo mało jest zawodników z taką charakterystyką gry jak moja.

Jak to było z ofertami z Polski?

Rafał ZABOROWSKI: Były konkrety. Rok temu był temat ze Stomilu Olsztyn, ale okazało się, że mają problemy. Trener bardzo chciał, ale ciężko było z warunkami, nie potrafili „skleić” budżetu. Był też temat GKS-u Jastrzębia i Skry Częstochowa. Wiele osób się jednak… bało. Jeden agent polecał mnie w Jastrzębiu. Podobno mówili, że jestem ciekawym zawodnikiem, ale mnie nie chcieli. Agent pytał się: dlaczego?

Oni natomiast powiedzieli, że na pewno ich na mnie nie stać. Ludzie od razu byli sceptycznie nastawieni odnośnie finansów, mimo że w ogóle nie rozmawialiśmy o pieniądzach. Teraz również zaczęły pojawiać głosy odnośnie mojego powrotu do Polski, ale jeszcze nie wiadomo, co się wydarzy. To byłoby na pewno coś fajnego także dla mojego życia prywatnego, bo nie ma mnie w kraju kilka dobrych lat, a jak już wspominałem – mam coś do udowodnienia.

Nie ciągnie cię zagranicę?

Rafał ZABOROWSKI: Ciągnąć ciągnie, ale Polska to mój kraj i nawet kosztem niższych zarobków mógłbym tu zagrać – no chyba że wystąpiłyby naprawdę duże różnice finansowe. Na ten moment więcej pewnych opcji mam zagranicą. W Bangladeszu zostałem bardzo dobrze odebrany. Byłem w top 5 ligi, jeśli chodzi o wykreowane sytuacje strzeleckie, kluczowe podania i dośrodkowania.

A nie było to łatwe, bo twoja drużyna była ostatnia w tabeli.

Rafał ZABOROWSKI: Dlatego uważam, że mój wynik indywidualny jak na te możliwości był bardzo dobry. Największy agent w Bangladeszu, który – jak wspominałem – reprezentuje gwiazdę ligi Robinho, chce ze mną współpracować i miał już dla mnie dwa kluby z górnej części tabeli. Było więc zainteresowanie, a pojawiają się też zapytania z Indonezji, Tajlandii, Indii. Ale jeśli w Polsce pojawi się coś ciekawego, na pewno to rozważę.

Jak zmieniłeś się podczas 5 lat, w trakcie których mieszkałeś pośród kompletnie różnych kultur?

Rafał ZABOROWSKI: Uważam, że to duża wartość dodatnia. Rozwinąłem się jako zawodnik, ale i jako człowiek. Mogłem poznać różne kultury, do czego wielu ludzi nie ma okazji i prawdopodobnie nigdy nie będzie miało. Z każdego z tych miejsc coś wyciągnąłem. Zawsze podchodziłem do tego na zasadzie „open-mind” – otwartej głowy. Jestem bardziej pewny siebie, kontaktowy i bardziej pozytywny.

W Polsce zaszczepione jest takie negatywne myślenie i mocno się to u mnie zmieniło. Wszyscy moi znajomi mówią, że jestem optymistą, bo zawsze staram się patrzeć przez pryzmat tego, że można coś zrobić. Mam dużo przyjaciół, do których mogę się zawsze odezwać. Uważam, że jestem lepszą wersją siebie, niż byłem przed wyjazdem.


Rafał ZABOROWSKI

Ur. 1.03.1994, Chorzów

Ofensywny pomocnik

Kariera klubowa: Stadion Śląski Chorzów (juniorzy), Ruch Radzionków (2013-15), LZS Piotrówka (2015), JKS Jarosław (2016), Gwarek Ornontowice (2016), Harstad IL (Norwegia, 2017-18), PASA Irodotos (Grecja, 2019), Viitorul Pandurii Targu Jiu (Rumunia, 2019), Partizan Bardejov (Słowacja, 2020), Pandurii Targu Jiu (Rumunia, 2020-21), Swadhinata KS (Bangladesz, 2021-22), ?.


Na zdjęciu: Z dziesiątką na koszulce Rafał Zaborowski w Bangladeszu był gwiazdą swojej drużyny.

Fot. Bangladesh Football Federation Sports Photographer